sobota, 31 grudnia 2011

Azarath ‘Blasphemer’s Maledictions’


Witching Hour Productions, album, 2011
Piąty album na który wiekszość czekała z niecierpliwością, ale i z niepewnością mając na uwadze zmianę za wokalami gdy na miejsce Bruna który odszedł z zespołu, posadę głównego bluźniercy obejmuje Necrosodom znany z Anima Damnata. Ta historia niczym nowym nie jest i nie ma takową być, ot wydawała się być dobrym preludium do najnowszego dzieła Azarath. Będąc pamiętnym niezbyt udanej próbki umiejętności czy też nowego oblicza zespołu na Ep’ce ‘Holy Possession’ było mi kurwa żal, że przypadkiem zespół który tak ceniłem i szanowałem zamieni się w jeden z wielu. Kolejna sprawa to fakt, że jakoś po premierze tego albumu unikałem tak długo jak tylko mogłem zakupu tej płyty, nie kwapiąc się nawet do sprawdzenia ich kawałków czy to na myspace czy innym serwisie, nie dowierzałem słowom samych twórców jak i czytanym recenzjom. W końcu na poznańskim koncercie pod koniec tego roku pośród wielu innych nabyłem ten krążek. Zacznę od samego wydania, ponieważ Witching Hour Prod odwaliło kawał nieprzeciętnej roboty wydając płytę w formacie Digi-book’a. Zajebiście dobrana kolorystyka idąca w kontraście z ciemnymi i oblanymi krwią zdjęciami zespołu i załączonymi obok lirykami do poszczególnych utworów. Nawet tytułowy utwór który początkowo kompletnie nie przypadł mi do gustu ze wspomnianej Ep’ki teraz rozpierdolił mnie kompletnie wraz z resztą kawałków które utrzymały sie w duchu tego co znaliśmy z poprzednich plwocin Azarath’a na pryszczatą gębę świętej Maryji. Owszem utwór ten troszeczkę odstaje od reszty za sprawą masy pingów w riffie przewodnim ale pośród reszty kompletnie mi to nie przeszkadza i już wiem, że zostałem opętany w pełni, tak jak chciał tego sam Diabeł. Album trwa ponad 45 minut ale muszę przyznać, że kompletnie nie czułem/czuję upływu tego czasu, misterium okazuje się już być ponadczasowe. Powiem w ten sposób, dzięki wokalom Necrosodoma, Azarath zyskuje więcej mocy z okolic Black Metalu, gdy sama muzyka pozostaje nadal bluźnierstwem i hołdem czarciej szkole Death Metalu właśnie z elementami Blacku. Może i jest bardziej nowocześnie, stęchliznę zastąpiła inna, skuteczniejsza trucizna jednak nikt, ale to absolutnie nikt mi nie wmówi że to już nie ten sam zespół. Zakończymy tradycyjnie: malkontentom chuj w dupe, a nam Rogi w górę!
6/6

Monstrosity ‘Rise To Power’


Conquest, album, 2003
Zespół którego nie trzeba przedstawiać zwolennikom Death Metalu, zespół który od ponad 20stu lat z mniejszą lub większą częstotliwością wypluwa na ten świat swoje produkcje i zespół które od samego początku pod żelaznym i nieugiętym łapskiem Harrisona jest prowadzony po terenach muzycznych które ani nas nie zaskoczą ani nie zawiodą. Autorzy wspaniałego debiutu ‘Imperial Doom’ robią wciąż swoje i pomomo przewinięcia się przez skład dziesiątek person, nadal od pierwszego akordu słychać, że to nasz stary dobry pieprzony Monstrosity. Owszem, etap począwszy od płyty ‘In Dark Purity’ to okres w którym zespół oprócz ciężaru kładzie także duży nacisk na wprawną i ostrą melodykę riffów jednak osobiście nie przeszkadza mi to. Powiem nawet, że to dodaje większej przestrzeni i czytelności muzyki przez co ona sama nabiera większej dojrzałości i nie jest tylko zlepkiem tysiąca technicznych zagrywek. I właśnie na tym etapie na wokalach pojawił się Jason Avery, nikomu dotąd nieznany wokalista który według mnie dopiął na ostatni guzik całą twórczość Monstrosity. Oczywiście, że gdy na wokalach był młody Corpsegrinder miało to swój urok jednak obecnie Avery (a teraz Hrubovack z Vile i Divine Rapture) uniknął tej ściany z która się zderzał uprzednio zespół – nie ma już rozgraniczenia na wokale i muzykę, jest po prostu pierdolona demoniczna całość. A ów całość można by rzec, że jest skupiskiem sublimatów które to przelane do wody tworzą unikalną trującą substancję zwaną pieprzonym Death Metalem czyli całkowity przekrój od wolnych walcy poprzez średnie tempa z masą świetnych gitarowych aranżacji, blastów na tle melodyjnych, szybkich i agresywnych riffów, sporego użycia wypuszczania na przód gitar prowadzących oraz wypuszczania basu w przerwach na łączeniach riffów. Do tego wrzucamy nienaganne brzmienie, klarowne ale jednak ze sporą dawką jadu i najważniejsze, czy wspomniane już growle i krzyki Avery’ego, szacunek człowieku! Album ten jest zapewne większości już znany, ale napomnę tylko o ciekawostce, o klimatycznym kawałku w całości instrumentalnym... oraz wieńczących płytę sprzężeniach na gitarach które trwają i trwają... Łącznie 11 utowrów klasycznego grania z Florydy. Mi pasuje pod każdym względem.
5/6

