sobota, 31 grudnia 2011

Azarath ‘Blasphemer’s Maledictions’


Witching Hour Productions, album, 2011
Piąty album na który wiekszość czekała z niecierpliwością, ale i z niepewnością mając na uwadze zmianę za wokalami gdy na miejsce Bruna który odszedł z zespołu, posadę głównego bluźniercy obejmuje Necrosodom znany z Anima Damnata. Ta historia niczym nowym nie jest i nie ma takową być, ot wydawała się być dobrym preludium do najnowszego dzieła Azarath. Będąc pamiętnym niezbyt udanej próbki umiejętności czy też nowego oblicza zespołu na Ep’ce ‘Holy Possession’ było mi kurwa żal, że przypadkiem zespół który tak ceniłem i szanowałem zamieni się w jeden z wielu. Kolejna sprawa to fakt, że jakoś po premierze tego albumu unikałem tak długo jak tylko mogłem zakupu tej płyty, nie kwapiąc się nawet do sprawdzenia ich kawałków czy to na myspace czy innym serwisie, nie dowierzałem słowom samych twórców jak i czytanym recenzjom. W końcu na poznańskim koncercie pod koniec tego roku pośród wielu innych nabyłem ten krążek. Zacznę od samego wydania, ponieważ Witching Hour Prod odwaliło kawał nieprzeciętnej roboty wydając płytę w formacie Digi-book’a. Zajebiście dobrana kolorystyka idąca w kontraście z ciemnymi i oblanymi krwią zdjęciami zespołu i załączonymi obok lirykami do poszczególnych utworów. Nawet tytułowy utwór który początkowo kompletnie nie przypadł mi do gustu ze wspomnianej Ep’ki teraz rozpierdolił mnie kompletnie wraz z resztą kawałków które utrzymały sie w duchu tego co znaliśmy z poprzednich plwocin Azarath’a na pryszczatą gębę świętej Maryji. Owszem utwór ten troszeczkę odstaje od reszty za sprawą masy pingów w riffie przewodnim ale pośród reszty kompletnie mi to nie przeszkadza i już wiem, że zostałem opętany w pełni, tak jak chciał tego sam Diabeł. Album trwa ponad 45 minut ale muszę przyznać, że kompletnie nie czułem/czuję upływu tego czasu, misterium okazuje się już być ponadczasowe. Powiem w ten sposób, dzięki wokalom Necrosodoma, Azarath zyskuje więcej mocy z okolic Black Metalu, gdy sama muzyka pozostaje nadal bluźnierstwem i hołdem czarciej szkole Death Metalu właśnie z elementami Blacku. Może i jest bardziej nowocześnie, stęchliznę zastąpiła inna, skuteczniejsza trucizna jednak nikt, ale to absolutnie nikt mi nie wmówi że to już nie ten sam zespół. Zakończymy tradycyjnie: malkontentom chuj w dupe, a nam Rogi w górę!
6/6

Monstrosity ‘Rise To Power’


Conquest, album, 2003
Zespół którego nie trzeba przedstawiać zwolennikom Death Metalu, zespół który od ponad 20stu lat z mniejszą lub większą częstotliwością wypluwa na ten świat swoje produkcje i zespół które od samego początku pod żelaznym i nieugiętym łapskiem Harrisona jest prowadzony po terenach muzycznych które ani nas nie zaskoczą ani nie zawiodą. Autorzy wspaniałego debiutu ‘Imperial Doom’ robią wciąż swoje i pomomo przewinięcia się przez skład dziesiątek person, nadal od pierwszego akordu słychać, że to nasz stary dobry pieprzony Monstrosity. Owszem, etap począwszy od płyty ‘In Dark Purity’ to okres w którym zespół oprócz ciężaru kładzie także duży nacisk na wprawną i ostrą melodykę riffów jednak osobiście nie przeszkadza mi to. Powiem nawet, że to dodaje większej przestrzeni i czytelności muzyki przez co ona sama nabiera większej dojrzałości i nie jest tylko zlepkiem tysiąca technicznych zagrywek. I właśnie na tym etapie na wokalach pojawił się Jason Avery, nikomu dotąd nieznany wokalista który według mnie dopiął na ostatni guzik całą twórczość Monstrosity. Oczywiście, że gdy na wokalach był młody Corpsegrinder miało to swój urok jednak obecnie Avery (a teraz Hrubovack z Vile i Divine Rapture) uniknął tej ściany z która się zderzał uprzednio zespół – nie ma już rozgraniczenia na wokale i muzykę, jest po prostu pierdolona demoniczna całość. A ów całość można by rzec, że jest skupiskiem sublimatów które to przelane do wody tworzą unikalną trującą substancję zwaną pieprzonym Death Metalem czyli całkowity przekrój od wolnych walcy poprzez średnie tempa z masą świetnych gitarowych aranżacji, blastów na tle melodyjnych, szybkich i agresywnych riffów, sporego użycia wypuszczania na przód gitar prowadzących oraz wypuszczania basu w przerwach na łączeniach riffów. Do tego wrzucamy nienaganne brzmienie, klarowne ale jednak ze sporą dawką jadu i najważniejsze, czy wspomniane już growle i krzyki Avery’ego, szacunek człowieku! Album ten jest zapewne większości już znany, ale napomnę tylko o ciekawostce, o klimatycznym kawałku w całości instrumentalnym... oraz wieńczących płytę sprzężeniach na gitarach które trwają i trwają... Łącznie 11 utowrów klasycznego grania z Florydy. Mi pasuje pod każdym względem.
5/6

Frosset Skog ‘В песнях февральских ветров’


Werewolf Promotion, album tape, 2011
Dostałem ostatnio sporo kaset, ale to w sumie nic dziwnego bo tape-trading wciąż żyje i ma się dobrze hehe. Jedną z wielu pozycji jest debiut rosyjskiego Frosset Skog, którego tytuł albumu jak i wszystkie utwory pod względem zawartości lirycznej pozostają dla mnie tajemnicą, jako że nie jestem uczony w tym języku. Muzycznie mamy tutaj swego rodzaju miraż zatęchłego i archaicznego Death Metalu z oczywiście Black Metalem. Tej drugiej stylistyki rzecz jasna jest tu więcej, jednak nie ma co się dziwić, taki profil i ideologia wytwórni Szymona. Ogółem rzecz ujmując materiał brzmi jakby był zarazem wyciągnięty zza grobu sprzed dekady, a z drugiej strony ma do zaoferowania totalną pieprzoną torpedę z najnowszymi systemami samonakierowań celem zniszczenia wroga. I tak, uświadczymy tutaj sporo surowego a jednak dość melodyjnego grania, ruskie teksty nadwyraz słyszalne, wspaniałe wokalizy umiejscowione gdzieś pomiędzy old schoolowym Dark a BM screamo, trochę akustyki, wycia wichrów... Co tu więcej by dodać, aha, kasetka wydana w sprawny sposób, naklejki po obu stronach, estetyka pustki za sprawą bieli śniegu... Gdybym miał wnioskować z logo i sposobu przekazu dałbym sobie ręce uciąć, że rosjanin wnikliwie kultywuje pogaństwo i nacjonalizm (symbol Słońca w logo, liryki w ojczystym języku) i wychodzi mu to na dobre, bo słychać że muza zrobiona szczerze, aż grzmi od nienawiści oraz dumy, a Lucyferiańskiego Ognia jak na lekarstwo. Dla wszystkich którzy odnajdują się w klimatach hołdującym wiadomym wartościom szczerze zachęcam do nabycia tej taśmy, bo trzyma odpowiedni poziom tym bardziej, że to debiut.
4,5/6

Truculency ‘Eviscerate The Paraplegic’


