wtorek, 25 czerwca 2013

Abdicate ‘Fragmented Atrocities’





















Sevared Records, album 2013

Trzeci album Amerykanów, którzy to z albumu na album rosną w siłę komponując coraz to dojrzalsze utwory nie tracąc na tym ani pierwiastka z brutalności czy gmatwając się w zawiłą technikę. Od pierwszej płyty, która może to nie była materiałem za którym można by skoczyć w stertę zaawansowanie rozkładających się ludzkich ciał, Abdicate daje solidnie popalić maniakom Brutal Death Metalu. Tyle na początek i gwoli zjełczałego wstępu z które winna się wylewać ropa i inne cudne wydzieliny... Teraz czas na nekro pieprzenie, tj. szczegółów kilka hehe.
Zacznijmy więc od strony oprawy graficznej, bo jest na czym oko zawiesić pod warunkiem uwielbienia dla choroby i różnych stworów czy trupów. Jon Zig ponownie w natarciu jako ten który z czeluści i najdalszych zakamarków swojego umysłu wygrzebał ten zajebisty obraz i go zmaterializował, powinien dostać medal za wizję rozkładu, okropności, ohydy a zarazem za grę kolorami które idealnie nadają odzwierciedlają tytuł ‘Fragmented Atrocities’. Muzyka sama w sobie jest Brutal Death Metalem najwyższych lotów w połączeniu ze Slamem jednak przede wszystkim olbrzymiem atutem podkreślającym ów stylistykę w przypadku Abdicate jest ciężar dźwięku. Finalny mastering wyszedł wręcz wzorowo i po prostu rozpierdala wnętrzności! Tak mocnych i ciężki gitar w wolnych partiach dawno nie słyszałem, które będąc podbijane podwójna stopą po prostu kasują wszystko na pieprzonym horyzoncie! Zmiany od typowych kostkowanych tremolo do tłumionych i rytmicznych break downów po prostu niszczą, wgniatają w glebę i ku temu nie ma przestrogi, po prostu litość straciła swoją definicję i o jeńcach można zapomnieć. Nad wszystkim górują świetne niskie growle i gutturale, które przechylają czarę brutalności na rzecz Abdicate i ich świata z którego żywym się nie wychodzi.
Okaleczenia, morderstwa, nihilizm, okrucieństwa, tortury, deformacje i brak poszanowania dla wartości ludzkiego życia – czy potrzeba czegoś więcej? Nie sądzę, hehe. Na koniec dochodzi jeszcze całkiem udany cover Carnivore, który w wersji Amerykanów brzmi kurewsko ciężko, ale i świeżo, jakoś tak z polotem. Kupować, tyle w temacie!