wtorek, 23 października 2012

Terra Australis ‘Slave To The Moon-Shadow’






















Infernal Kommando Records, album 2010

Australijski duet który istnieje raptem 4 lata w podziemiu wypluwa co rusz na blask świata kolejne bezeceństwa które może  i szału nie robią, ale zdecydowanie trzymają poziom i równie zdecydowanie nie są skierowane do lalusiów i pedałków lubiących czyściutki i grzeczny Black Metal z klawiszami albo kobiecą rują na wokalach w tle. Dwójka osobników skrywających się pod pseudonimami Invisus i Thorgrim Hammerheart nawiązują w swojej stylistyce do tego co znamy z obskurnych demosów ze Skandynawii z wczesnych lat ‘90tych kiedy to powstawał ów ‘boom’ na Black Metal.
Aranżacje Terra Australis skupiają się w głównej mierze wokół średnich temp, także sporo tutaj wolniejszego grania, jednak całokształt wypada równo i nawet w mało udanych szybszych partiach gdzie praca automatu pieprzy z lekka finalny efekt swą sztucznością, ‘Slave To The Moon-Shadow’ jest jak najbardziej do posłuchania. Część nagrań nasuwa skojarzenia z nieśmiertelnymi Czarnymi Legionami z Francji, ale dzieje się tak bardziej za sprawą brudu czy klimatu danych fragmentów nagrania. Utwory są zróżnicowane również pod wzgledem długości ich samego trwania, ponieważ mamy tutaj krótkie ohydy w postaci 2-u lub 3-y minutowych spazmów niebios, ale są też takie serenady ku chwale mrocznej mizantropii jak choćby ponad 10-cio minutowy ‘Creed To The Winter Demons’, który nie ukrywam swoim onirycznym klimatem jak i cholerną chropowatością zarazem robi na mnie największe wrażenie z całego albumu. Na wstępie wspomniałem, że Australijczycy zdecydowanie nie są dla tych co sięgają wyłącznie po klawiszowy mainstream i sikają kiślem pod siebie przy gejozach oficjalnych klipów (nazwy zbędne, wiadomo o kogo chodzi). Otóż, taka mała ciekawostka. Terra Australis korzysta z klawiszy! Robi to tak umiejętnie, że patos i jednocześnie aura całego wydawnictwa zyskuje na atrakcyjności tylko proszę, nie mylcie tego do cholery z przebojowością czy podobnymi frazesami, które w tym gatunku nigdy nie powinny zaistnieć. Zapewne po usłyszeniu tej kasety (lub cd-r w zależności co zdobędziecie) stwierdzicie, że te struktury są ubogie, może i nawet dla niektórych nudne, tego nie wiem. Patrzę na nie z mojej perspektywy i widzę / słyszę hipnotyczny potencjał obskurnego, hałaśliwego materiału który zdecydowanie mi podszedł i zagości jeszcze niejednokrotnie w moim kaseciaku. No i zapewne sposób wokaliz będzie zgłaszany często jako problem nie do przejścia hehe.
Jeżeli lubicie wersje kasetowe albumów czy same demosy, cenicie sobie ten nośnik to zapewne na przeszkodzie nie stoi nic by i tę taśmę zdobyć. Nie jest to arcydzieło, ale czy za każdym razem musi być? Otóż nie. Zdobywać, słuchać.