wtorek, 7 czerwca 2011

Parasitic Extirpation ‘Casketless’


Full-lenght, Sevared Records
2010
Ponownie Satany Zjednoczone i ponownie album na wysokim poziomie. Piątka kolesi którzy to zebrali swe siły pod cudnym szyldem Parasitic Extripation zabrała się za techniczną wersję naszej wszem i wobec lubianej muzyki, a mianowicie Death Metalu. Muzycznie mamy tu do czynienia z nawałnicą techniki, pełno tu załamań temp, bardzo rzadko trafiają się powtórzenia schematyczne riffów czyli np po 4 czy po 8, otrzymamy tu także spora dawkę zwolnień, jednak nie kojarzyć tego ze Slamem. Zacząć w sumie należało od tego, że produkcja zasługuje na wielkie uznanie, bo bardziej rasowego brzmienia uzyskać się nie dało, konkretne mięso wymieszane z głębokimi growlami wspomaganymi przez krzyki stanowi już o kultowości tego krążka hehe. Perkusja oczywiście z uzyciem triggerów jednak na tyle zrobiona nazwijmy to ‘subtelnie’, że nie razi cykaniem i tykaniem a wręcz dorzuca do brutalności. Pan Alex Carrara to naprawdę niesamowity typ, jego popisy pewnie juz zostały wychwycone przez Sickdrummer.com. ‘Casketless’ jest albumem strasznie gitarowym gdzie riffy w sym opętanym tańcu agresji i techniki wylewają na nas kolejne to fale zatęchłego syfu z głośników, gdzie riffy uzupełnione nietuzinkowymi solówkami mają szanse stać się małym poradnikiem ‘Jak grać konkretny techniczny Death Metal i nie zagubić się w strukturach kompozycji?’. Przyznać należy, że mimo dużego nacisku na wymienianą już tu nieraz technikę, to album zachowuje bardzo dużą przystępność dla słuchacza. Dodam tylko, że w połowie ‘Casketless’ następuje tzw. okazanie litości na arenie Parasitic Extirpation poprzez ukazanie tzw. kciuka w górę poprzez instrumentalny utwór w dużej mierze oparty na gitarach akustycznych z dozą małej solóweczki w tle. Po prostu dla mnie album zajebiście wybitny, dający radę na całej linii. Brak słabych punktów, brak uszczerbków... no może jedynie mój na psychice po kolejnym tuzienie odsłuchań debiutu amerykanów.
6/6
 
 
 
 
 
 

Mass Massacre ‘Repentance In Gangrene’


Full-lenght, Coyote Records
2010
Ukraiński mało znany zespół, sam się przyznam że jest to moja pierwsza styczność z tym tworem i od razu dodam, że mam nadzieję iż rosyjska stajnia Coyote dołoży starań by ten obraz zmienić, bo muza jest naprawdę przednia. Jeśli miałbym ponownie operować sloganami i szufladkami to Mass Massacre to wypadkowa Grindu prezentowanego przez Mortician z Death Metalem jak Sepsism, jednak wszystko jest podane w bardzo już wspomniany morticianowy sposób. W szczególności zalatuje tu smrodem wspomnianego zespołu jeśli chodzi o niski strój basu i pomruki wokalne które już chyba niższe być nie mogą. Totalna szkoła Willa R., hehehe. Jedyne z czego jestem zadowolony bardziej niż w przypadku mistrzów zza Dalekiej Wody to fakt nie wykorzystywania aż tylu inter, bo sami wiecie jak Mortician wkurwia gdy poraz 10-ty słuchasz jakiejś denne pipy nadzierającej ryja bo niby ktoś ją tam ze skóry obdziera czy dyma nożem. Mass Massacre wrzucili kilka interek, jednak na tyle niegroźnych, że pozwoliły one w pełni mówić samej muzyce za siebie. Death Grind w ukraińskim wykonaniu wypadł bardzo poprawnie, proste aranżacje bazujące na rytmice i totalnie przestrojonym basie który pulsuje niczym ochujały bąk któremu to pani bąk dorobiła rogi z sąsiadem trzmielem, a wokalne pomruki niejednokrotnie zawstydziłby wasze dupska przy porannych pierdach. Z miłą chęcią wrócę do tego choróbska, bo mimo że brak tu oryginalności to jest na tyle fajnie, że głowa sama się kiwa a noga chodzi w rytm oszalałej perkusji... Nieźle, naprawdę.
4/6
 
 
 
 

Melancholy Pessimism ‘End of Vermin Nations’


