Coyote Records,
full-lenght, 2010
Filipińczycy... Ludki to małe, chudzinki, ale jak przychodzi co do czego i granie Death Metalu to w kreowaniu ultra brutalnego mięsa chyba nie ma im równym ponieważ sami przyznacie, że bardzo rzadko może powiedzieć coś negatywnego o ich scenie. Wrcając jednak do Perverse Molestation to jednak jest to dość specyficzne granie które powiedzmy fana zwykłego łomotu spod znaku Grave czy nawet techinki Suffocation nie zadowoli. Pytacie o powód? Prawda taka, że produkt filipińczyków jest kurewsko brutalny, zestrojony nisko i ogółem rzecz biorą nastawiony na blastowanie połączone z okazyjnymi break-down’ami. Slamu jeśli juz o tym mowa nie ma tu aż tak wiele, na szczęście dominuje popierdolona technika, szybkość i choróbsko. Owszem praktycznie w każdym kawałku uświadczymy te elementy jednak nie jest to kolejny Abominable Putridity, a co za tym idzie ciężar kompozycji rozkłada się na więcej czynników wspólnych o których mowa była już wyżej. Kolejnym jakże charakterystycznym wyznaczniekiem jest pozbawiona triggerów (nawet jeśli zostały uzyte to nie powodują odruchów wymiotnych) perkusja z bardzo wysoko zestrojonym werblem który to puka i stuka na najwyższych obrotach, że przez te prawie 30 minut uśmiech z twarzy mi nie znika. Wokale... typowe niskie gutturale bez udziwnień, cały album ta sama barwa rzygów dzięki czemu mamy wspaniałą brutalną monotonnię jaką niejednokrotnie można podziwiać np na albumach amerykańskiego Disgorge. Praca gitar i zarazem basu, gdy nie sa to skoczno-bujające rytmiki Slamu wprowadzacją słuchacza w dosłowny obłęd techniki, wyścigu na progach gryfu, a częstotliwość udziwnień, innych zakończeń danego riffu jest naprawdę genialna. Nawet typowe dla tej stylistyki ‘pingi’ kończą często raz wysoko, potem nisko, a potem np podwójnie... Naprawdę kawał konkretnej padliny, jednak słuchania tego na kacu bym nie polecał hehe. Pisać do Coyote Rec bo to zdecydowanie bliżej niż do Filipin i kupować!!
6/6