RM Records, album 2010
Tym razem udało mi się zdobyć
Rosyjski mało znany Warder (nie nasz Wejder nie nie hehe) i ich debiutancki
album. Ponownie Death Metal tyle, że chłopaki wykorzystują w swojej recepturze
wszystko prócz Slam i kombinują z taką różnorodnością, że jest to naprawdę miłe
do posłuchania. Rozbawiły mnie groźne ksywki muzyków, którzy na dobrą sprawę z
tematyką ‘porno’ lub tym podobnym nie mają za wiele wspólnego. Owszem jest
jeden utwór ‘Jigsaw Rectal Analysis’ ale prócz tego to nawet chłopaki o nagich
cyckach nie śpiewają hehe.
Styl Wrader należy do tych w
gatunku Death Metalu od których na co dzień stronię, bardziej lubując się albo
w ultra brutalnych wymiotach lub klasykom wraz z ich naśladowcami, a że w obu
przypadkach jest naprawdę od zatrzęsienia wartościowego grania, tak melodyjne
rzeczy które są podniesione do rangi lekko strawnych dzięki zabiegom
sporadycznie pojawiających się rytmicznych riffów lub pół blastów omijam
naturalnym i szerokim łukiem. Pech albo szczęście chciało, że wpadli mi w
łapska Rosjanie i poświęciłem im trochę czasu. Otóż, Death Metal jest tutaj w
głównej mierze oparty na melodyjnych riffach podbijanych centralami perkusji
której brzmienie zostało już całkowicie zmienione dzięki triggerom i setce
zabiegów kosmetycznych w studiu nagrań. Brzmienie jest i mocne, ale muzyka taka
w mojej opinii jest skierowana bardziej do nowicjuszy niż
wyjadaczy parających się tym gatunkiem od wielu lat. Coś jak nasz Wejder z
Polszy hehe, się zgrali nazwami. Dodatkowo album strasznie się ciągnie, a
przecież ma niecałe 45 minut. W kompozycjach brak zdecydowanie mocy, melodyjne
fragmenty (a raczej większość kompozycji) jest kompletnie pozbawiona jadu,
odegrana niby poprawnie ale za grosz mnie to nie przekonuje. Owszem słychać, że
muzycy mają pojęcie o obsłudze instrumentów, ale miałkość i
najzwyklejsza przeciętność wżera się głęboko we wprawne narządy słuchowe i nie
daje się oszukać. Do tego wokale od krzyczanych po growle, które to ani tak ani
srak nie wypadają dobrze. Kolejna nauczka, że mordę też trzeba umieć drzeć.
Dobra, starczy już pastwienia się hehe.
‘Earth Soul Devoured’ to
niestety przeciętniak a do tego nieudany. Album brzmi jak słaba replika
nawiązująca do dokonań Szwedzkich ekip jak choćby At The Gates w połączeniu z
naszą rodzimą maszynką do pieniążków na którą to dzieciarnia wali ‘dumnie’ i
tłumnie na koncerty. Jak ktoś lubi to brać, osobiście wolę zmasakrować się przy
muzyce godnej uwagi.