Full-lenght, Metal Age
2010
Czeski Melancholy Pessimism nigdy jakoś nie mógł się przbić pomimo prawie 20 lat istnienia na szersze wody. Powodem tego jest ich dość specyficzne podejście do Death Metalu który często i gęsto Grind’uje jak i obecnie wykorzystuje elementy Deathcore jak i czystego HC. Mieszanka dość wybuchowa sami przyznacie, jednak niestety tylko na pozór, bo więcej w tym irytacji, ogólnego mętliku niż dopracowanej muzy która przypasowała by do gustu wszystkim fanom wymienionych gatunków. Przykładowo fanom Death Metalu a nawet Deathcore wątpię by przypadły do gustu krzyczane jak w Biohazrd wokale, przplatane z Grindowymi krzykami i piskami. Generalnie jest tu za duży rozrzut stylistyczny, dużo zagrywek wprowadzających w błąd przez co nie mogę się skupić na całokształcie muzyki tylko jestem w stanie wypominać błędy. Ogólnie jest to zabieg dość eksperymentalny, ale niestety jak dla mnie nieudany. Z jednej strony nie mogę zarzucić braku warsztatu chłopakom, ale z drugiej strony jest to na tyle dziwne że mnie wkurza, bo są kawałki które sie zapowiadają zajebiście, brutalnie i konkretnie by nagle w referenie usłyszeć HC ‘hey-hey-hey’ i czar pryska w cholerę. Dla mnie koniec końców lipa.
2,5/6
 

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Nuclear Vomit ‘Obora’


Full-lenght, Mad Lion
2008
Polska, nasza kochana Polska, kraj zdominowany przez katolików, którzy to jak plaga mszyc nakłaniają do ascezy, przestrzegania jakichś tam przykazań które chuj wie kto i kiedy i dlaczego uzał za prawidłowe i nie wspominając już o innych dekretach głoszonych przez ekipę kościelną dzięki której babcie oddaja co mają na tace, a pedofile w czarnych sukniach pieprzą bezbronne dzieci. I ci sami degeneraci mają uczyć nasze dzieci o prawidłowościach funkconowania rodziny tudzież życiu seksualnym po ślubie? Toż to kurwa kpina jakich mało! Ale dobra, żeby nie było że recenzja ‘Obora’ skupia się tylko wokół frustracji naszego codziennego życia to jedziemy. Nuklearny Rzyg skupia w sobie wszystkie niezbędne elementy potrzebne do przyjemnego słuchania Grindowego napierdolu który jest wspomagany elementami Death Metalu. Innymi słowy mamy tutaj mięsiste łojenie, sporo prosiaków poprzeplatanych z świniakami i jeszcze prosiętami... Czyli Obora w chuj na maxa i czego chcieć więcej? Produkcja albumu nie pozostawia nic do zarzucenia, konkretny łomot dupska poprzez chwytliwe riffy, blastująco-skoczną sekcje rytmiczną i przede wszystkim przebojowość moi drodzy fekaliści. Nuclear Vomit ma to do siebie, że pomimo grania niszowego gatunku i nie dorobienia się w pierwszym półroczu takiej kasy jak Jenna Jameson za pokazanie cycków, czyni rozpierdol podobny do niejednego pornusa z udziałem tak elitarnej damulki. A rozpierdol ten będzie i jest rozchwytywany w gronie fanatyków tak samo szybko i ochoczo niczym produkcje studia filmowego Troma. Dodatkowo nasi ulubieńcy uraczyli nas udanymi coverami Ahumado Granujo and Mortician a więc czara się dopełniła, kupa w oborze wylała hydrantowym wytryskiem, a świnie żyją dalej! Dla patologów mus!
6/6
 
 
 
 
 
 
 

Lamaw ‘Inclination of Repugant Dismemberment’


Full-lenght, Brute!
2010
Zacznijmy od tego, że w dzisiejszej muzyce znanej i określanej jako Brutal Death Metal nie ma już limitów jeśli chodzi o przekraczanie granic brutalności. Lamaw pochodzi z Filipin i ci z was którzy wiedzą już czym to śmierdzi to tak, macie rację. Brudny, chory, trzeszczący i chropowaty Death Metal jakich tam od cholery choć przyznam szczerze, że brzmienie bardziej kojarzy mi się z meksykańskim syfilisem spod nazwy Oxidised Razor. Te 30 minut totalnego zniszczenia niby niczym nie zaskakują, ale są naprawdę podane w sposób na tyle zjadliwy, że bez trudu i namysłu chce się nacisnąć ‘play’ poraz kolejny. Struktury kawałków też nie są skomplikowane, bo panowie poszli na napierdalanie plus elementy Slam zapominając co nieco o technicznych smaczkach. Nie twierdzę, że jest to prymitywne ale w natłoku amerykańskich zespołów jak choćby Disgorge czy taki Necrotic Disgrogement, Lamaw technicznie wypada blado. Jednak siła w tu jest w prostocie, kwikach wokalisty który brzmi niczym rasowy prosiak no i dodatkowo kilka chorych interek i jest wszystko już patologicznie wyśmienite. Brzmienie i nawałnica dźwięków momentami jest tak skomasowana, że aż bebechy człowiekowi pulsują, czyli jest jak być powinno. Na zakończenie dorzucili nam jeszcze cover czeskiego Mincing Fury and Guttural Clamour of Queer Decay... I tymi słowy zakończę ów wypociny, bo skupić się nie mogę na pisaniu gdy napierdalają tak zacne wymioty.
5/6
 