Amputated Vein Records, album, 2009
Amerykański duet z którym robiłem jakiś czas temu wywiad umknął mi jeśli chodzi o recenzję, cóż skleroza hehe. Na tyle co daliście radę wyczytać z wywiadu panowie nie szczędzą ani na chwilę wytchnienia i z rozmachem niczym z ruskiej pepeszy wgniatają w glebę swą skomplikowaną twórczością. Truculency to przedstawiciel Brutal Death Metalu któremu nie obca jest również etykieta Technical, bo co tu wiele mówić – oj dzieje się, dzieje! Jako, że w każdym podgatunku tej muzyki potrafię docenić wartościowe albumy, tak amerykanie wydają się sięgać do źródeł i pierwszorzędnych kurwa sposobów intensywnych tortur. A więc oprócz bardziej nowszych łamańców którymi w większości niestety dziś Death Metal stoi, tak Truculency nadal sięga po czyste, a nawet old schoolowe patenty takiego grania. I oprócz zdumiewających technicznych popisów które notabene tworzą spójną całość, to zespół potrafi wpleść tutaj jeszcze intrygujące solówki które przypominają swą melodyką i motoryką przypominają nawet konwecje Heavy Metalu. Na to dochodzą wszelakie gutturale wokalne, growle i sporadyczne krzyki... ‘Eviscerate The Paraplegic’ jest zdecydowanie stworzony dla tych którzy potrafią słuchać, dla których poszczególne patenty stricte muzyczne nie są obce i którzy mieli przede wszystkim także kontakt z twórczością w sposób aktywny (a przynajmniej potrafią w zaciszu domowym poplumkać coś na wiosłach czy ponapierdalać ku uciesze sąsiadów na perkusji). Cała reszta lubująca się w wygodnej twórczości a’la Bolt Thrower (i nie żeby było w tym coś nie tak, szacunek dla brytoli!) powinna odpuścić takie granie i kapele, które pozostaną dla nich niezrozumiałe. Płyta jak najbardziej zróżnicowana, techniczna i spójna.
6/6

Black Witchery ‘Inferno Of Sacred Destruction’


Osmose Prod, album, 2010
Co można napisać o najnowszym bękarcie amerykanów? Czy w przypadku Black Witchery nie zostało już wszystko powiedziane i zapisane? Przecież od 1999 roku wychodzą to na świat kolejne bestialstwa po których to czujemy się niczym zarzygani czarną smołą, wydzieliną Piekieł które to dzięki swoim emisariuszom dumnie przybliża koniec naszemu padołowi. Osiem nowych kompozycji, a w tym cover samego Conqueror wyjaśnia wszystko. Tutaj nie mamy co doszukiwać się ukrytych wartości, przesłań czy mrocznych tajemnic, nie! Tutaj pod zgodnym sztandarem kultu Diabła załoga Black Witchery niesie barbarzyńską nienawiść i bluźnierstwo. Opętanie, Chaos, Zniszczenie, Ludobójstwo, Profanacja... wszystko to jest zawarte w dźwiękach ‘Inferno Of Sacred Destruction’, tytule jakże wymownym i adekwatnym do muzycznej i nie tylko zawartości tego krążka. Surowe, piekielna brzmienie znane właśnie z produkcji takich uznanych hord jak Conqueror czy Blasphemy to istne szaleństwo, dla jednych garaż nie do przyjęcia a dla drugich uwielbienie, masturbacja i kult! Na tle tych prymitywnych instynktów zawartych we wspomnianej wyżej ilości utworów pojawiają się i sporadyczne sola gitarowe które swym brudem i totalnym chaosem nie pozostawiają najmniejszych złudzeń co do geniuszu prawdy jakim wręcz lśni ciemnym światłem ta produkcja! Raz jeszcze, pieprzony Chaos, Wyuzdanie i totalna Perwersja zawarta w najczystszej formie Bluźnierstwa!
6/6

Tools Of Torture ‘Faith – Purification – Execution’


Despise The Sun, album, 2009
Włoski zespół który po nagraniu ów debiutu zrobił jeszcze jednego bodaj 4-way splita i poszedł w zapomnienie jako, że chłopaki poddali się na polu bitwy. Trudno tutaj mówić czy zostaną zapamiętani czy też gdy zachwyt ów nagraniami minie pójdą niczym tysiące małych zespołów w kosz z brudami. Faktem jednak jest, że debiut mieli udany. Konkretny Brutal Death Metal z elementami Slamu który z całą pewnością nie przypadnie do gustu zwolennikom romantycznych dźwięków. Panowie nie owijają w bawełnę, wełnę czy jedwab ale od samego początku płyty napierdalają na najwyższych obrotach i jak to bywa w przypadku takich zespołów trudno tutaj mówić o szczególnej rozpoznawalności utworów jako faworytów. ‘Faith – Purification – Execution’ wprowadza w swego rodzaju hipnozę, gdzie prędkość blastów przeplatanych z bujającymi slamami potwierdza tylko trafność zakupu takich płyt. Ponownie powiem, że to nie jest nic odkrywczego, ale i tak zajebiście cieszy, bo przecież takich rozwiązań technicznych i tego typu brutalizacji dźwięków się spodziewałem i się doczekałem. Motywem przewodnim płyty są techniki tortur stosowane przez Inkwizycję i podobnych w tej branży im świętym. Jedyne czego nie można odmówić ‘braciszkom’ w sukienkach to pomysłowości, bo ekspertami to oni byli hehe, jebane skrytusy pod całunem świętości. Do ów wymienionej i omówionej wyżej po krótce dynamiki i bujająco-rozpierdalających klimatach na które to nakładają się niskie do bólu bulgoty i pomruki growlowe, a więc mamy zapewnione niecałe pół godziny w 11stu utworach z całkiem przyjaznymi dźwiękami. Pełen relaks kurwa! Kupować.
5/6