Frosset Skog ‘В песнях февральских ветров’


Werewolf Promotion, album tape, 2011
Dostałem ostatnio sporo kaset, ale to w sumie nic dziwnego bo tape-trading wciąż żyje i ma się dobrze hehe. Jedną z wielu pozycji jest debiut rosyjskiego Frosset Skog, którego tytuł albumu jak i wszystkie utwory pod względem zawartości lirycznej pozostają dla mnie tajemnicą, jako że nie jestem uczony w tym języku. Muzycznie mamy tutaj swego rodzaju miraż zatęchłego i archaicznego Death Metalu z oczywiście Black Metalem. Tej drugiej stylistyki rzecz jasna jest tu więcej, jednak nie ma co się dziwić, taki profil i ideologia wytwórni Szymona. Ogółem rzecz ujmując materiał brzmi jakby był zarazem wyciągnięty zza grobu sprzed dekady, a z drugiej strony ma do zaoferowania totalną pieprzoną torpedę z najnowszymi systemami samonakierowań celem zniszczenia wroga. I tak, uświadczymy tutaj sporo surowego a jednak dość melodyjnego grania, ruskie teksty nadwyraz słyszalne, wspaniałe wokalizy umiejscowione gdzieś pomiędzy old schoolowym Dark a BM screamo, trochę akustyki, wycia wichrów... Co tu więcej by dodać, aha, kasetka wydana w sprawny sposób, naklejki po obu stronach, estetyka pustki za sprawą bieli śniegu... Gdybym miał wnioskować z logo i sposobu przekazu dałbym sobie ręce uciąć, że rosjanin wnikliwie kultywuje pogaństwo i nacjonalizm (symbol Słońca w logo, liryki w ojczystym języku) i wychodzi mu to na dobre, bo słychać że muza zrobiona szczerze, aż grzmi od nienawiści oraz dumy, a Lucyferiańskiego Ognia jak na lekarstwo. Dla wszystkich którzy odnajdują się w klimatach hołdującym wiadomym wartościom szczerze zachęcam do nabycia tej taśmy, bo trzyma odpowiedni poziom tym bardziej, że to debiut.
4,5/6

Truculency ‘Eviscerate The Paraplegic’


