full-lenght, Xtreem Music
2010
Po pogrzebaniu fińskiego Slugathor, Tommi nie mógł długo wytrzymać bez twórczej strony old schoolowego, zatęchłego Death Metalu i powołał do życia Desecresy. Na wokale wbija się nie kto inny jak Jarno, który to wspomagał wyżej wymieniony Slugathor wokalnie na koncertach, więc wszystko pozostaje w rodzinie. Przyznać muszę, że debiut finów poraża autentycznością, oddaniem i drążeniem najmroczniejszych elementów Death Metalu z którego aż sączy się smród jak z zagrzybiałej piwnicy. 10 utworów o łącznym czasie granie ponad 45 minut to spora gratka dla tych którzy stawiając sobie kult starego grania jako prirytet. Muzycznie można by nawet odnieść twórczość Desecresy do matczynego Slugathor z tą jednak różnicą, że obecna forma przekazu jest bardziej mroczna, bardziej cięższa i przede wszystkim głęboko osadzona w korzeniach początku lat ’90-tych, włąsnie tak jak grało się w Skandynawii Death Metal. Wracając jednak do muzyki bohaterów tej recenzji, to powiem krótko: eśli oczekujecie technicznych riffów, blastów to się bardzo rozczarujecie. Wokalne popisy Jarnro nie należa do wyszukanych, to po prostu grobowe i mocno wyeksponowane growle rzygające czernią bluźnierstw. Ciężar wolnych i średnich temp to domena Desecresy, gdzie mroczna wręcz toksyczna melodyka kreuje powolny klimat agonii, gdzie mamy wrażenie jakby zamknięto nas właśnie w tej cuchnącej piwnicy bez dopływu światła i świeżego powietrza a duszna atmosfera przywołuje już pierwsze mdłości. Taki właśnie jest debiut finów, cuchnie i jest skierowany do tych cuchnących. W takim razie przyznaję, śmierdzę!
5/6