środa, 31 października 2012

Testament ‘Dark Roots Of Earth’





















Nuclear Blast, album 2012

Amerykańskie Thrash Kommando serwuje nam swój 11-sty to już w historii zespołu krążek. Sporo tego, prawda? Ale weterani sceny nie zamierzają się poddać i nadal prężnie działają nagrywając kolejne pozycje, sporo koncertując oraz przede wszystkim nie idąc za trendami, bo co jak co, ale Testament zawsze trzymał fason i za cholerę nikt mi nie powie, że Amerykanie dali dupy. I takim to optymistycznym wstępem przechodzimy do sedna sprawy, a mianowicie do opisania zawartości najnowszego dziecka Testament.
Podstawowa część albumu trwa ponad 50 minut więc już jest czego posłuchać, jednak limitowana edycja zawiera też bonusy w postaci coverów Queen, Scorpions i Iron Maiden (wydanie na vinylu zostało zaopatrzone w te kawałki). Oczywiście wersja japońska też rządzi się swoimi przywilejami, ale do tego zostaliśmy już przyzwyczajeni, że nasi skośnoocy pobratymcy mają zawsze jakieś bonusiki hehe. Skupiając się jednak na tym co Amerykanie skomponowali w ów 9-ciu utworach jestem bardziej niż przekonany, że każdy szanujący się fan muzyki Metalowej znajdzie coś dla siebie. Każdy z utworów pokazuje inną dynamikę, moc zawartą w riffach, które mimo że nie są nie wiadomo jak skomplikowane, to jak na Thrash przystało, po prostu napieprzają w rytmice aż miło, a noga sama chodzi od przytupu. Wystarczy posłuchać otwierającego patentu gitarowego z pierwszego utworu ‘Rise up’ i wiadomo już w czym rzecz – intensywnie, rytmicznie i w sam raz do machania łbem! Jednakże, pasaże gitarowe w wykonaniu Testament to nie tylko wspomniana rytmika ale także porażająca płynność melodyki wynikająca z aranży drugiej gitary prowadzącej. Plus wspaniałe solówki. Produkcja która i może jest troszeczkę za czysta, jednak jest wystarczająco ciężka by przełknąć ten fakt bez popity. Zdecydowanie dominują wokale, ale o nich trochę niżej hehe. Album nie został od tak sobie nagrany i niechlujnie rzucony na rynek ‘ok, jesteśmy Testament, wyszło w miarę ok, i tak nas kupią’, o nie! Naprawdę jest ciekawie i widać, że poświęcono czasu na produkcję a sam Andy Sneap odwalił kawał dobrej roboty. Wracając jednak do utworów to nie zabrakło także bardzo udanej ballady ‘Cold Embrace’ która jest też i najdłuższym utworem na ‘Dark Roots Of Earth’. Co można jeszcze tutaj dodać o tak zacnym zespole? Wokale? Cholera, przecież każdy wie czego się spodziewać po panu Chucku Billim i jego niesamowitym głosie, który towarzyszy nam przez te wszystkie wydawnictwa Amerykanów. Po prostu mamy do czynienia z kolejnym  już klasykiem.
Ciężko jest mi napisać podsumowanie tak koherentnego albumu, bo kolejny raz mam zachęcać do zakupu? Sami wiecie, cholera, to jest Testament!

Jarun ‘Wziemiowstąpienie’




