Amputated Vein Records, album, 2009
Amerykański duet z którym robiłem jakiś czas temu wywiad umknął mi jeśli chodzi o recenzję, cóż skleroza hehe. Na tyle co daliście radę wyczytać z wywiadu panowie nie szczędzą ani na chwilę wytchnienia i z rozmachem niczym z ruskiej pepeszy wgniatają w glebę swą skomplikowaną twórczością. Truculency to przedstawiciel Brutal Death Metalu któremu nie obca jest również etykieta Technical, bo co tu wiele mówić – oj dzieje się, dzieje! Jako, że w każdym podgatunku tej muzyki potrafię docenić wartościowe albumy, tak amerykanie wydają się sięgać do źródeł i pierwszorzędnych kurwa sposobów intensywnych tortur. A więc oprócz bardziej nowszych łamańców którymi w większości niestety dziś Death Metal stoi, tak Truculency nadal sięga po czyste, a nawet old schoolowe patenty takiego grania. I oprócz zdumiewających technicznych popisów które notabene tworzą spójną całość, to zespół potrafi wpleść tutaj jeszcze intrygujące solówki które przypominają swą melodyką i motoryką przypominają nawet konwecje Heavy Metalu. Na to dochodzą wszelakie gutturale wokalne, growle i sporadyczne krzyki... ‘Eviscerate The Paraplegic’ jest zdecydowanie stworzony dla tych którzy potrafią słuchać, dla których poszczególne patenty stricte muzyczne nie są obce i którzy mieli przede wszystkim także kontakt z twórczością w sposób aktywny (a przynajmniej potrafią w zaciszu domowym poplumkać coś na wiosłach czy ponapierdalać ku uciesze sąsiadów na perkusji). Cała reszta lubująca się w wygodnej twórczości a’la Bolt Thrower (i nie żeby było w tym coś nie tak, szacunek dla brytoli!) powinna odpuścić takie granie i kapele, które pozostaną dla nich niezrozumiałe. Płyta jak najbardziej zróżnicowana, techniczna i spójna.
6/6

Black Witchery ‘Inferno Of Sacred Destruction’


Osmose Prod, album, 2010
Co można napisać o najnowszym bękarcie amerykanów? Czy w przypadku Black Witchery nie zostało już wszystko powiedziane i zapisane? Przecież od 1999 roku wychodzą to na świat kolejne bestialstwa po których to czujemy się niczym zarzygani czarną smołą, wydzieliną Piekieł które to dzięki swoim emisariuszom dumnie przybliża koniec naszemu padołowi. Osiem nowych kompozycji, a w tym cover samego Conqueror wyjaśnia wszystko. Tutaj nie mamy co doszukiwać się ukrytych wartości, przesłań czy mrocznych tajemnic, nie! Tutaj pod zgodnym sztandarem kultu Diabła załoga Black Witchery niesie barbarzyńską nienawiść i bluźnierstwo. Opętanie, Chaos, Zniszczenie, Ludobójstwo, Profanacja... wszystko to jest zawarte w dźwiękach ‘Inferno Of Sacred Destruction’, tytule jakże wymownym i adekwatnym do muzycznej i nie tylko zawartości tego krążka. Surowe, piekielna brzmienie znane właśnie z produkcji takich uznanych hord jak Conqueror czy Blasphemy to istne szaleństwo, dla jednych garaż nie do przyjęcia a dla drugich uwielbienie, masturbacja i kult! Na tle tych prymitywnych instynktów zawartych we wspomnianej wyżej ilości utworów pojawiają się i sporadyczne sola gitarowe które swym brudem i totalnym chaosem nie pozostawiają najmniejszych złudzeń co do geniuszu prawdy jakim wręcz lśni ciemnym światłem ta produkcja! Raz jeszcze, pieprzony Chaos, Wyuzdanie i totalna Perwersja zawarta w najczystszej formie Bluźnierstwa!
6/6

Tools Of Torture ‘Faith – Purification – Execution’


Despise The Sun, album, 2009
Włoski zespół który po nagraniu ów debiutu zrobił jeszcze jednego bodaj 4-way splita i poszedł w zapomnienie jako, że chłopaki poddali się na polu bitwy. Trudno tutaj mówić czy zostaną zapamiętani czy też gdy zachwyt ów nagraniami minie pójdą niczym tysiące małych zespołów w kosz z brudami. Faktem jednak jest, że debiut mieli udany. Konkretny Brutal Death Metal z elementami Slamu który z całą pewnością nie przypadnie do gustu zwolennikom romantycznych dźwięków. Panowie nie owijają w bawełnę, wełnę czy jedwab ale od samego początku płyty napierdalają na najwyższych obrotach i jak to bywa w przypadku takich zespołów trudno tutaj mówić o szczególnej rozpoznawalności utworów jako faworytów. ‘Faith – Purification – Execution’ wprowadza w swego rodzaju hipnozę, gdzie prędkość blastów przeplatanych z bujającymi slamami potwierdza tylko trafność zakupu takich płyt. Ponownie powiem, że to nie jest nic odkrywczego, ale i tak zajebiście cieszy, bo przecież takich rozwiązań technicznych i tego typu brutalizacji dźwięków się spodziewałem i się doczekałem. Motywem przewodnim płyty są techniki tortur stosowane przez Inkwizycję i podobnych w tej branży im świętym. Jedyne czego nie można odmówić ‘braciszkom’ w sukienkach to pomysłowości, bo ekspertami to oni byli hehe, jebane skrytusy pod całunem świętości. Do ów wymienionej i omówionej wyżej po krótce dynamiki i bujająco-rozpierdalających klimatach na które to nakładają się niskie do bólu bulgoty i pomruki growlowe, a więc mamy zapewnione niecałe pół godziny w 11stu utworach z całkiem przyjaznymi dźwiękami. Pełen relaks kurwa! Kupować.
5/6