wtorek, 27 grudnia 2011

Caedere



01) Hails! You started back in 1998 when Caedere was created. To be honest can't fit any other name for the band better describing your music. Why Latin language? 
Hey Waldemar! Thanx for the compliment. Caedere means “To kill” in Latin. Niels, our guitarist came with this name, long before I joined the band. I guess he came up with this name in his school period, and when he was highly influenced by metal music. For me, this name is quite unique and strong.
02) The time you all gathered and set Caedere 'to kill' with music was your first experience in underground? As I only know you was at that time in Fluisterwoud but joined Caedere later after 2000 year. So who played where and why haha
Yeah, before I joined them, they first had a human drummer, and when he left it was very useful for them to use a drumcomputer and rehearse at Michiel’s (vocals) apartment. As far as I know, Niels and Michiel had a band called Signs of Zodiac, and Herbert (bass) had only Caedere. He recently played bass for Dimensional Psychosis, a great extreme and sophisticated black metalband from here.  Thomas joined us later on. He had some projects. I came from, as you mentioned, from Fluisterwoud. Before this band I had several projects. My first experience with metal is from the early 90’s with bands like Napalm Death, Obituary etc.
03) Your first release was an EP "Gore to banish fear" and it has been out after four years of band's existence. Tell me why there was no previous official demos but only Ep and after 4 years!
Well, when I joined, we wanted to present ourselves in a professional way by releasing a good looking  EP, no tape or CD-R bullshit. Those 4 years, well I guess Caedere were searching for a style which they could present to the audience and listeners. Why release a crappy demo with unfinished and crappy songs? First control your instruments and music, later on, when your satisfied with it, unleash it.
04) Four tracks Ep was fully included on first full-lenght album "Mass Emission" among new compositions. Must say that even the album is six years old it does still sounds so fucking fresh not mentioning brilliant brutality balanced between fast parts and rhythmical parts and few melodies... What do you think about "Mass Emission" today?
Thanx! Well, I think we did a good job with “Mass Emission” back in the days. The compositions were tight, the songs compact and brutal. The production is a bit over-the-top, but it fits the music. We had a goal to play brutal, but dynamic and with a certain groove. Blastbeats are important, but must be effective. I think the songs on “Mass Emission” has lots of variety, but repeatable riffs and structures. To be more clear: an album to be proud of and like you mentioned, still fresh to put in your player once in while! We had one guitarist at that time, so there was spare room to be more melodic like we are today. 
05) Album was released by Goregiastic Records from USA? At the time in 2003 there was no european serious offers for you guys? 
There were not as many labels as there are today, and Goregiastic heard our EP, and they were the first label who offered us a decent deal. So, whe took this change immediately. After some negotiations, we felt it was a good deal to sign with them.
06) How was the promotion done by Goregiastic Records? Was it ok, many gigs or just the deal was to released it and spread it around the world on distros?
I can be short concerning your question: just a deal because of the great distribution they had.
07) As speaking about the promotion... saw you gig at Obscene Extreme Fest! That was some serious shit dude! Around these grind bands you showed fucking fist of brutal death metal.
You were there? Great man. It was an awesome experience to see many crazy maniacs banging to our music, certainly because of the heavy rain when we played! It was a very powerfull performance early that day. Good memories to play with all these crazy grind bands.
08) Six years passed since "Mass Emmision" and finally you are releasing your second album "Clones of Industry". Why again so many years? Are you fucking doomed or cursed or fuck knows what else hehe? 
Cursed by the winterdemons! No seriously. Caedere is a band who want to deliver quality, not quantity! As a collective, we must stand 100% behind our songs. We have some lazy aspects too and changes in our personal lives are also a reason why we aren’t the most productive band. But after all these years, releasing “Clones of Industry” is a satisfying moment. We are very satisfied with the new album, and the songs are way better and powerfull than on “Mass Emission”.
09) What can we expect from the new album? Judging from new tracks on myspace it is still brutal with old school swedish melodic stuff... But don't know if it is just a fault of myspace but the sound of the new songs is not too downtuned, not so brutal as debut album. Am I correct?
The new song on Myspace isn’t that representative of what you will hear on the album when you grab your hands on it. The production will be not as clear as it was on “Mass Emission”, because things have changed concerning the production. We did the drums with a producer, the guitars, bass and vocals ourselves. The mix was done by the same guy who did our first album (Pascal @ Ground Zero studio’s) and Robbe from Disavowed did the finishing touch. The production is more dark and obscure, just like the music I think. The music is more complex nowadays. 
10) Are you planning to organise any tour or at least some gigs for the releasing the new album?
Yeah, we will organize some gigs here in Holland. Maybe Spain next year, but nothing really at a correct shape at this moment.
11) Well, don't know if this is a proper place to ask for that but it seems that you know well the guys from Brutus and what I wanted to ask is about the suicide of their drumer in 2006. Do you know what really happen and why he did it?
Well, we were very sad after we heard the news concerning Ploegbaas of Brutus. A funny guy who slaughtered the drums like a maniac. We know some details about his suicide, but I’m not the right person who’s gonna answer your question about this matter. Sorry mate.
12) Seems that you have changed the lyrics themes from gore to something else I guess. Is the human body mutilation and bitches abuse not enough nowadays?
Nope, subjects of raping dead bodies and stuff like that has not our priority nowadays haha. Those subjects are for youngsters who haven’t seen the reality of today’s hard society ;-) Our lyrics are a bit more mature maybe. Dark and negative. Just like the music. 
13) Many of young bands or even existing are now more keen on going into more slam version of Death Metal. What do you think of that genre? Well names as Devourment or Cephalotripsy are the best examples of these scene.
I know Devourment’s music. It’s not my cup of tea anymore. Some years ago I really liked Krisiun, Disgorge (US) and so on because it was never heard before.  I grew up with death metal when it was not that overproduced and a bit more raw. Grave, Entombed, Obituary, Pestilence etc. Well, I think Origin is great, and of course Pyaemia and Disavowed from here. All in all, people who play in bands must create their own style of music, which fits best to them. Fast, heavy, down-tempo, whatever! 
14) Any new bands around in your local area that we should check out?
New bands? Hmm, hard question for me. I’m not following it that close anymore. Perhaps I must recommend Izegrim (thrash/death), Devious (great band!) and Victimizer. If you want old-school death metal, check out Bloodsin.
15) Ok, thx for your time and most sickest regards for answering the questions.
Thanx for this one! Hopefully the listeners dig our new album! We are very content with this new opus! Good luck with your zine! Cheers!
interview with Sjoerd (who is not even in band anymore done in 2009 by Waldemar / it supposed to be published on the other webzine which went to grave so I decided after years to use it here.

niedziela, 25 grudnia 2011

Repossession 'Reign Over Inferno'


Psycho Records, Ep, 2009
Wszem i wobec krzyczę ‘Jeszcze, kurwa jeszcze!!!!’. Uwaga, oto tron należy do młodych i wybitnie sprawnych czcicieli czystego w swej formie Death Metalu. Powiem szczerze, że gdy od zeszłego roku praktycznie w każdym zinie i portalu czytałem z nimi wywiady wątpiłem czy aby nie jest to kolejna modna kapelka którą wszyscy się zachłysnęli. Jakże kurwa byłem w błędzie!! Repossession to idealny przykład, że bez blastów, slamów czy etykiety Brutal lub Technical można rozpierdolić słuchacza w pył! Każdy z tych riffów jest tak kurewsko nienawistny, kipiący wręcz pianą która wraz z brudem całego to plugastwa gromadzi się na powierzchni naszego pierdolonego żywota drwiąc z nas, ukazując słabostki jakimi faktycznie rasa ludzka jest. Jednak pomijając moje odczucia względem tego co oferuje ta muzyka poza dźwiękiem, to muszę powiedzieć, że dawno tak dojrzałego materiału nie słyszałem. Nie dość, że dynamika kawałków mimo braku blastów bardziej daje do kotła siarą niż niejeden prześciagający się w tempach zespół, to dodatkowo właśnie te średnie tempa kreują zajebistą przestrzeń. Do tego polecam bardzo udane solówki, głębokie growle, pulsujący bas i czy można chcieć czegoś więcej? Tak! Więcej utworów, niż tylko Ep (żeby ich album był tak długi jak adres pieprzonego majspejsa hehe)! Kupować, bo to absolutny mus łączący w sobie nienawiść z polotem i agresją ekip początku lat ‘90tych. Amen.
6/6

Epicedium 'Anthropogenic'


Rising Nemesis Records/Sevared Records, album, 2012
Niemcy istnieją już od 1996 roku, mają na swoim koncie cztery albumy i jakoś za wiele nie zawojowali do tej pory w podziemiu. Brutal Death Metal serwowany przez tych już weteranów stażem, jest całkiem znośnym ochłapem mięcha. Z przysłanej przez zespół kopii cdr wprost wynikają ich fascynacje klarownym brzmieniem, technicznym graniem oraz wciskaniem triggerów na gary gdzie popadnie. Cóż, taki to gatunek, że wszelakie nowości komputerowe nie są negowane jeśli oczywiście nie przekroczy się pewnej linii gdzie ingerencja komputerowa jest przesadnie, a praca człowieka ograniczona do minimum. Ale do rzeczy, Epicedium zdecydowanie dobrze czują się w różnych tempach, bo i blasty jak i zwolnienia wychodzą im bardzo dobrze. Jedyne co można wytknąć jeśli chodzi o zarejestrowanie perkusji to fakt, że werbel poprzez wysoki trigger zagłusza w blastujących partiach centrale. Struktury kawałków są zróżnicowane i zdecydowanie na nudę nie ma co tutaj narzekać, a wręcz przeciwnie uważam że każdy maniak Death Metalowego łomotu znajdzie tu coś dla siebie. W utworach obowiązkowo pojawiają się solówki, co jak na podgatunek Brutal nie jest za częstym zabiegiem, ale niemiaszki zrobili to na tyle dobrze, że w żaden sposób nie kłóci się to z konwencją gatunku. Dodatkowymi atutami jest również powściągliwość z korzystania czy to ze Slamu czy z nowomodnego Core, a zespół na tyle sprawnie operuje swoim instrumentarium, że spokojnie zainteresuje niejednego szperacza podziemnych zasobów. Nie ma co się oszukiwać, że album zdecydowanie nie narobi szumu jednak olbrzymi szacunek dla zespołu za to że trwa w boju i nie odpuszcza robiąc swoje.
4,5/6

