Infernal Kommando Records,
album 2010
Australijski duet który
istnieje raptem 4 lata w podziemiu wypluwa co rusz na blask świata kolejne
bezeceństwa które może i szału nie robią, ale zdecydowanie trzymają poziom i
równie zdecydowanie nie są skierowane do lalusiów i pedałków lubiących
czyściutki i grzeczny Black Metal z klawiszami albo kobiecą rują na wokalach w
tle. Dwójka osobników skrywających się pod pseudonimami Invisus i Thorgrim
Hammerheart nawiązują w swojej stylistyce do tego co znamy z obskurnych demosów
ze Skandynawii z wczesnych lat ‘90tych kiedy to powstawał ów ‘boom’ na Black
Metal.
Aranżacje Terra Australis
skupiają się w głównej mierze wokół średnich temp, także sporo tutaj
wolniejszego grania, jednak całokształt wypada równo i nawet w mało udanych
szybszych partiach gdzie praca automatu pieprzy z lekka finalny efekt swą
sztucznością, ‘Slave To The Moon-Shadow’ jest jak najbardziej do posłuchania.
Część nagrań nasuwa skojarzenia z nieśmiertelnymi Czarnymi Legionami z Francji,
ale dzieje się tak bardziej za sprawą brudu czy klimatu danych fragmentów
nagrania. Utwory są zróżnicowane również pod wzgledem długości ich samego
trwania, ponieważ mamy tutaj krótkie ohydy w postaci 2-u lub 3-y minutowych spazmów
niebios, ale są też takie serenady ku chwale mrocznej mizantropii jak choćby
ponad 10-cio minutowy ‘Creed To The Winter Demons’, który nie ukrywam swoim
onirycznym klimatem jak i cholerną chropowatością zarazem robi na mnie
największe wrażenie z całego albumu. Na wstępie wspomniałem, że Australijczycy
zdecydowanie nie są dla tych co sięgają wyłącznie po klawiszowy mainstream i
sikają kiślem pod siebie przy gejozach oficjalnych klipów (nazwy zbędne,
wiadomo o kogo chodzi). Otóż, taka mała ciekawostka. Terra Australis korzysta z
klawiszy! Robi to tak umiejętnie, że patos i jednocześnie aura całego
wydawnictwa zyskuje na atrakcyjności tylko proszę, nie mylcie tego do cholery z
przebojowością czy podobnymi frazesami, które w tym gatunku nigdy nie powinny
zaistnieć. Zapewne po usłyszeniu tej kasety (lub cd-r w zależności co
zdobędziecie) stwierdzicie, że te struktury są ubogie, może i nawet dla
niektórych nudne, tego nie wiem. Patrzę na nie z mojej perspektywy i widzę /
słyszę hipnotyczny potencjał obskurnego, hałaśliwego materiału który
zdecydowanie mi podszedł i zagości jeszcze niejednokrotnie w moim kaseciaku. No
i zapewne sposób wokaliz będzie zgłaszany często jako problem nie do przejścia
hehe.
Jeżeli lubicie wersje
kasetowe albumów czy same demosy, cenicie sobie ten nośnik to zapewne na
przeszkodzie nie stoi nic by i tę taśmę zdobyć. Nie jest to arcydzieło, ale czy
za każdym razem musi być? Otóż nie. Zdobywać, słuchać.