wtorek, 27 grudnia 2011

Caedere



01) Hails! You started back in 1998 when Caedere was created. To be honest can't fit any other name for the band better describing your music. Why Latin language? 
Hey Waldemar! Thanx for the compliment. Caedere means “To kill” in Latin. Niels, our guitarist came with this name, long before I joined the band. I guess he came up with this name in his school period, and when he was highly influenced by metal music. For me, this name is quite unique and strong.
02) The time you all gathered and set Caedere 'to kill' with music was your first experience in underground? As I only know you was at that time in Fluisterwoud but joined Caedere later after 2000 year. So who played where and why haha
Yeah, before I joined them, they first had a human drummer, and when he left it was very useful for them to use a drumcomputer and rehearse at Michiel’s (vocals) apartment. As far as I know, Niels and Michiel had a band called Signs of Zodiac, and Herbert (bass) had only Caedere. He recently played bass for Dimensional Psychosis, a great extreme and sophisticated black metalband from here.  Thomas joined us later on. He had some projects. I came from, as you mentioned, from Fluisterwoud. Before this band I had several projects. My first experience with metal is from the early 90’s with bands like Napalm Death, Obituary etc.
03) Your first release was an EP "Gore to banish fear" and it has been out after four years of band's existence. Tell me why there was no previous official demos but only Ep and after 4 years!
Well, when I joined, we wanted to present ourselves in a professional way by releasing a good looking  EP, no tape or CD-R bullshit. Those 4 years, well I guess Caedere were searching for a style which they could present to the audience and listeners. Why release a crappy demo with unfinished and crappy songs? First control your instruments and music, later on, when your satisfied with it, unleash it.
04) Four tracks Ep was fully included on first full-lenght album "Mass Emission" among new compositions. Must say that even the album is six years old it does still sounds so fucking fresh not mentioning brilliant brutality balanced between fast parts and rhythmical parts and few melodies... What do you think about "Mass Emission" today?
Thanx! Well, I think we did a good job with “Mass Emission” back in the days. The compositions were tight, the songs compact and brutal. The production is a bit over-the-top, but it fits the music. We had a goal to play brutal, but dynamic and with a certain groove. Blastbeats are important, but must be effective. I think the songs on “Mass Emission” has lots of variety, but repeatable riffs and structures. To be more clear: an album to be proud of and like you mentioned, still fresh to put in your player once in while! We had one guitarist at that time, so there was spare room to be more melodic like we are today. 
05) Album was released by Goregiastic Records from USA? At the time in 2003 there was no european serious offers for you guys? 
There were not as many labels as there are today, and Goregiastic heard our EP, and they were the first label who offered us a decent deal. So, whe took this change immediately. After some negotiations, we felt it was a good deal to sign with them.
06) How was the promotion done by Goregiastic Records? Was it ok, many gigs or just the deal was to released it and spread it around the world on distros?
I can be short concerning your question: just a deal because of the great distribution they had.
07) As speaking about the promotion... saw you gig at Obscene Extreme Fest! That was some serious shit dude! Around these grind bands you showed fucking fist of brutal death metal.
You were there? Great man. It was an awesome experience to see many crazy maniacs banging to our music, certainly because of the heavy rain when we played! It was a very powerfull performance early that day. Good memories to play with all these crazy grind bands.