Pessimist 'Slaughtering the Faithful'


Lost Disciple Records, album, 2002
Trzeci i na czas 2011 roku ostatni jak do tej pory album amerykanów którzy to pochłonięci praca w innych projektach zapomnieli chyba nagrać już prawie po 10-ciu latach następcę ‘Slaughtering the Faithful’. Z jednej strony panowie od 2008 roku są niby zjednoczeni ponownie w oryginalnym składzie, a z drugiej strony niestety ów milczenie mnie dobija. Dodatkowo wydanie tzw. ‘raritates’ czyli ‘Evolution Unto Evil’ tylko zaostrzyło mój apetyt, a nie ma chyba nic bardziej destruktywnego w swym działaniu i oddziaływaniu na otoczenie niż rozjuszony maniak konkretnej muzy hehe. ‘Slaughtering the Faithful’ przyniósł spore zmiany zarówno aranżacyjne jak i prezencji samej muzyki. Najpoważniejszą zmianą jest przede wszystkim przyspieszenie i spora ilość blastów a co za tym idzie, także konkretna fala dźwięków która w swej intensywności i gęstości wprawiła mnie w osłupienie. Pamiętam gdy kupiłem ten album z dystrybucji pana Tomasza z Pagan Rec i początkowo zachłysnęłem się potęgą riffów, totalną falą napierdalających werbli oraz dużej ilości mieszania w szczególności jeśli chodzi o pracę perkusisty. Nastąpiła także, zmiana wokalisty który nie używa już krzyków a raczej skupia się na głębokich i złowrogich growlach. Po ów wspomnianym zachwycie zaczęło mi być tęskno do poprzednich produkcji które były bardzo specyficzne. I właśnie mimo większego rozmachu aranżacyjnego, większego nacisku na rozwinięcie technicznych skrzydeł zdecydowanie stawiam na starsze produkcje które miały swój klimat i pomimo dzisiejszego zupełnie innego oblicza Death Metalu i jego poszczególnych podgatunków, smolistość i klasyczność wręcz riffów ‘Cult of the Initiated’ był naprawdę czymś, żeby nie wspomnieć o ‘Blood For the Gods’.
Sumując, album o wiele bardziej dynamiczny, szybszy i zdecydowanie rozpierdalający pomysłami! Nie jest to ten sam jak dla mnie Wielki Pessimist, ale nadal to pierdolony Pessimist!
4,5/6

Pessimist 'Blood For the Gods'


Lost Disciple Records, album, 1999
Drugi album ekipy brutalizatorów zza Wielkiej Wody jawił się w tamtym czasie bardzo skomasowanym brzmieniem, czymś co było jeszcze w sporych powijakach a tylko nieliczne zespoły jak Suffocation czy Deeds Of Flesh stosowały tak odważnie triggery które i tak są tutaj niczym w prównaniu z tym co sie dzieje na obecnych płytach rażących plastikiem i brakiem autentyczności. Otóż, tak jak wspomniałem w poprzedniej recenzji debiutu, Pessimist nigdy wiekszego sukcesu się nie doczekał mimo, iż moim zdaniem zasługują na to pełnym ryjem. Z drugiej strony jednak to dobrze, bo patrząc po ‘sukcesach’ i przyglądając się z boku poczynaniom tych ‘wielkich’ aż wstyd człowiekowi, że taka szmira ma być utożsamiana z Death Metalem. Wracając jednak do amerykanów którzy na szczęście nie podążyli za ideą kolekcjonowania myta za swoje ‘artystyczne spełnienia’, mamy tutaj porządny ochłap ciężkiego grania które nawet na tamte czasy nie miało nic wspólnego z odkrywczością. Sedno jednak w tym, że trzymając się ścieżek wydeptanych przez inne juz zespoły, nawet do dziś muzyka Pessimist to idealna uczta średnich temp ubranych w soniczne bluźnierstwa w które to wplótł się też i element Black Metalu. Bynajmniej nie mam tu na myśli wokali, które możnaby na siłę pod takowe podciągnąć, ale chodzi mi o ten metafizyczny smród walący po nozdrzach przy okazji każdego kolejnego utworu. Po prostu o pierdolone Zło, tyle. Zdecydowanie na plus można tu wymienić również masę interesujących solówek które to nadają jeszcze większej dzikości temu dojrzałemu materiałowi. ‘Blood For the Gods’ stoi poziomem zdecydowanie ponad te wszystkie niepotrzebnie mieszające w strukturach zespoliki i zamiast kupować nowe ‘trendy’ albumy z jakimiś dziwolągami i wynaturzeniami (w złym słowa znaczeniu) zdecydowanie wolę po raz n-ty powrócić do tego grania. Jest z polotem, każdy kawałek można z dużą łatwością rozpoznać, a przede wszystkim nie jest to materiał przekombinowany i w tym dopatruję się jego najwiekszej mocy. Naprawdę mocny album, który przeżył test czasu, przynajmniej dla mnie.
5/6

Pessimist 'Cult of the Initiated'


Lost Disciple Records, album, 1997
Starość to radość, bo jakże by inaczej można pisać o możliwości bycia zaangażowanym w scenę, wyszukiwania z maniakalnym uporem zespołów jak Pessimist w czasach gdy zespół ten nagrywał właśnie swój debiut. Minęło już prawie 15 lat, a muzyka zawarta na ‘Cult of the Initiated’ nadal wychodzi obronną ręką przetrwawszy próbę czasu. Death Metal z tego okresu działalności zespołu może się niektórym wydawać topornym graniem w którym to ani wielkiej finezji ani też specjalnej brutalności, można by też w odniesieniu do dzisiejszych czasów zarzucić mu sztampowość, tylko po co? Dla mnie osobiście zespół ten mówiąc ogólnie nigdy nie narobił za wiele szumu wokół swojej muzyki, ale wierne grono wyznawców zdobył oraz ich szacunek. Jednak nie w tym rzecz, najważniejsze, że zawsze pozostali wierni swoim ideałom i tworzyli muzę wbrew panującym trendom które to co rusz wkradają się w każdy podgatunek muzyki Metalowej. Tworzyli, kultywowali takie granie i rozwijali się w tych wąskich granicach pojmowania pomysłu na własne spełnienie. Zmierzając jednak do rzeczy, najbardziej charakterystyczną sprawą debiutu oraz ‘dwójeczki’ są bez wątpienia wokale Roba Kline’a który nie miał to za głębokich growli, ale jednocześnie dość często operował dźwiękami z pogranicza Black Metalu. Niestety na ‘trójce’ Roba już nie było, ale o tym to może przy okazji ‘Slaughtering the Faithful’ sobie pogadamy. Muzyka to Death Metal średnich temp z solówkami, mało tutaj popisów gitarowych jeśli mowa o struktury riffów – materiał ulożony raczej z myślą o prostocie przekazu bez zbędnych komplikacji, ale za to z dużą dozą oparów śmierci i mroku. Coś jednak w aranżacjach Pessimist jest takiego oczywiście prócz rytmiki i potężnego kopa, co budzi wewnętrzny niepokój, co uwalnia nasze demony i bezceremonialnie dochodzi do gwałtu naszych lęków tudzież łechtania pozbawionego emocji Zła. Dźwięk albumu nie jest również w żaden sposób ułomny i brzmi bardzo przestrzennie i tym bardziej pozwala skupić uwagę na przekazie pozamuzycznym, a teksty nie powiem... konkretne.
A więc tak, jeśli ta recenzja przypomniała Ci o tym zespole to chwytaj płytę z półki i jazda. Jeśli jednak nie dane było ci w tamtych czasach jej zdobyć, nie słyszałeś/aś o zespole czas najwyższy to nadrobić. Konkrecik, ale finalnych fajerwerków nie będzie, bo jednak pozostaje to wyłącznie konkretem.
4,5/6

