Crush Until Madness Records,
album 2009
Wyczytałem w jakimś
podziemnym szmatławcu, że zespół jeśli pochodzi z Ameryki południowej to jest
raczej nieuniknione, że usłyszymy oddech zza światów starego Possessed, Kreator,
Destruction, Sodom
czy Bathory. W przypadku Bestial Holocaust który to pochodzi z Boliwii trudno
sie z powyższym stwierdzeniem nie zgodzić. Przez wielu którzy preferują
cukierokwate brzmienia lub tzw. mainstream taka stylistyka i ‘ślepe hołdowanie
wzrocom’ podlega nieustającej krytyce, jednak Ci którzy uwielbiają cholerny
Metal z krwi i kości ubrany w stylistykę Black/Thrash ‘Temple of Damnation ’
będzie nie lada kąskiem. Doszukamy się również przejawów lub ciągot w stronę
starego Speed czy nawet zapomnianego Power (tylko proszę nie kojarzyć tej
szufladki z gejowskimi pudlami obecnej sceny, z góry dziękuję hehe).
Materiał wydany przez mało
znaną Crush Until Madness Records specjalnie od strony graficznej nie rzuca na
kolana, utrzymany jest w wersji niezbędnej, czyli: zdjęcia, skład, kiedy
nagrano i dziękujemy za uwagę. Co natomiast totalnie rozwala prócz zawartości
krążka, to okładka autorstwa Daniela Shaw zbliżona bardzo do tego co często i
gęsto wyczynia sam Chris Moyen. Odstające jakością, ale przekaz bestialstwa i
perwersyjna demoniczoność obrazu jak najbardziej odpowiadające klimatowi muzyki
zawartej na drugim pełnym materiale Boliwijczyków. 35 minut muzyki zawartej w
8-śmiu utworach o konkretnej mocy daje naprawdę popalić, czuć moc, nienawiść
ale i piekielny zapał który w nich pozostał od czasów gdy powstali tj. 1999
roku. Na pierwszy ogień zasług i medal chwały należy się Sonji Sepulcral za
wokale, bo to co kobietka zrobiła na tym materiale jest (nie)czystą profanacją
wartości które plebs uznałby za święte. Tak rasowe wyziewy połączone z
zamykającymi niektóre wersety krzykami wysokim tonem niczym sam King Diamond
(ok, przesadziłem haha) po prostu rozpieprzają w drobny pył. Czuć w jej oddechu
piekielną siarkę, robi to wyjątkowo dobrze i sądzę, że gdyby w książeczce nie
było informacji o tym, że to dziewczyna mało kto by się w tym połapał hehe
(mowa o wokalach). Gitary, cóż tak jak już na wstępie zostało powiedziane,
większość aranżacji opartych jest na wypróbowanych wzorcach, dominuje rytmika
przeplatana z siarczysto-agresywną melodyką i również riffach ‘na szatana’ na
otwartych strunach. Muza dzięki temu jest bardzo przyswajalna, ciężko jednak
skupić się na czymkolwiek innym, bo łeb sam chodzi w rytm struktur
Boliwijczyków. Dla przykładu taki ‘Espectros’ zamykający płytę posiada jeden z
najbardziej genialnych motywów przewodnich jakie dane mi było słyszeć ostatnimi
czasy, począwszy od otwierającej gitary aż po diaboliczne wariacje wewnątrz tej
sadystycznej machiny śmierci. Pozostała mi do omówienia jeszcze sekcja
rytmiczna która nie odstaje od reszty, po prostu od blastów po rytmiczne
przejścia i zwolnienia. Dobrym zabiegiem w trakcie miksów było wysunięcie basu
na przód, co daje większą dynamikę i materiał skuteczniej kopie po dupsku hehe.
Sumując drugi album ‘Temple of Damnation ’ jestem w poszukiwaniu
trzeciego, jak do tej pory ostatniego z 2011. Ta ciemna i obryzgana flakami
chrystusa perełka dotarła do mnie z Brazylii i szczerze mówiąc to nie mam
dodatkowych pytań co do tej hordy. Roznieśli mnie swoim retro graniem, które
może nie jest aż nazbyt chamskie i bezpośrednie ale pluje wrogom w twarz na
tyle by przejść obok nich dumnie i uniesionym czołem. Bestial Hailz 666! Hail
Flauros, Zagan i Agares!