wyd. własne, album 2012

Powstali w 2012 roku i od razu tak debiutem nam w twarz rzucać? No to trzeba mieć tupet, panowie no trzeba hehe. A gdzie jakieś demosy? Jakieś fajne kasetki co do kolekcji można by upchnąć? No ale dobra, nie będę kwestionował posunięć i decyzji zaistnienia na scenie Jarun’a, bo to nie na tym moje zadanie polega. A więc, jak już wspomniałem jest to debiutancki materiał, album ‘Wziemiowstąpienie’. I co my tu mamy? Ano kawał bardzo dojrzałego, przemyślanego grania które można podpiąć pod wiele szufladek.
Teraz już na poważnie. Jarun i zawartość ‘Wziemiowstąpienia’ można określić czymś z pogranicza Folk Metalu a Pagan przy czym jeżeli mowa o drugim wyznaczniku stylistyki tejże ekipy, to bardziej mam tu na myśli zapędy w muzyczne rejony bazujące silniej na Black, jednak z wiadomych względów ta etykietka odpada ponieważ chłopaki z Nowego Sącza / Krakowa poruszają się właśnie w warstwie lirycznej wychwalającej potęgę Natury. Na całość albumu składa się 8 utworów a każdy z nich jest wykonany w języku ojczystym i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ów zabieg. Oddaje po części hołd naszym ziemiom a i też skłania do łatwiejszej refleksji czy zadumy nad pięknem tego co nas otacza (bynajmniej nie mówię tutaj o wymysłach i osiągnięciach cywilizacji). Album mimo sporej ilości partii gitarowych trąci sporą dozą nostalgii, smutku i niekłamanej melancholii która z kolei rzuca na kolana ukazując pustkę przemijania nieuchwytnych chwil. Dzieje się tak za sprawą akustycznych gitar, odgłosów przyrody jak szumy wiatru, szelest deszczu, szepty wokalisty... Brzmienie jest również bardzo istotne, ponieważ Jarun postawił na pełną profeskę i za grzyba nie doszukamy się tu niedociągnięć czy też surowego jadu (który pasowałby tutaj niczym krowie koło ratunkowe hehe). Bardzo dobrą robotę odwalił też wokalista, które wokale są jeśli nie ozdobą ‘Wziemiowstąpienia’ to już na pewno główną rolą i czymś czego słuchacz wyczekuje. Naprawdę, jest to jeden z bardziej przemyślanych debiutów w tym roku jakie udało mi się w tej stylistyce słyszeć, bo nie jest ani infantylny, ani skoczny, nie razi płytką skoczną przebojowością. Jest po prostu ambitnym materiałem.
Tak więc, polecam się kontaktować z zespołem, bo mają zarówno w celach promocyjnych i myspace jak i również fejsa więc ze spokojem każdy zainteresowany ich znajdzie. Dodam tylko, że płytka mimo, że wydana skromnie, bez liryków to jednak w bardzo ładnym digi który robi wrażenie. Kolejne ‘za’ by po prostu ich mieć. 

wtorek, 23 października 2012

Nowości 23/10/2012

Kolejne kilka newsów i koncertów uzbieranych dzięki Gerardowi, pozdro Brachu!

Portal ‘Swarth’





















Profound Lore Productions, album 2009

Australijski Portal zapewne jest już znany w szerokich kręgach szeroko pojętego Podziemia, a ich muzyka wprawia w niemy zachwyt nawet najbardziej wybrednych maniaków Death Metalu, którym nie są obce pokrętne i zawirowane eksperymenty z tą formą gatunku muzycznego. Te 40 minut niesamowitej intensywnej nawałnicy, zwątpienia we wszelakie normy i prawa obowiązujące w tej wyprawie ku szaleństwu niczym na drodze wiodącej na zatracenie, Portal znakomicie hipnotyzuje słuchacza, umieszcza nietuzinkowe rozwiązania techniczne, które nabierają jeszcze większej potęgi w zestawieniu z wizualizacją image Australijczyków, nadaje zupełnie innego wymiaru ich muzyce a w konsekwencji mam wrażenie jakby przede mną rodził się, materializował swoisty portal do opętania jakiego jeszcze nie zaznał nikt dotychczas.
Zawartość trzeciego już i jak na chwilę obecną ostatniego do tej pory albumu ‘Swarth’ można określić jako swoistą muzyczną eskapadę w nieznane gdzie klimat Lovecrafta i Cthulhu dominuje nieprzerwanie przez całą długość trwania albumu. Materiał ten zdecydowanie należy do gitarowych, ale nie jest to taka oczywista prawda do końca. Struktury gitar należą mimo wysokiego zaawansowania technicznego, do tych które określam jako trudne w odbiorze i bynajmniej nie mam tutaj na myśli, że gitary należa do tych gdzie się wręcz aż palce łamią w pogoni na kolejnym dźwiękiem, nie. Niesztampowość, rozstrojenia, zabawy w strukturach harmonii i dysharmonii, są po prostu mistrzostwem, sztuką gdzie surowość, obłęd i znamiona geniuszu wręcz przelewają się z czary potęgi jaką stanowi ‘Swarth’. Sporym wzmocnieniem wspomnianych wyżej wioseł jest równie prężnie działająca sekcja rytmiczna. Perkusja i bas idealnie kreują dynamikę, dzięki czemu poddane przestrzennemu rozmyciu gitary stają się jeszcze bardziej ciekawe, a całokształt wpędza nas w idealny dźwiękowy horror. Dopełnieniem są już wokale, jakże grobowe, ponure, wydobywające się jakby z wnętrza jakiejś głębiny... Fantastyczny album!
Jeżeli nie boicie się sięgnąć po dotykające was już niemal macki szaleństwa to wyjdźcie im na spotkanie, a Portal przy ich pomocy przeniesie was w totalnie nieznane dotąd makabryczne miejsca gdzie Cthulhu nie zaznaje spokoju...a jego, a teraz i wasz horror jest wiecznie żywy.