Seidr 'For Winter Fire'


Flenser Records, album, 2010
Debiutancki album amerykanów utrzymany w klimacie mikstury Doom i Death Metalu naprawdę robi olbrzymie wrażenie. W momencie gdy jako kolejną z brzegu promówkę wrzuciłem ten album a uprzednio poszukałem choć minimum info czego można się będzie spodziewać po ich muzie, jakoś nie do końca uwierzyłem, że może to być coś ciekawego. Spodziewałem się bardziej nudnych kawałków ciągnących się w nieskończoność, które z jednej strony będą zalatywać kiczem i nudzić smęceniem o niespełnionych czy odrzuconych miłostkach. Traf chciał, że kolesie potrafią zaciekawić i to cholernie, kreując klimat totalnej beznadziejności (tej pożadanej, kontrolowanej), obezwłasnowolnienia rozkoszą żalu ciskając nas w najgłębszy otchłani wir. Tak, wiem że brzmi to strasznie pompatycznie, ale wrażenia jakie pozostawił po sobie Seidr nie sposób opisać inaczej, ponieważ wyżarł wręcz pustkę we mnie, a me popioły rozsypał bezwiednie nie bacząc na moją godność. Co do kwestii stricte muzycznych to album porusza się wokół wolnych i bardzo wolnych momentów, riffy mimo sporej ciągliwości są naprawdę ciężkie i doborowe włączając w to wszelakie zagrywki akustyczne (a nawet takowy utwór ‘In the Ashes’ wykonany w całości 'bez prądu') oraz inne rozpłynięte i zdeformowane dźwięki gitar jakże pożądane jako sprzężenia, piski... ale tak ma być i tyle. Wokale oprócz growli to czyste śpiewy, szepty, deklamacje choć nie ukrywam, że głównym wyznacznikiem będą tutaj Death Metalowe darcia ryja. W sumie to tyle... ciężar i polot. Polecam!
5/6

poniedziałek, 28 listopada 2011

Ceremony 'Tyranny From Above'


Ceremony ‘Tyranny From Above’
full-lenght, Cyber Music
1993
Zdaję sobie sprawę, że recenzja takiej perełki a zarazem antyku może wydawać się śmiesznawa, tudzeż zalatywać obłudą, ale prawda taka, że przy krystalicznie wychuchanych produkcjach miałem ochotę na porządny wpierdol. A jak nie uzyskać tego efektu lepiej, niż wygrzebaną z tychże lat kasetką z materiałem jakim jest ‘Tyranny From Above’? Ci co jeszcze nie znają (oj, wstyd wstyd!) napomnę tylko, że swego czasu ten zespół napierdalał z czeluści trzewi Holandii siejąc niemały zamęt gdy ukazał się ich debiutancki i niestety jedyny album. Część pewnie zacznie zaraz walić farmazony rodem ‘ale mi też zamęt skoro zespół padł po debiucie’, i co z tego? Osiem kompozycji składających się na ów bezeceństwo, cholerny koszmar tych którzy nie potrafią sobie wyobrazić Death Metalu bez triggerów i jebanej roboty komputera w studio, oto psia mać odpowiedź. Jak zza światów Ceremony przeprowadza skuteczny atak na trendy granie porażając swoim archaicznym nieco już dzisiaj brzmieniem, ale za to ile głębi w nim było / jest. Tak moi mili zgnili, dusza muzyki skutecznie skradana przez studyjne maszynki jest niezastąpionym czynnikiem który na ‘Tyranny From Above’ a i wielu innym produkcjom z tego okresu umacnia ten album w kanonach długowieczności. Co z tego, że słychać niedociągnięcia, co z tego że centralki brzmią jakby koleś walił w karton i co z tego, że brak redukcji szumów na wokalu jak i całej produkcji? To właśnie czyniło i nadal jest tak wyjątkowym, dzięki temu masa dzieciaków nie sięgała po Death Metal czy Black Metal, bo produkcje były zbyt szorstkie, a wspomniani delikwenci kończyli swe przygody co najwyżej na pieszczotach z Anthrax lub Running Wild (które też miały swój cholerny urok!). Bardzo topornie wychodzą też solówki, ale ów toporność jest równie pożądana co robactwo w czaszce zombi. I co najdziwniejsze, a zarazem wspaniałe, że pomimo tych wszystkich niedoskonałości album jest wręcz przeidealny, bo ma to coś! Dokonuje wręcz mordu swą autentycznością, pasją dla brutalnych dźwięków! A teraz w skrócie: tempa zazwyczaj utrzymane w umiarkowanych, czasem usłyszymy przyśpieszenie jednak, jakby nie ciągnęli danej struktury wszystko wychodzi na równi kurewsko smoliście, ciężko. Wokale to growle, ale dane nam będzie usłyszeć kilka krzyków i czegoś na wzór czystych wokaliz użytych w siódmym utworze ‘Beyond Bonduaries of this World’ wykonanych gościnnie przez bliżej mi nie znaną personę, a skrywającą się pod ksywką / imieniem Margiet “Asrai”. Sumując... chcecie chorego Death Metalu? Takiego przy którym zbledną wam kopary, a dźwiękowy onanizm stanie się realizmem? No to trochę wysiłku w poszukiwaniach i kupować!
6/6

środa, 23 listopada 2011

Musick Magazine!!!! Get it and support it!!!!

Musick Magazine - Ekstremalne brzmienia rockowego pochodzenia
Jest już dostępny pierwszy numer Musick Magazine. Ekstremalne brzmienia rockowego pochodzenia - o takiej muzyce piszemy. Debiutancki numer, który właśnie się ukazał, liczy 80 stron. W środku znajdziecie wywiady z m.in. Morbid Angel, Lux Occulta, Morgoth, Deceased, Necros Christos, Crowbar, Autopsy, My Dying Bride, Stillborn, Samael, Voi Vod, Deicide, Azarath, Decapitated, Morne, Toxic Holocaust, Leash Eye.
W dziale publicystycznym swoje felietony prezentują: Tryłkołak, Mittloff oraz Novy. Znajdziecie też artykuł o amerykańskiej formacji Winter. W Musick dużo miejsca poświęcamy undergroundowi. Tym razem strony pokazujące co ciekawego dzieje się obecnie w światowym podziemiu wypełniają obszerny raport oraz wywiady z Witchcurse, Sacrifer i Sanctifying Ritual.
Do tego dużo recenzji nowości płytowych, relacje z Blasphemers' Campaign Tour i londyńskiego Live Evil Festival.
Musick do nabycia w oficjalnej dystrybucji Pagan Records i Witching Hour Productions oraz przez stronę internetową:  www.musickmagazine.pl
Spot reklamowy Musick Magazine: http://www.youtube.com/watch?v=zF7x7d-cgc8 

piątek, 18 listopada 2011

Malodorous ‘Aramanthine Redolence’


