Ep, self-produced
2010
Łącznie to tylko 30 sekund powyżej 18-stu minut, a mózg mójzostał totalnie zniszczony, zdeptany, przeżuty i wypluty. Rosjanie za pomocą fuzji wściekłego Grindu wraz z Brutal Death i Slamem dokonali kompletnego rozpieprzenia stanu rzeczy. Materiał powalił mnie na kolana, a choroby jaką zaserwowali na próżno szukać w równie małych lokalnych zespołach które ostatnimi czasy niczym grzyby po deszczu wyrastają zewsząd i coraz częsciej dorównując mistrzom gatunku. Powiem szczerze, że nigdy przedtem nie słyszałem o tym tworze, ale jest mi tym bardziej miło (taaaa, miło kurwa hehe) móc z takim ścierwem obcować. 6 utworów z czego dwa okazuje się zostały dodane jako bonus, to totalna krzyżówka ów trzech stylistyk gdzie każde oblicze ma swoją chwilę. Wystarczy trochę podkręcić głośność, a pokój niczym prosektorium wypełnia się słodkim odorem zgnitego ciała. Tak moi mili, tutaj nie ma zmiłuj, tu panuje totalne gówno połączone z upokorzeniem zwłok, gdzie ohyda jest domeną równie pożądaną niczym Rachel Aldana i jej naturalne, olbrzymie cycki. Zmiany temp, bulgoty, pomruki, rzygi, krzyki wokalisty nakładające się na ów szaleństwo które wdziera się w najdalsze zakamarki nieświadomej niczego podświadomości, która z kolei dyktuje receptorom świadomości jak sobie z tym radzić, by nie popaść w obłęd geniuszu tej kurewskiej masakry. Patrząc na ten pierdolony ‘miracle’ od strony czysto muzycznej brakuje mi osobiście słów w szczególności do popisów garowego, bo facet zapieprza jak po kilogramie fety robiąc to w sposób cholernie techniczny i zarazem urozmaicony bo napierdalać blasty wielu potrafi, ale łamać tempa, korzystać z jazzowych patentów w takim łomocie to już wyższa jazda. Kończąc wywody i wzwody, to każdy z was musi sięgnąć po ten krążek, zapoznać się z 7H. Target (swoja drogą co to kurwa za nazwa?!) i podzielić moje zdanie hehe.
6/6!!!