full-lenght, Old Temple Rec
2009
Polska i napierdalający do przodu Death Metal nie jest niczym nowym, jedynie co mozna tu dodać, że w większości przypadków poziom naszych zespołów wydających płyty jest bardzo wysoki. Otóż weterani z Convent doczekali się swojego debiutanckiego krążka po bagatela 20-tu latach istnienia. Wiadomo, że taka statystyka pokazuje, że komercyjnie to raczej panowie nastawieni nie są, a dzięki swojemu cholernemu uporowi i pasji ciągną ten wózek dalej. 20 lat, ja pierdolę! Szacunek panowie, szacunek!!!! A więc muzyka z jaką mam tutaj zaszczyt obcować to technika, technika, blasty, załamania temp, pingi, tłumione riffy, zagrywki bridge z wypuszczaniem pojedyńczych instrumentów na przejściach na ułamki sekund... Po prostu pierdolona soniczna poezja! Ciężko mi tutaj werbalnie opisać wszystko co słyszę, ponieważ album jest niesamowicie przepakowany ilością riffów, złożonością struktur oraz ogólnym napieprzaniem połączonym z finezją momentami zahaczającą nawet o dziwne jazzowe zajawki vide solos z ‘King is Naked’. Oczywiście jest także obecny nieodzowny element do którego przez lata istnienia Convent zdążył nas przyzwyczaić, czyli ów dziwne brzmienie, trochę motoryczne z osobliwie brzmiącymi wiosłami. Powiem na koniec tak – zapomniany zespół przebywający latami w podziemiu i pewnie tak już zostanie, bo pomimo jakości materiału niestety jest to za trudna w odbiorze muzyka dla przeciętnego metalowczyka pałującego się przy popłuczynach Vader. Osobiście dawno już porzuciłem ‘Pana’ i jestem otwarty na nakurwianie machiny Convent. Oby więcej tak śmiercionośnych dzieł na naszym poletku!!! Amen.
6/6