Lost Disciple Records, album, 1997
Starość to radość, bo jakże by inaczej można pisać o możliwości bycia zaangażowanym w scenę, wyszukiwania z maniakalnym uporem zespołów jak Pessimist w czasach gdy zespół ten nagrywał właśnie swój debiut. Minęło już prawie 15 lat, a muzyka zawarta na ‘Cult of the Initiated’ nadal wychodzi obronną ręką przetrwawszy próbę czasu. Death Metal z tego okresu działalności zespołu może się niektórym wydawać topornym graniem w którym to ani wielkiej finezji ani też specjalnej brutalności, można by też w odniesieniu do dzisiejszych czasów zarzucić mu sztampowość, tylko po co? Dla mnie osobiście zespół ten mówiąc ogólnie nigdy nie narobił za wiele szumu wokół swojej muzyki, ale wierne grono wyznawców zdobył oraz ich szacunek. Jednak nie w tym rzecz, najważniejsze, że zawsze pozostali wierni swoim ideałom i tworzyli muzę wbrew panującym trendom które to co rusz wkradają się w każdy podgatunek muzyki Metalowej. Tworzyli, kultywowali takie granie i rozwijali się w tych wąskich granicach pojmowania pomysłu na własne spełnienie. Zmierzając jednak do rzeczy, najbardziej charakterystyczną sprawą debiutu oraz ‘dwójeczki’ są bez wątpienia wokale Roba Kline’a który nie miał to za głębokich growli, ale jednocześnie dość często operował dźwiękami z pogranicza Black Metalu. Niestety na ‘trójce’ Roba już nie było, ale o tym to może przy okazji ‘Slaughtering the Faithful’ sobie pogadamy. Muzyka to Death Metal średnich temp z solówkami, mało tutaj popisów gitarowych jeśli mowa o struktury riffów – materiał ulożony raczej z myślą o prostocie przekazu bez zbędnych komplikacji, ale za to z dużą dozą oparów śmierci i mroku. Coś jednak w aranżacjach Pessimist jest takiego oczywiście prócz rytmiki i potężnego kopa, co budzi wewnętrzny niepokój, co uwalnia nasze demony i bezceremonialnie dochodzi do gwałtu naszych lęków tudzież łechtania pozbawionego emocji Zła. Dźwięk albumu nie jest również w żaden sposób ułomny i brzmi bardzo przestrzennie i tym bardziej pozwala skupić uwagę na przekazie pozamuzycznym, a teksty nie powiem... konkretne.
A więc tak, jeśli ta recenzja przypomniała Ci o tym zespole to chwytaj płytę z półki i jazda. Jeśli jednak nie dane było ci w tamtych czasach jej zdobyć, nie słyszałeś/aś o zespole czas najwyższy to nadrobić. Konkrecik, ale finalnych fajerwerków nie będzie, bo jednak pozostaje to wyłącznie konkretem.
4,5/6