Nuclear Blast
full-lenght, 2010
Trzeci album amerykanów który ukazał się już dla takiego giganta jakim jest Nuclear Blast, który to niejednokrotnie nakazywał zespołom zmianę stylistyki, właśnie pozostawia otwartą furtkę na przemyślenia co do tzw. rozwoju czy maczania tu zachłannych paluchów niemiaszków celem wyprodukowania kolejnej kury dającej złote jaja. Mając w pamięci pozostałe dokonania zespołu takie przeobrażenie zdziwiło niejednego z nas, bo co tu ukrywać liczyliśmy (a przynajmniej ja z takim zamiarem nabyłem ten album) na skopanie dupska Brutal Death Metalem. ‘Polarity’ dupy może i nie skopie, jednak finezja albumu, rozmach techniczny i przejżystość kompozycji stawia go tuż obok takich tuzów jak sam Death! Decrepit Birth obecnie serwuje nam muzykę bardzo dojrzałą, nasyconą emocjami w szczególności potęgowanymi przepięknymi (tak, dokładnie!!!!) solowymi partiami gitar, a i struktury riffów są nacechowane właśnie ów dziwną, ale poruszającą wrażliwością którą to skutecznie porażała w ostatnim etapie swojego bytu właśnie wyżej wspomniana ekipa Chuck’a. Wirtuozerii tutaj masa, panowie pokazują że w wyścigu technik aranżacji i polocie ich wykorzystania większość sceny może im pięty wąchąć, jednak są dwa ważne elementy które niestety działają na niekorzyść amerykanów: ciężar brzmienia, a właściwie jego brak oraz słabe wokale operujące wciąż tym samym nudnym growlem. Te dwa elementy pomimo tak wielu zalet ‘Polarity’ pozwalają zaryzykować stwierdzenie dość plastikowego produktu, a zarazem z lekka męczącego. Wszystkie smaczki jak pianino, wspomniane emocje, wręcz uduchowiona struktura płyty, czarujące solówki nikną a w efekcie mamy dość jałowy produkt z triggerami na przodach i pięknymi gitarami pozbawionymi ciężaru i słabymi wokalami. Wiem, że album najprawdopodobniej miał wywołać taką furorę swą dostępnością i czytelnością jak ‘ambitne’ popłuczyny biznesmanów z Dimmu Borgir, ale to miał być Death Metal a nie ‘Teatrzyk Zielona Geś przedstawia...’! Może i się mylę, ale wg mnie zespół z olbrzymim potencjałem co słychać na omawianej ‘Polarity’ zagubił się we własnej ambicji, bo z warsztatem technicznym nie mam wątpliwości że blisko im ideału samego Death, jednak wdrożenie idei się nie powiodło. Wystarczy sobie przypomnieć co działo się wokalnie na płytach pana Schuldiner’a oraz jaką moc rażenia pod względem brzmienia miały jego albumy! Niech zostanie pół na pół...
3/6