full-lenght, Amputated Vein Rec
2007
Oto wynik współpracy dwóch chorych umysłów o zapędach dążących ku wdrożeniu w rzeczywistość maksymalnej brutalności i choroby. Dwóch maniaków dogaduje sie przez internet tworząc i nagrywając właśnie w taki sposób muzyke na ‘Aramanthine Redolence’, który jak sami twierdzą jest albumem o jednej myśli przewodniej której do dziś nie potrafię odgadnąć. Teksty opierają się w dużej mierze na sloganach, ohydnych czasownikach i rzeczownikach ale jakiejś większej myśli za tym nie ma. Jednak, jak wiadomo, Brutal Death Slam nie jest muzyką której słucha się dla tekstów i nawet najprostsze frazy określające brutalne czyny i zachowania są jak najbardziej na miejscu. Muzyka sama w sobie to 11-ście utworów z których 3 są instrumentalnymi przerywnikami, choć i amerykańce kilka interek wrzucili też między a i w środek poszczególnych komozycji. Utwory sprowadzają się do stylistyki jaką bardzo dobrze znamy z debiutu Devourment, ale gdyby poprzestać na tym porównaniu, to muszę przyznać, że byłbym nieszczery. Malodorous dorzuca od siebie w szczególności nowych pomysłów w rozwiązaniach breakdown’ów które to już w obecnych czasach są wykorzystywane nagminnie. Mowa tutaj o potężnych zwolnieniach z ultra nisko pulsującym basem na początku walca, czyli jak mówiłem nic nowego obecnie, ale w 2007 było to nawet i swego rodzaju novum. Album nagrano także bez żywej perkusji czego nie jestem zwolennikiem, jednak na ‘Aramanthine Redolence’ nie jest to w żaden sposób rażące, wręcz rzekłbym że sample wykorzystane w automacie pasuja idealnie, a podwójna centralka całkiem miło wywraca nam flaki hehe. Całkiem niezły patent zrobiono też z wokalami które nie zagłuszają kompozycji jak to się ma w wielu kapelach tego nurtu, a brzmienie współgra idealnie ze świniakami podkręcając jeszcze bardziej niski strój zespołu.
Sumując po krótce, album jak najbardziej dla dewiantów pałających żądzą dźwiękowej choroby, bulgotów i napierdolu. Tym którzy cenią sobie wyższe idee, niż tylko opowieści o autopsji radzę omijać ten twór. Finalne słowo brzmi: z dystansem do treści a muzycznie jak najbardziej na ‘tak’.
4,5/6

Exhalation 'Whorecaust'


Exhalation ‘Whorecaust’
full-lenght, Redrum666
2010
Exhalation to młoda ekipa z okolic Piekar Śląskich w szeregach której oprócz znanego z Throneum czy Enclave typa ukrywającego się pod pseudonimem Armagog, to nie ma żadnych znanych tzw. ‘all-stars’. Tym bardziej to cieszy ponieważ materiał brzmi spójnie, nie ma tzw. wtopy i można to ująć pod hasłem Death Metalu. Od samego początku na ‘Whorecaust’ uwagę przykuwają linie basu, bardzo słyszalne, robiące spore zamieszanie, bo nie ukrywam że takich zabiegów na scenie maławo, a przecież cieszy to ucho. Skoro już rozbijam album na poszczególne elementy dodam tylko, że 'Whorecaust' to zdecydowanie gitarowy ochłap gdzie kąśliwość przeplatana z cholernym Złem wdziera się w nas z impetem nuklearnej mocy w której odnaleźć można też elementy starej szkoły niemickiego Thrashu (sporadyczne riffy, ale jednak - vide ‘Martwy Za Życia’). Kolejna sprawa tyczy się perkusji która nadaje materiałowi konkretnego kopa, a sposób jej rejestracji mimo triggerów nie odstrasza, ponieważ realizator dźwięku nie pokusił się prawdopodobnie pod dyrektywom samego zespołu o spierdolenie i dopieszczenie do zarzygania ‘Whorecaust’. Przechodzimy teraz do wokali, które budzą we mnie trochę ambiwalentne uczucia. Z jednej strony niby jest darcie ryja, old school z pogranicza Death / Thrash ale czegoś mi tu brakuje, a z drugiej strony miało być brudno i chamsko to niby jest. I mimo, że słuchałem materiału naprawdę sporo razy, ale wciąż te same odczucia. Jak to jednak bywa, nie zaspokoisz wszystkich i absolutnie nie neguję czy tym bardziej nie skreślam zespołu w oczekiwaniu na kolejne ataki. Zapewne znajdą się maniacy którzy usłyszą we ‘Whorecaust’ swoją biblię, dla mnie to po prostu bardzo konkretny wpierdol i oby tak dalej.
PS. cover ‘Evil Dead’ jest najlepszym jaki słyszałem do tej pory! Potęga!
4/6

poniedziałek, 14 listopada 2011

7H. Target ‘Japan Body Hammer’


Ep, self-produced
2010
Łącznie to tylko 30 sekund powyżej 18-stu minut, a mózg mójzostał totalnie zniszczony, zdeptany, przeżuty i wypluty. Rosjanie za pomocą fuzji wściekłego Grindu wraz z Brutal Death i Slamem dokonali kompletnego rozpieprzenia stanu rzeczy. Materiał powalił mnie na kolana, a choroby jaką zaserwowali na próżno szukać w równie małych lokalnych zespołach które ostatnimi czasy niczym grzyby po deszczu wyrastają zewsząd i coraz częsciej dorównując mistrzom gatunku. Powiem szczerze, że nigdy przedtem nie słyszałem o tym tworze, ale jest mi tym bardziej miło (taaaa, miło kurwa hehe) móc z takim ścierwem obcować. 6 utworów z czego dwa okazuje się zostały dodane jako bonus, to totalna krzyżówka ów trzech stylistyk gdzie każde oblicze ma swoją chwilę. Wystarczy trochę podkręcić głośność, a pokój niczym prosektorium wypełnia się słodkim odorem zgnitego ciała. Tak moi mili, tutaj nie ma zmiłuj, tu panuje totalne gówno połączone z upokorzeniem zwłok, gdzie ohyda jest domeną równie pożądaną niczym Rachel Aldana i jej naturalne, olbrzymie cycki. Zmiany temp, bulgoty, pomruki, rzygi, krzyki wokalisty nakładające się na ów szaleństwo które wdziera się w najdalsze zakamarki nieświadomej niczego podświadomości, która z kolei dyktuje receptorom świadomości jak sobie z tym radzić, by nie popaść w obłęd geniuszu tej kurewskiej masakry. Patrząc na ten pierdolony ‘miracle’ od strony czysto muzycznej brakuje mi osobiście słów w szczególności do popisów garowego, bo facet zapieprza jak po kilogramie fety robiąc to w sposób cholernie techniczny i zarazem urozmaicony bo napierdalać blasty wielu potrafi, ale łamać tempa, korzystać z jazzowych patentów w takim łomocie to już wyższa jazda. Kończąc wywody i wzwody, to każdy z was musi sięgnąć po ten krążek, zapoznać się z 7H. Target (swoja drogą co to kurwa za nazwa?!) i podzielić moje zdanie hehe.
6/6!!!

Anus Magulo ‘Chain Erection’