08) Six years passed since "Mass Emmision" and finally you are releasing your second album "Clones of Industry". Why again so many years? Are you fucking doomed or cursed or fuck knows what else hehe? 
Cursed by the winterdemons! No seriously. Caedere is a band who want to deliver quality, not quantity! As a collective, we must stand 100% behind our songs. We have some lazy aspects too and changes in our personal lives are also a reason why we aren’t the most productive band. But after all these years, releasing “Clones of Industry” is a satisfying moment. We are very satisfied with the new album, and the songs are way better and powerfull than on “Mass Emission”.
09) What can we expect from the new album? Judging from new tracks on myspace it is still brutal with old school swedish melodic stuff... But don't know if it is just a fault of myspace but the sound of the new songs is not too downtuned, not so brutal as debut album. Am I correct?
The new song on Myspace isn’t that representative of what you will hear on the album when you grab your hands on it. The production will be not as clear as it was on “Mass Emission”, because things have changed concerning the production. We did the drums with a producer, the guitars, bass and vocals ourselves. The mix was done by the same guy who did our first album (Pascal @ Ground Zero studio’s) and Robbe from Disavowed did the finishing touch. The production is more dark and obscure, just like the music I think. The music is more complex nowadays. 
10) Are you planning to organise any tour or at least some gigs for the releasing the new album?
Yeah, we will organize some gigs here in Holland. Maybe Spain next year, but nothing really at a correct shape at this moment.
11) Well, don't know if this is a proper place to ask for that but it seems that you know well the guys from Brutus and what I wanted to ask is about the suicide of their drumer in 2006. Do you know what really happen and why he did it?
Well, we were very sad after we heard the news concerning Ploegbaas of Brutus. A funny guy who slaughtered the drums like a maniac. We know some details about his suicide, but I’m not the right person who’s gonna answer your question about this matter. Sorry mate.
12) Seems that you have changed the lyrics themes from gore to something else I guess. Is the human body mutilation and bitches abuse not enough nowadays?
Nope, subjects of raping dead bodies and stuff like that has not our priority nowadays haha. Those subjects are for youngsters who haven’t seen the reality of today’s hard society ;-) Our lyrics are a bit more mature maybe. Dark and negative. Just like the music. 
13) Many of young bands or even existing are now more keen on going into more slam version of Death Metal. What do you think of that genre? Well names as Devourment or Cephalotripsy are the best examples of these scene.
I know Devourment’s music. It’s not my cup of tea anymore. Some years ago I really liked Krisiun, Disgorge (US) and so on because it was never heard before.  I grew up with death metal when it was not that overproduced and a bit more raw. Grave, Entombed, Obituary, Pestilence etc. Well, I think Origin is great, and of course Pyaemia and Disavowed from here. All in all, people who play in bands must create their own style of music, which fits best to them. Fast, heavy, down-tempo, whatever! 
14) Any new bands around in your local area that we should check out?
New bands? Hmm, hard question for me. I’m not following it that close anymore. Perhaps I must recommend Izegrim (thrash/death), Devious (great band!) and Victimizer. If you want old-school death metal, check out Bloodsin.
15) Ok, thx for your time and most sickest regards for answering the questions.
Thanx for this one! Hopefully the listeners dig our new album! We are very content with this new opus! Good luck with your zine! Cheers!
interview with Sjoerd (who is not even in band anymore done in 2009 by Waldemar / it supposed to be published on the other webzine which went to grave so I decided after years to use it here.