 
 
 

Prejudice ‘Megalomanic Infest’


Full-lenght, Soulflesh Collector
2009
Przyznać mi sie tu bez bicia, kto z was wiedział że taki z lekka eksperymentalny tudzież progresywny Brutal Death Metal kryjący się pod nazwą Prejudice isnieje już od 1993 roku? Kto z was miał w ogóle styczność z tym zespołem sprzed wydaniem tego albumu, no może jeszcze sprzed poprzedniczki? No właśnie, nikt a szkoda. Nie winię ani zespołu, ani was ani siebie bo po prostu zespół wydawał kolejne płyty, a tu cisza była jak makiem zasiał. Okazuje się, że dopiero obecnie współpraca z rosyjską Soulflesh Collector przyniosła korzyści wypłynięcia na szersze wody, a jest szczerze mówiąc z czym. Muzyka strasznie nietuzinkowa, mówiąc po młodzieżowemu ‘zakręcona’ ale w tą dobrą stronę, na korzyść zespołu. Czasami ma się wrażenie przebywania w jakimś wielkim mikserze, który mimo rozpieprzania wszystkiego na kawałki utrzymuje całość tego skomplikowanego chaosu w całości. Od samego początku płyty uwage przykuwa brzmienie które dalekie jest od wypracowanych standardów amerykańskich a nawet europejskich i proponuje taką wypadkową co dziś można usłyszeć w gatunkach Deathcore czy tzw. technicznym Thrash Metalu. ‘Megalomanic Infest’ jest albumem który przede wszystkim przykuwa ucho odbiorcy do samej zawartości muzycznej pozostawiając wokale czy tzw. kwestie brutalności na drugim planie. Kunszt uzyskany wydobyciem z podstawowego instrumentarium metalowego tych złożonych dźwięków oraz aranżacja ich w całość jest naprawdę nie lada wyczynem i olbrzymie słowa pochwały. Dodatkowo bardzo drutalnie wykonany cover Death ‘Lack of Comprehension’ - miodzio kurwa, miodzio! Sumując, jeśli lubicie nie tylko skomasowaną do granic możliwości łupankę a nie boicie się zajrzeć w głąb żelaznej machiny eksterminacji to ta kompletna płyta powinna znaleźć się w waszej kolekcji.
6/6
 
 
 
 
 

Mastabah ‘Quintessence of Evil’


Full-lenght, Wyrm
2010
Nie macie czasem wrażenia, że jak odpalicie jakikolwiek polski album z Death Metalem to nawet gdybyście nie znali pochodzenia zespołu to coś wam mówi, że to bankowo Polska? Pierwsze akordy i brzmienie gitar od razu nasuwa skojarzenia z naszą rodzimą sceną, ale co zrobić gdy większość naszych mistrzów od nagłośnienia i masteringu wzoruje się na Behemoth czy Vader? Wiadomo, że tym zespołom odnośnie soundu nie mozna nic zarzucić, ale robienie wszystkiego na modłę fajniusiego brzmienia powoli zaczyna wkurwiać, w szczególności triggery które poraz kolejny zdominowały kolejny abum, bardzo dobry album. Mam szczerze dość tego tykania bo zamiast powalać tylko irytuje i psuje odbiór muzyki, ale trudno nie mój wybór, ja tu tylko sprzątam. Muzycznie Mastabah uwija się bardzo rzetelnie w estetyce Death Metalu rodem z Piekła gdzie smród palonych ciał i smoły sączy się z głośników kpiąc z obowiązujących norm świata duchowego większości społeczeństwa. Muzycznie płyta jest bardzo nazwałbym to ‘perkusyjna’ a popisy Goro znanego z Dark Legion (czemu ten band zdechł kurwa!!!!!????) zabijają swą precyzją... gdyby nie te centralki. Wokalnie mamy od głębokich growli iście diableskich aż do krzyków wręcz z 9-tego Kręgu Piekieł. ‘Quintesence of Evil’ jest materiałem raczej na pojedyńcze odsłuchy, jego intensywność może przerosnąć niejednego, ale może to i nawet dobrze, bo powrót do takiej płyty po kolejnym tygodniu jest dodatkowym kopem i kolejnym upadkiem na kolana przed ogromem mocy i wykreowanej Kwintesencji Zła.
4,5/6