full-lenght, Redrum666
2011
Jakie to zaskoczenie potrafi dopaść nic nie świadomego człowieka hehe. To, że GoreGrind to wiedziałem, to, że z Polski też wiedziałem, ale że to tak wymiata bym się nie spodziewał. Ekipa pochodzi z naszej ukochanej stolicy Warszawy, która teraz dzięki zgniłkom z Anus Magulo będzie jeszcze bardziej ociekać fekaliami, a w rynsztokach robactwo wraz ze szcurami urośnie do rozmairów plagi. Groźnie, co? Muzycznie trio (a obecnie już kwartet) które jest odpowiedzialne za to zniszczenie pokonuje i eksploruje dobrze znane rejony Grindu jakimi raczyły nas do tej pory takie nazwy jak choćby Dead Infection, Meatknife czy choćby odbijający się tu echem Haemorrhage. Ciężko mówic tutaj o orginalności, bo jak wiadomo z głośników wylewa się młócka z przytupem oraz masa niezłych interek powodujących, że już po kilku wałkach słychać że panowie i pani znają się na rzeczy. Kompozycje (jak to dumnie brzmi, nieprawdaż? hehe) oferowane przez bandę grindowców są w miarę zróżnicowane, bo oprócz wspomnianych wyżej skocznych i blastujących partii, możemy też usłyszeć kilkusekundowe petardy jak choć ‘Gangbang Dog (love story)’ ale też i kawałki ponad dwuminutowe jak dla przykładu ‘Sraczka’, która to na samym końcu krążka została zmiksowana i podana w wersji elektronicznej (podony zabieg zrobili swego czasu moi faworyci z Holocausto Canibal). Aranże gitar oscylują gdzieś w okolicach punkowych a cięższych Death Metalowych riffów, o perkusji mowa już była, ale dla przypomnienia - blasty i średnie tempa czyli miłośnicy gotyckich smutków powinni omijać to wydawnictwo, gdyż nikt tutaj do lamentów nie nakłania (no chyba, że pod uwagę wziąść tytuł ‘Your Mother Cheated On Pregnancy Test’), a wokale to od krzyków po totalne świniaki. Czy potrzeba większej rekomendacji? Nie sądzę. Aha, no tak, na albumie który jest w sumie wznowieniem demosa ‘Octopussy’ zawierającym też i nowe utwory, pojawiły się trzy całkiem sprawnie zagrane covery znanych i lubianych ekip Dead Infection, Squash Bowels i Lock Up. To chyba by było na tyle, a ja z czystym sumieniem kieruję Was do wydawcy na zakupy.
5/6

Overoth’ Kingdom of Shadows’


full-lenght, Forbidden Realm
2010
Po pięciu latach i zaledwie dwóch dowodach istnienia w postaci dema i Ep’ki przyszedł nareszcie czas na debiut angoli. Overoth, jak juz sam tytuł wydawnictwa może sugerować to kolejny hołd czasom kiedy zespoły jak Amorphis czy Paradise Lost grały muzę z jajami nie jęcząc o porażkach czy innych gotyckich sraniach obecnych w tym gatunku. Obecnie maszynki do robienia pieniędzy na niczego nieświadomych dzieciach które łykają wszystko co poda im MTV (oczywiście w ‘metalowych’ programach buahaha) niczym aktoreczki porno spermę i w sumie porównanie to jest jak najbardziej trafne, bo jedni się sprzedają dając dupy a bezmózgie tłumy siorbią te popłuczyny. Dobra, wracając jednak do Overoth który albumem ‘Kingdom of Shadows’ wciska nas w zawirowania czasoprzestrzeni czego efektem jest wrażenie cofnięcia się w czasie do początku lat ‘90tych gdzie debiuty Paradise Lost, Grave czy Entombed stanowiły europejską biblię ciężaru wymieszanego z obskurnym brudem. I tak właśnie jest w przypadku zgniłków z Overoth którzy to mając głęboko w dupie trendy, nagrali album którego zapewne z miłą chęcią sami by słuchali. Chropowate brzmienie wzorowane trochę na szwedzkich debiutach, jednak z dużą dozą basu w którym jest masa ciężaru w szczególności przy eksploatowaniu wonych partii wzbogacanych całkiem dobrymi solówkami. Do tego dorzucamy growle które może i nie należą do najbardziej grobowych jednak wystarczająco osadzone w barwie old school’a dają totalnie radę. Sumując wyczyn brytoli musze rzec, że naprawdę słucha się tego wybornie i kto wie jakie mają tam szanse na światowej scenie? Ja życzę chłopakom jak najlepiej, bo w pełni zasługują na wsparcie chociażby zakupem ich krążka.
5/6

Desecresy ‘Arches of Entropy’


full-lenght, Xtreem Music
2010
Po pogrzebaniu fińskiego Slugathor, Tommi nie mógł długo wytrzymać bez twórczej strony old schoolowego, zatęchłego Death Metalu i powołał do życia Desecresy. Na wokale wbija się nie kto inny jak Jarno, który to wspomagał wyżej wymieniony Slugathor wokalnie na koncertach, więc wszystko pozostaje w rodzinie. Przyznać muszę, że debiut finów poraża autentycznością, oddaniem i drążeniem najmroczniejszych elementów Death Metalu z którego aż sączy się smród jak z zagrzybiałej piwnicy. 10 utworów o łącznym czasie granie ponad 45 minut to spora gratka dla tych którzy stawiając sobie kult starego grania jako prirytet. Muzycznie można by nawet odnieść twórczość Desecresy do matczynego Slugathor z tą jednak różnicą, że obecna forma przekazu jest bardziej mroczna, bardziej cięższa i przede wszystkim głęboko osadzona w korzeniach początku lat ’90-tych, włąsnie tak jak grało się w Skandynawii Death Metal. Wracając jednak do muzyki bohaterów tej recenzji, to powiem krótko: eśli oczekujecie technicznych riffów, blastów to się bardzo rozczarujecie. Wokalne popisy Jarnro nie należa do wyszukanych, to po prostu grobowe i mocno wyeksponowane growle rzygające czernią bluźnierstw. Ciężar wolnych i średnich temp to domena Desecresy, gdzie mroczna wręcz toksyczna melodyka kreuje powolny klimat agonii, gdzie mamy wrażenie jakby zamknięto nas właśnie w tej cuchnącej piwnicy bez dopływu światła i świeżego powietrza a duszna atmosfera przywołuje już pierwsze mdłości. Taki właśnie jest debiut finów, cuchnie i jest skierowany do tych cuchnących. W takim razie przyznaję, śmierdzę!
5/6

Human Repugnance ‘Post Mortem Rot Pile’


full-lenght, Despise The Sun Records
2010
Kolejna młoda kapela zza Wielkiej Wody, stawiająca na niewyszukana brutalność, szybkie blastujące tempa przeplatane z elementami Slamu. Motywem przewodnim tej płyty możnaby bardzo łatwo określić jako patologię oraz najróżniejsze to motywy okaleczania ludzkiego ciała w przepięknym procesie znęcania się nad ofiarą utrzymując ją na tyle przy życiu by do końca była świadoma co się z nią wyrabia. Jak nie trudno się domyślić wynikają z tego fascynacje filmami klasy B oraz różnymi undergroundowymi filmami porno. Czyli możnaby powiedzieć, że wszystko po staremu i w tej kwestii nowości lub przełomu nie ma. Muzyka oferowana przez Human Repugnance jest do posłuchania, jednak nie ma tutaj szału, niektóre elementy rażą brakiem pomyślunku i setnym wykorzystaniem tego samego patentu jak dla przykładu podbijaniem przez werbel tłumionych riffów urywanych na ‘trzy’. Wiadomo było to już tysiące razy, ale z drugiej strony słucha sie tego przyjemnie bez większego wysiłku a muza na tyle dynamiczna, że sama wpada w ucho powodując uśmiech na mojej facjacie. Dodatkowo w ramach takiej ciekawostki dodam, że całkiem ciekawe rozwiązania tworzą się moemntami w pratiach riffów, gdzie perkusja blastuje a przynajmniej pędzi na szybkich obrotach a panowie rzeźbią całkiem udane agresywne melodie. Pewnie za często nie powrócę do tego albumu, ale wystarczy jak na dobrego średniaka i nie odsprzedam hehe.
3/6

niedziela, 6 listopada 2011

Bodygrinder ‘Habemus Grind’