Terra Australis ‘Slave To The Moon-Shadow’






















Infernal Kommando Records, album 2010

Australijski duet który istnieje raptem 4 lata w podziemiu wypluwa co rusz na blask świata kolejne bezeceństwa które może  i szału nie robią, ale zdecydowanie trzymają poziom i równie zdecydowanie nie są skierowane do lalusiów i pedałków lubiących czyściutki i grzeczny Black Metal z klawiszami albo kobiecą rują na wokalach w tle. Dwójka osobników skrywających się pod pseudonimami Invisus i Thorgrim Hammerheart nawiązują w swojej stylistyce do tego co znamy z obskurnych demosów ze Skandynawii z wczesnych lat ‘90tych kiedy to powstawał ów ‘boom’ na Black Metal.
Aranżacje Terra Australis skupiają się w głównej mierze wokół średnich temp, także sporo tutaj wolniejszego grania, jednak całokształt wypada równo i nawet w mało udanych szybszych partiach gdzie praca automatu pieprzy z lekka finalny efekt swą sztucznością, ‘Slave To The Moon-Shadow’ jest jak najbardziej do posłuchania. Część nagrań nasuwa skojarzenia z nieśmiertelnymi Czarnymi Legionami z Francji, ale dzieje się tak bardziej za sprawą brudu czy klimatu danych fragmentów nagrania. Utwory są zróżnicowane również pod wzgledem długości ich samego trwania, ponieważ mamy tutaj krótkie ohydy w postaci 2-u lub 3-y minutowych spazmów niebios, ale są też takie serenady ku chwale mrocznej mizantropii jak choćby ponad 10-cio minutowy ‘Creed To The Winter Demons’, który nie ukrywam swoim onirycznym klimatem jak i cholerną chropowatością zarazem robi na mnie największe wrażenie z całego albumu. Na wstępie wspomniałem, że Australijczycy zdecydowanie nie są dla tych co sięgają wyłącznie po klawiszowy mainstream i sikają kiślem pod siebie przy gejozach oficjalnych klipów (nazwy zbędne, wiadomo o kogo chodzi). Otóż, taka mała ciekawostka. Terra Australis korzysta z klawiszy! Robi to tak umiejętnie, że patos i jednocześnie aura całego wydawnictwa zyskuje na atrakcyjności tylko proszę, nie mylcie tego do cholery z przebojowością czy podobnymi frazesami, które w tym gatunku nigdy nie powinny zaistnieć. Zapewne po usłyszeniu tej kasety (lub cd-r w zależności co zdobędziecie) stwierdzicie, że te struktury są ubogie, może i nawet dla niektórych nudne, tego nie wiem. Patrzę na nie z mojej perspektywy i widzę / słyszę hipnotyczny potencjał obskurnego, hałaśliwego materiału który zdecydowanie mi podszedł i zagości jeszcze niejednokrotnie w moim kaseciaku. No i zapewne sposób wokaliz będzie zgłaszany często jako problem nie do przejścia hehe.
Jeżeli lubicie wersje kasetowe albumów czy same demosy, cenicie sobie ten nośnik to zapewne na przeszkodzie nie stoi nic by i tę taśmę zdobyć. Nie jest to arcydzieło, ale czy za każdym razem musi być? Otóż nie. Zdobywać, słuchać. 

sobota, 6 października 2012

Nowości 06/10/2012

Dodałem garść nowości przygotowanych przez Gerarda (dozgonne dzięki, bo samemu już nie dawałem tu rady) oraz dział koncertowy podzielony został na nasz katoland i to co się dzieje poza jego granicami. Kto ma jakieś info albo chce się podłączyć pod ów szajs patrzeć w dziale Kontakt. Przegniłej przyjemności!