niedziela, 25 grudnia 2011

Repossession 'Reign Over Inferno'


Psycho Records, Ep, 2009
Wszem i wobec krzyczę ‘Jeszcze, kurwa jeszcze!!!!’. Uwaga, oto tron należy do młodych i wybitnie sprawnych czcicieli czystego w swej formie Death Metalu. Powiem szczerze, że gdy od zeszłego roku praktycznie w każdym zinie i portalu czytałem z nimi wywiady wątpiłem czy aby nie jest to kolejna modna kapelka którą wszyscy się zachłysnęli. Jakże kurwa byłem w błędzie!! Repossession to idealny przykład, że bez blastów, slamów czy etykiety Brutal lub Technical można rozpierdolić słuchacza w pył! Każdy z tych riffów jest tak kurewsko nienawistny, kipiący wręcz pianą która wraz z brudem całego to plugastwa gromadzi się na powierzchni naszego pierdolonego żywota drwiąc z nas, ukazując słabostki jakimi faktycznie rasa ludzka jest. Jednak pomijając moje odczucia względem tego co oferuje ta muzyka poza dźwiękiem, to muszę powiedzieć, że dawno tak dojrzałego materiału nie słyszałem. Nie dość, że dynamika kawałków mimo braku blastów bardziej daje do kotła siarą niż niejeden prześciagający się w tempach zespół, to dodatkowo właśnie te średnie tempa kreują zajebistą przestrzeń. Do tego polecam bardzo udane solówki, głębokie growle, pulsujący bas i czy można chcieć czegoś więcej? Tak! Więcej utworów, niż tylko Ep (żeby ich album był tak długi jak adres pieprzonego majspejsa hehe)! Kupować, bo to absolutny mus łączący w sobie nienawiść z polotem i agresją ekip początku lat ‘90tych. Amen.
6/6

Epicedium 'Anthropogenic'


Rising Nemesis Records/Sevared Records, album, 2012
Niemcy istnieją już od 1996 roku, mają na swoim koncie cztery albumy i jakoś za wiele nie zawojowali do tej pory w podziemiu. Brutal Death Metal serwowany przez tych już weteranów stażem, jest całkiem znośnym ochłapem mięcha. Z przysłanej przez zespół kopii cdr wprost wynikają ich fascynacje klarownym brzmieniem, technicznym graniem oraz wciskaniem triggerów na gary gdzie popadnie. Cóż, taki to gatunek, że wszelakie nowości komputerowe nie są negowane jeśli oczywiście nie przekroczy się pewnej linii gdzie ingerencja komputerowa jest przesadnie, a praca człowieka ograniczona do minimum. Ale do rzeczy, Epicedium zdecydowanie dobrze czują się w różnych tempach, bo i blasty jak i zwolnienia wychodzą im bardzo dobrze. Jedyne co można wytknąć jeśli chodzi o zarejestrowanie perkusji to fakt, że werbel poprzez wysoki trigger zagłusza w blastujących partiach centrale. Struktury kawałków są zróżnicowane i zdecydowanie na nudę nie ma co tutaj narzekać, a wręcz przeciwnie uważam że każdy maniak Death Metalowego łomotu znajdzie tu coś dla siebie. W utworach obowiązkowo pojawiają się solówki, co jak na podgatunek Brutal nie jest za częstym zabiegiem, ale niemiaszki zrobili to na tyle dobrze, że w żaden sposób nie kłóci się to z konwencją gatunku. Dodatkowymi atutami jest również powściągliwość z korzystania czy to ze Slamu czy z nowomodnego Core, a zespół na tyle sprawnie operuje swoim instrumentarium, że spokojnie zainteresuje niejednego szperacza podziemnych zasobów. Nie ma co się oszukiwać, że album zdecydowanie nie narobi szumu jednak olbrzymi szacunek dla zespołu za to że trwa w boju i nie odpuszcza robiąc swoje.
4,5/6

Pessimist 'Slaughtering the Faithful'


Lost Disciple Records, album, 2002
Trzeci i na czas 2011 roku ostatni jak do tej pory album amerykanów którzy to pochłonięci praca w innych projektach zapomnieli chyba nagrać już prawie po 10-ciu latach następcę ‘Slaughtering the Faithful’. Z jednej strony panowie od 2008 roku są niby zjednoczeni ponownie w oryginalnym składzie, a z drugiej strony niestety ów milczenie mnie dobija. Dodatkowo wydanie tzw. ‘raritates’ czyli ‘Evolution Unto Evil’ tylko zaostrzyło mój apetyt, a nie ma chyba nic bardziej destruktywnego w swym działaniu i oddziaływaniu na otoczenie niż rozjuszony maniak konkretnej muzy hehe. ‘Slaughtering the Faithful’ przyniósł spore zmiany zarówno aranżacyjne jak i prezencji samej muzyki. Najpoważniejszą zmianą jest przede wszystkim przyspieszenie i spora ilość blastów a co za tym idzie, także konkretna fala dźwięków która w swej intensywności i gęstości wprawiła mnie w osłupienie. Pamiętam gdy kupiłem ten album z dystrybucji pana Tomasza z Pagan Rec i początkowo zachłysnęłem się potęgą riffów, totalną falą napierdalających werbli oraz dużej ilości mieszania w szczególności jeśli chodzi o pracę perkusisty. Nastąpiła także, zmiana wokalisty który nie używa już krzyków a raczej skupia się na głębokich i złowrogich growlach. Po ów wspomnianym zachwycie zaczęło mi być tęskno do poprzednich produkcji które były bardzo specyficzne. I właśnie mimo większego rozmachu aranżacyjnego, większego nacisku na rozwinięcie technicznych skrzydeł zdecydowanie stawiam na starsze produkcje które miały swój klimat i pomimo dzisiejszego zupełnie innego oblicza Death Metalu i jego poszczególnych podgatunków, smolistość i klasyczność wręcz riffów ‘Cult of the Initiated’ był naprawdę czymś, żeby nie wspomnieć o ‘Blood For the Gods’.
Sumując, album o wiele bardziej dynamiczny, szybszy i zdecydowanie rozpierdalający pomysłami! Nie jest to ten sam jak dla mnie Wielki Pessimist, ale nadal to pierdolony Pessimist!
4,5/6

