Relapse Records, album 2012
W zeszłym roku minęło 20 lat
odkąd to Umierający Płód z dużym powodzeniem radzi sobie na scenie i podbija
większość krajów na świecie w postaci uczestnictwa w festiwalach czy nawet
pomniejszych koncertach. Zasłużyli sobie na to zajebistą determinacją, dążeniem
do celu swoją utartą już stylistyką którą znamy doskonale od lat. A więc co
nowego tym razem mają nam do zaproponowania Amerykanie na siódmym juz albumie?
Zapraszam na krótki opis.
Zacznę może od stwierdzenia
faktu (przynajmniej z mojej obserwacji wynikło to jako fakt), że jest to jak
do tej pory najbardziej przystępny z materiałów Dying Fetus. Hit goni hit na
tej płycie w dosłownym tego słowa znaczeniu, fantastycznie ciężkie, ale jeśli
trzeba to i urozmaicone o typowe przerywniki w riffach z melodiami które
pojawiają się również bardzo często w motywach przewodnich utworów. Album
‘Reign Supreme’ jest niebanalnie porywający swoją dynamiką, strukturami które
patrząc poprzez pryzmat wcześniejszych dokonań mogą się wydawać bardziej
ubogie, jakby celowo uproszczone, nie daje szans na wytchnienie, bo każdy riffy
czy to z zakręconą chorobliwie melodyką czy jakże cieszący słuch rytmiczny
walec jest tym czymś czego w 100% oczekuje się od tego zespołu. Z drugiej
strony, wątpię aby Amerykanie tym się sugerowali, po prostu nagrywają swoje.
Zadziwiającym jest jak bardzo
ciężko i brutalnie zaczyna się ‘Reign Supreme’ by jednak w kolejnych utworach
trochę spokornieć. Taaa, spokornieć w mniemaniu Dying Fetus to tak jak w
tysiącach kapel napierdalać na pełnych obrotach. Musze również przyznać, że
początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony do brzmienia werbla i tomów
które wkurzały mnie swoimi triggerami ale w końcu się przyzwyczaiłem, co nie
znaczy, że przekonałem hehe. Gitary o których już zostało powiedziane co nieco,
nadal zaskakują świeżością patentów, załamań tempa i breaków w dziwnych
miejscach utworu gdzie spodziewałbym się rozwinięcia poprzedniego riffu a tu
niespodziewanie pojawia się wyciszenie i jedna gitara w trakcie dwóch sekund
robi przejście w postaci melodyjnej zagrywki i natychmiast zostajemy
przerzuceni w inny wymiar czy fragment brutalności. Czasem to tak jakby DF
mieli w swoich wiosłach jakiś pieprzony wehikuł czasu i odbywają się takie
skoki. Solówek w wykonaniu brutalizatorów tej maści chyba nie trzeba polecać,
prawda? Wokalami już od dłuższego czasu dzielą się John i Sean więc w tej
materii nic się nie zmieniło. I jak nigdy dotąd chyba, wyznaczam faworyta ‘In
the Trenches’, bo motyw na tripletach podświadomie nakazuje mi wracać do tego
utworu! Oczarowany mocą, totalną finezją Amerykańskiej brutalności i jej
rozmachu... wrzucam ‘play’ ponownie!
Na zakończenie powiem krótko,
mam nadzieję, że jak będę miał 50 lat to Dying Fetus nadal będzie nagrywał tak
wspaniałą muzykę. O ile dożyję hehe. Kupować!!!