Kvlt Of Hiob 'Thy Kingly Mask'





















Kvlt Of Hiob ‘Thy Kingly Mask’
Blut & Eisen Productions, album 2012

Hiob, postać biblijna, której życie według tego źródła stało się przedmiotem zakładu pomiędzy bogiem a szatanem (szatanem w rozumieniu opactwa bożego, czegoś/kogoś na podobieństwa boskiego wysłannika). Czyli mamy tu do czynienia z tragiczną postacią, której to życie zostało zmienione w koszmar poprzez kaprys Boga, który to chciał udowodnić jak wysoka i głęboka jest lojalność i miłość Hioba do właśnie niego samego. Boska głupota? Boży narcyzm z najwyższej półki? Żart ‘wszechmocnego i wszechmogącego’ czy pobudki sadystyczne? Nie wiem i pieprzyć fundamenty wraz z zaściankowością tej wiary...
Faktem jest, że duet z Niemiec daje upust swej nienawiści a zarazem sakralności w podejściu do tematyki religijnej. Opiewanie i powoływanie się na postać Hioba, którego to dzisiaj przywoływanie kojarzy się nierozerwalnie ze złym omenem otrzymania co najmniej niefortunnej wiadomości. I poprzez ten pryzmat oraz kpinę jaką z Hioba uczynił sam Bóg, należy prawdopodobnie traktować przesłanie zawartości nazwy Niemców. Dla Opozycji taki uczynek staje się nieskończoną inspiracją, a okrucieństwo jakiego się nie tylko dopuszczono w tej przypowieści dowodzi jednoznacznie jak miłosierny jest koleżka w chmurach. Przechodząc jednak do sedna sprawy czyli samej muzyki chciałbym rozpocząć dość nietypowo skupiając się na wokalach, które bezsprzecznie odgrywają niesamowitą i jeśli wręcz nie najistotniejszą rolę na ‘Thy Kingly Mask’. Human Antithesis odpowiedzialny za wszystkie odgłosy wokalne oraz teksty na albumie wykonał pracę bez wątpienia wręcz opętaną, istne arcydzieło oddania się i zarazem rozumienia połączonego z uczestniczeniem w sztuce przekazu religijnego w kontekście szaleństw chrześcijaństwa. Często poza samymi wykrzyczanymi w Black Metalowym screamo ścieżkami wokali, HA stosuje masę hałasów, nawiedzonych głosów nakładających się na siebie, odgłosów agonii, dysharmonii wokalnych, melodeklamacji, szeptów – co w całości daje obraz człowieka obłąkanego, kto wie może i nawet kompletnej dysfunkcji mózgowej w jakieś znalazł się ‘bohater Hiob’ porzucony i bez niczego? Kolejna sprawa, to idealnie współgrające z przekazem, momentami nawet dramatyczne aranże gitar, które to nawet pośród blastującej w furii perkusji, porażają głębokością, swego rodzaju rozmytym dysonansem, mglistą perspektywą pasażu melodii a jednocześnie artyzmem który w przypadku Kvlt Of Hiob jest wryty w każdy najmniejszy fragment ich debiutanckiego albumu. Jednocześnie przy namacalnej wręcz niechęci by nie rzec, że pogardy względem przywoływanego niejednokrotnie pana w chmurkach, album ukazuje właśnie swą forma soniczną jak daleko w obłędzie i ślepocie dana jednostka może się posunąć mimo, że jest tylko durnym pionkiem w grze. Boska manipulacja przedstawiona przez czcicieli Diabła, lepiej być nie może. Dodatkowo pojawiają się też interludia, formy czysto samplowane, które dopełniają wyłącznie potęgi czary szaleństwa, misterium niesamowitości i agonalnych rytuałów jako pożywki dla duszy.
Debiut Niemców z Kvlt Of Hiob jest zdecydowanie czymś świeżym, a jednocześnie mieszczącym się swymi kanonami w tzw. religijnym Black Metalu. Pomimo braku bezpośrednich nawiązań do Diabelstwa, jawna kpina i forma uwielbienia agonii i rozstroju Hioba jest oczywistym obrazem nakreślonym przez zespół. ‘Thy Kingly Mask’ jest zdecydowanie również albumem ambitnym nie składającym się tylko z pustych wersetów, owijania się na zdjęciach z wężami i zdobywaniu popularności. Formalnością wydaje się już tylko zakup i odsłuch... 