Pessimist 'Blood For the Gods'


Lost Disciple Records, album, 1999
Drugi album ekipy brutalizatorów zza Wielkiej Wody jawił się w tamtym czasie bardzo skomasowanym brzmieniem, czymś co było jeszcze w sporych powijakach a tylko nieliczne zespoły jak Suffocation czy Deeds Of Flesh stosowały tak odważnie triggery które i tak są tutaj niczym w prównaniu z tym co sie dzieje na obecnych płytach rażących plastikiem i brakiem autentyczności. Otóż, tak jak wspomniałem w poprzedniej recenzji debiutu, Pessimist nigdy wiekszego sukcesu się nie doczekał mimo, iż moim zdaniem zasługują na to pełnym ryjem. Z drugiej strony jednak to dobrze, bo patrząc po ‘sukcesach’ i przyglądając się z boku poczynaniom tych ‘wielkich’ aż wstyd człowiekowi, że taka szmira ma być utożsamiana z Death Metalem. Wracając jednak do amerykanów którzy na szczęście nie podążyli za ideą kolekcjonowania myta za swoje ‘artystyczne spełnienia’, mamy tutaj porządny ochłap ciężkiego grania które nawet na tamte czasy nie miało nic wspólnego z odkrywczością. Sedno jednak w tym, że trzymając się ścieżek wydeptanych przez inne juz zespoły, nawet do dziś muzyka Pessimist to idealna uczta średnich temp ubranych w soniczne bluźnierstwa w które to wplótł się też i element Black Metalu. Bynajmniej nie mam tu na myśli wokali, które możnaby na siłę pod takowe podciągnąć, ale chodzi mi o ten metafizyczny smród walący po nozdrzach przy okazji każdego kolejnego utworu. Po prostu o pierdolone Zło, tyle. Zdecydowanie na plus można tu wymienić również masę interesujących solówek które to nadają jeszcze większej dzikości temu dojrzałemu materiałowi. ‘Blood For the Gods’ stoi poziomem zdecydowanie ponad te wszystkie niepotrzebnie mieszające w strukturach zespoliki i zamiast kupować nowe ‘trendy’ albumy z jakimiś dziwolągami i wynaturzeniami (w złym słowa znaczeniu) zdecydowanie wolę po raz n-ty powrócić do tego grania. Jest z polotem, każdy kawałek można z dużą łatwością rozpoznać, a przede wszystkim nie jest to materiał przekombinowany i w tym dopatruję się jego najwiekszej mocy. Naprawdę mocny album, który przeżył test czasu, przynajmniej dla mnie.
5/6

Pessimist 'Cult of the Initiated'


