Conquest, album, 2003
Zespół którego nie trzeba przedstawiać zwolennikom Death Metalu, zespół który od ponad 20stu lat z mniejszą lub większą częstotliwością wypluwa na ten świat swoje produkcje i zespół które od samego początku pod żelaznym i nieugiętym łapskiem Harrisona jest prowadzony po terenach muzycznych które ani nas nie zaskoczą ani nie zawiodą. Autorzy wspaniałego debiutu ‘Imperial Doom’ robią wciąż swoje i pomomo przewinięcia się przez skład dziesiątek person, nadal od pierwszego akordu słychać, że to nasz stary dobry pieprzony Monstrosity. Owszem, etap począwszy od płyty ‘In Dark Purity’ to okres w którym zespół oprócz ciężaru kładzie także duży nacisk na wprawną i ostrą melodykę riffów jednak osobiście nie przeszkadza mi to. Powiem nawet, że to dodaje większej przestrzeni i czytelności muzyki przez co ona sama nabiera większej dojrzałości i nie jest tylko zlepkiem tysiąca technicznych zagrywek. I właśnie na tym etapie na wokalach pojawił się Jason Avery, nikomu dotąd nieznany wokalista który według mnie dopiął na ostatni guzik całą twórczość Monstrosity. Oczywiście, że gdy na wokalach był młody Corpsegrinder miało to swój urok jednak obecnie Avery (a teraz Hrubovack z Vile i Divine Rapture) uniknął tej ściany z która się zderzał uprzednio zespół – nie ma już rozgraniczenia na wokale i muzykę, jest po prostu pierdolona demoniczna całość. A ów całość można by rzec, że jest skupiskiem sublimatów które to przelane do wody tworzą unikalną trującą substancję zwaną pieprzonym Death Metalem czyli całkowity przekrój od wolnych walcy poprzez średnie tempa z masą świetnych gitarowych aranżacji, blastów na tle melodyjnych, szybkich i agresywnych riffów, sporego użycia wypuszczania na przód gitar prowadzących oraz wypuszczania basu w przerwach na łączeniach riffów. Do tego wrzucamy nienaganne brzmienie, klarowne ale jednak ze sporą dawką jadu i najważniejsze, czy wspomniane już growle i krzyki Avery’ego, szacunek człowieku! Album ten jest zapewne większości już znany, ale napomnę tylko o ciekawostce, o klimatycznym kawałku w całości instrumentalnym... oraz wieńczących płytę sprzężeniach na gitarach które trwają i trwają... Łącznie 11 utowrów klasycznego grania z Florydy. Mi pasuje pod każdym względem.
5/6