Urugia / Holocaust Storm / Strażnica 'Krew Zgnilizna Othala'





















Urugia / Holocaust Storm / Strażnica ‘Krew Zgnilizna Othala’
Prod własna, split 2012

Przyznaję się bez bicia, że istnienie tych projektów było mi zupełnie obce do czasu otrzymania właśnie tego krążka. Mamy tutaj trzy jednoosobowe projekty z których każdy prezentuje zgoła inne oblicze Black Metalu czy też Pagan Metalu. Jednakże o tym kolejno się dowiemy poniżej, z krótkich opisów prezentowej muzyki przez dane zespoły. Na wstępie jeszcze tylko dodaję, płytka jest ciekawie wydana, nie ma przesadyzmu w ‘bogatości’ zdobniczej ale podstawowe informacje są i to wystarcza, w szczególności jeśli to taka kompilacja trzech demosów poszczególnych zespołów.
Pierwszy prezentuje się w czterech utworach Urugia. Jest to dość melodyjne granie, w aranżacjach słychach sporo nostalgii wymieszanej z dumnymi aranżacjami. Większość utworów traktuje o krwawej zemście, więc nie bez kozery część prezentowana przez Urugia nosi nazwę ‘Krew’. Całość zarejestrowana w pojedynkę w domowym studio przez niejakiego Necroangel’a jest zdecydowanie słuchalna, w szczególności pamiętając że to jego pierwsze dokonania. Utwory są głównie utrzymane w średnich tempach, automat nie jest, co ważne, rażący w swej sztuczności i szczerze powiedziawszy te cztery utwory otwierające ów split są dla mnie najjaśniejszym punktem wydawnictwa. Wokale to typowe Black Metalowe screamo które pasuje tutaj idealnie. Podniosły klimat podany jednak bez zbytniego pompatycznego patosu, po prostu dobrze się tego słucha.
Kolejną z kapel jest Holocaust Storm i jego głównodowodzący Mictlantecutli, który oferuje nam trzy utwory nienawistnego i brudnego Black Metalu. Tutaj dla odmiany w warstwie tekstowej mamy sporo już odniesień do nienawiści chrześcijaństwa którą można traktować jako symboliczny Satanizm lub wyraz pogańskich poglądów wobec czci spuścizny swoich przodków. No nic, najważniejsze, że muzyka daje radę a mimo wspomnianego brudu i uczucia chaosu nagrania, jest to kawał konkretnego muzycznego ochłapu do przebrnięcia. Tak jak w przypadku poprzednika Urugii, nie mamy co się spodziewać niesamowitych przełomów lub odkrywczości w terminach muzycznych, ale materiał ma swój urok, cholerny bezpośredni urok który chłosta i bije po gębie bezpośredniością zarówno dźwięków jak i przekazu. Co dziwne, zespół ten od 1997 roku działa w podziemiu, a dopiero po 15stu latach dane jest mi słyszeć jego nagrania. Szacunek!
Ostatnim projektem jest Strażnica, stricte pogański twór który w rozciągłości swoich muzycznych dokonań prezentuje całkiem spory wachlarz możliwości strukturalnych jak i zarazem obycia z instrumentami. Psychopompus, któremu w nagraniach perkusji pomagał niejaki Dachau, oferuje przede wszystkim bardzo długie pasaże w swoich utworach, sporo tutaj akustycznych gitar, melancholijnej wizji ale i swego rodzaju jakby radości z obcowania z Naturą. Jedynym chyba mankamentem jest tutaj fakt, że przy tego typu muzyce przydałoby się czyste brzmienie, ponieważ nakładające się tomy i werble przy niskim basie oraz surowych i brzęczących gitarach z lekka zabijają ducha i intencje tej muzyki. W szczególności gdy mamy do czynienia z blastującymi partiami, które w swoim absurdzie zalatują dosłownie jakbym słuchał zaciętej płyty. Wokale też, szepczące z dużym efektem echa i wysunięte strasznie na przody. Mimo, tego, jest to do posłuchania i zachęcam by pisać po ten split.