Lost Disciple Records, album, 1997
Starość to radość, bo jakże by inaczej można pisać o możliwości bycia zaangażowanym w scenę, wyszukiwania z maniakalnym uporem zespołów jak Pessimist w czasach gdy zespół ten nagrywał właśnie swój debiut. Minęło już prawie 15 lat, a muzyka zawarta na ‘Cult of the Initiated’ nadal wychodzi obronną ręką przetrwawszy próbę czasu. Death Metal z tego okresu działalności zespołu może się niektórym wydawać topornym graniem w którym to ani wielkiej finezji ani też specjalnej brutalności, można by też w odniesieniu do dzisiejszych czasów zarzucić mu sztampowość, tylko po co? Dla mnie osobiście zespół ten mówiąc ogólnie nigdy nie narobił za wiele szumu wokół swojej muzyki, ale wierne grono wyznawców zdobył oraz ich szacunek. Jednak nie w tym rzecz, najważniejsze, że zawsze pozostali wierni swoim ideałom i tworzyli muzę wbrew panującym trendom które to co rusz wkradają się w każdy podgatunek muzyki Metalowej. Tworzyli, kultywowali takie granie i rozwijali się w tych wąskich granicach pojmowania pomysłu na własne spełnienie. Zmierzając jednak do rzeczy, najbardziej charakterystyczną sprawą debiutu oraz ‘dwójeczki’ są bez wątpienia wokale Roba Kline’a który nie miał to za głębokich growli, ale jednocześnie dość często operował dźwiękami z pogranicza Black Metalu. Niestety na ‘trójce’ Roba już nie było, ale o tym to może przy okazji ‘Slaughtering the Faithful’ sobie pogadamy. Muzyka to Death Metal średnich temp z solówkami, mało tutaj popisów gitarowych jeśli mowa o struktury riffów – materiał ulożony raczej z myślą o prostocie przekazu bez zbędnych komplikacji, ale za to z dużą dozą oparów śmierci i mroku. Coś jednak w aranżacjach Pessimist jest takiego oczywiście prócz rytmiki i potężnego kopa, co budzi wewnętrzny niepokój, co uwalnia nasze demony i bezceremonialnie dochodzi do gwałtu naszych lęków tudzież łechtania pozbawionego emocji Zła. Dźwięk albumu nie jest również w żaden sposób ułomny i brzmi bardzo przestrzennie i tym bardziej pozwala skupić uwagę na przekazie pozamuzycznym, a teksty nie powiem... konkretne.
A więc tak, jeśli ta recenzja przypomniała Ci o tym zespole to chwytaj płytę z półki i jazda. Jeśli jednak nie dane było ci w tamtych czasach jej zdobyć, nie słyszałeś/aś o zespole czas najwyższy to nadrobić. Konkrecik, ale finalnych fajerwerków nie będzie, bo jednak pozostaje to wyłącznie konkretem.
4,5/6

Seidr 'For Winter Fire'


Flenser Records, album, 2010
Debiutancki album amerykanów utrzymany w klimacie mikstury Doom i Death Metalu naprawdę robi olbrzymie wrażenie. W momencie gdy jako kolejną z brzegu promówkę wrzuciłem ten album a uprzednio poszukałem choć minimum info czego można się będzie spodziewać po ich muzie, jakoś nie do końca uwierzyłem, że może to być coś ciekawego. Spodziewałem się bardziej nudnych kawałków ciągnących się w nieskończoność, które z jednej strony będą zalatywać kiczem i nudzić smęceniem o niespełnionych czy odrzuconych miłostkach. Traf chciał, że kolesie potrafią zaciekawić i to cholernie, kreując klimat totalnej beznadziejności (tej pożadanej, kontrolowanej), obezwłasnowolnienia rozkoszą żalu ciskając nas w najgłębszy otchłani wir. Tak, wiem że brzmi to strasznie pompatycznie, ale wrażenia jakie pozostawił po sobie Seidr nie sposób opisać inaczej, ponieważ wyżarł wręcz pustkę we mnie, a me popioły rozsypał bezwiednie nie bacząc na moją godność. Co do kwestii stricte muzycznych to album porusza się wokół wolnych i bardzo wolnych momentów, riffy mimo sporej ciągliwości są naprawdę ciężkie i doborowe włączając w to wszelakie zagrywki akustyczne (a nawet takowy utwór ‘In the Ashes’ wykonany w całości 'bez prądu') oraz inne rozpłynięte i zdeformowane dźwięki gitar jakże pożądane jako sprzężenia, piski... ale tak ma być i tyle. Wokale oprócz growli to czyste śpiewy, szepty, deklamacje choć nie ukrywam, że głównym wyznacznikiem będą tutaj Death Metalowe darcia ryja. W sumie to tyle... ciężar i polot. Polecam!
5/6