full-lenght, Grind Promotion
2010
No i do czego to doszło żeby Polak z Włoch darł mordę w grindowej ekipie wielbiącej się w zadawaniu analnego bólu, czczącej wytryski na twarzy martwej od dwóch tygodni suki czy też dywagacjach o możliwej klaustrofobii podczas pobytu w odbycie. Jak widać poezję można tworzyć i łączyć nawet z najbardziej ekstremalnymi formami muzycznymi, bo chcieć to móc. Muzycznie mamy tutaj całkiem nieźle przemyslanego Grind’a pełnym ryjem, który nie ogranicza się jedynie do napierdalania lub przemykania w skocznych tempach. Czwórka naszych bohaterów postawiła poprzeczkę wysoko, bo oprócz typowego łomotu który właśnie przeplata się ze skocznymi partiami, mamy tutaj fajne zagrywki rodem z bluesa czy czegoś z tych rejonów co nie ukrywam przypomina momentami jajcarskie granie do jakiego przyzwyczaili nas japońcy z C.S.S.O. Szkoda, że duża część właśnie warstwy lirycznej jest po włosku bo nie rozumiem nic a nic, a Igor pewnie się śmieje bo wie, że wałki na kolejny album będą też m.in. w języku pizzy. Wokale skoro juz o tym mowa to dwa oblicza czyli krzyki oraz growle i w sumie nic w tym nadzwyczajnego, ale szczerze to pasuje to jak cholera i słucha się tego naprawdę dobrze. Sumując, jest skocznie, z jajem no i po prostu umiecie kurwa grać Grind panowie. Tak trzymać... aha i póki pamiętam.
ps 1) wiem, że to nie Ty tutaj Igor ‘śpiewałeś’ ów jesienne ballady o zachodzącym słońcu na tle widoku wypiętej niewiasty której delikatne futerko rozświetlają niemrawe, jakby nieśmiałe promyki; tym bardziej czekam na kolejne nagrania
ps 2) zróbta songa o tytule ‘Spermonara’ od pysznej potrawy Carbonary hehe
5/6

Caedere ‘Clones of Industry’


full-lenght, Grotesque Prod
2009
Debiut holendrów który ukazał sie w 2003 roku zrobił na mnie niemałe wrażenie i z niecierpliwością oczekiwałem kolejnego uderzenia ze strony tej ekipy. Czas mijał i jakoś mi się zapomniało nawet o chłopakach do dość niedawna kiedy to przeglądając zasoby pewnego krajowego distro natrafiłem na tę samą nazwę która mnie tak urzekła swego czasu i jako, że tytuł krążka był inny nabyłem w ciemno. Pierwsze dźwięki natychmiast uderzyły po twarzy budząc z zamyślenia, bez dwóch zdań wiedziałem już, że nie może być inaczej i to na bank Caedere. Holendrzy tak jak w przypadku ‘Mass Emission’ ponownie dowalili bardzo dynamicznymi i ciężkami kompozycjami gdzie od blastów poprzez kawałki mieszczące sie w ramach średnich temp, są i również wolne fragmenty hołdujące staremu graniu i walcowatej melodyce jak dla przykładu utwór piąty ‘Transitoriness and Oblivion’ zaczynający się w dość mozolny sposób by wybuchnąć po dwóch minutach potęgą Death Metalu. Osiem kompozycji które wgiotą bez problemu wszystkich wyjadaczy tej stylistyki, usatysfakcjonują tych którzy mają dość nowoczesnych elementów Slamu którego tutaj nie usłyszymy albowiem ‘Clones of Industry’ to album do bólu czyto Death Metalowy. Żadnych innych wpływów, naleciałości czy najmniejszych smaczków które dawałyby znak o innych tradycjach wykorzystanych niż te znane nam z DM, oczywiście są tu elementy Brutal ale to by było na tyle. Plus można zacząć wymieniać, a więc: niski bardzo głęboki growl Michiela, niezłe solówki których nie ma wiele i za nic nie są przekombinowane oraz pojawiają się w momentach kiedy człowiek wręcz ich wyczekuje (nie mylić z przewidywalnością!), totalne brzmienie, cholernie ciężkie i skomasowane kojarzące się po części z produkcjami z Florydy hehe oraz ostatnia sprawa czyli bardzo ciekawa oprawa graficzna płyty, niezłe zdjęcia i ciekawy layout. Dałem raptem za to 20zł ale szczerze powiem że krążek wart każdej ceny.
6/6!!!

The Legion ‘Revocation’


full-lenght, Listenable Records
2006
Szwedzki The Legion zdołał nagrać album przy którym można by się zastanawiać długo nad estetyką gatunku i gdybać czy jest to Blackened Death Metal czy może nawet Deathened Black Metal. Powód ku temu bardzo prosty, sposób aranżacji utworów został na tyle skomplikowany i przsiąknięty obiema stylistykami z brakiem sposobności wskazania tej dominującej. Aby mówić tu wyłącznie o BM jest niemożliwym, za dużo tu techniki, łamanych temp, zawiłych struktur riffów i zmiennej dynamiki, natomiast DM to też nie jest chociażby ze względu na manierę wokalną Lazr’a, brzmienie i sporą ilość struktur mających jednak swoje korzenie w czystej formie Black Metalu. Wspomniałem brzmienie, które jest klarownie zrobione, słychać tu dosłownie każdy najmniejszy smaczek, nawet najbardziej nieśmiałe uderzenie cymbałek hehe. Nie oznacza to, że album na tym polu daje dupy i uciekł w plastikowe granie dla panienek moczących gacie przy Artrosis, o nie! ‘Revocation’ jest na wskroś brutalny, a zarazem piekielnie dostojny w momentach budowanych przez obecne w tle klawisze. Kolejną ciekawostką niech będzie tutaj osoba Emil’a Dragutinovic’a który przecież swego czasu był odpowiedzialny za niszczenie zestawu perkusyjnego na ‘Plague Angel’ czy ‘World Funeral’ Marduka. Emil na albumie The Legion wspiął się na wyżyny swoich możliwości technicznych, ponieważ łomot jaki produkuje zapewne wprowadza w osłupienie nawet najbardziej wytrwałych maniaków tejże muzyki. Aranżacyjnie nie należy tutaj ulegać powyższym powiązaniom Emila z Mardukiem i kojarzenia na zasadach automatycznych tychże stylistyk, ponieważ The Legion dojrzałością dźwięków stoi przynajmniej poziom wyżej, albo mówiąc inaczej: to po prostu dwa totalnie inne gatunki w jakich te zespoły się obracają. Gitary które przepełnione furią katują coraz to ciekawsze rozwiązania przenoszenia idei mizantropii i nienawiści w soniczną otchłań a wokale dopełniają tylko czary chaosu. Szwedzi mają na swoim koncie trzy albumy i szkoda, że po ostatnim zawiesili działalność. Pozostaje mi tylko czekać, co się wydarzy dalej.
6/6

69 Squad / Red Hot Piggy Pussies / Enjoy My Bitch ‘3way split’


Split, Diablos-12 Rec. / 666 Records
2009
Całe to świństwo pochodzi z Meksyku czyli trza zakupić taco, fajerwerki i jazda z Porn Cyber Grindem! Muzyka ta ma w sumie tyle wspólnego z metalem co można tu mówic o wykorzystaniu gitar w prosty sposób no i kiblowatych wokali. Całość byłaby o wiele bardziej zjadliwa gdyby nie te spierdolone intra w języku hiszpańskim czy pies wie jeszcze jakim, bo ile można słuchać stękania spuszczającego się dziada czy laski udającej orgazm w tak uczuciowy sposób niczym z wenezuelskiej telenoweli. Pomijając intra które są obecne przed każdym kawałkiem to nawet jest to znośne o ile ktoś lubi taką muzykę (o ile można mówić o takowej w przypadku tego zjawiska).  69 Squad i ich 13 utworów to wnioskując z dźwięków i inter typowy Porn Grind z elementami Gore, a mówię że wnioskując, ponieważ nieznajomość tytułów w ich języku za wyjątkiem ‘Anal Addiction’ i kilku innych jak ‘Dildo Generation’ nie pozostawia złudzeń. Oprócz przepięknej wkładki z posiekaną laseczka z kreskówek Mangi mamy tutaj krótkie utwory ni to dynamiczne ni to ciężkie... Po prostu granie dla grania i szokowanie się wzajemnie w zamkniętym kółku wzajemnej adoracji, bo fani Madonny po to nie sięgną z braku dostępu w sklepach w których okładke i tak by ocenzurowano, a przeciętny fan metalu da sobie spokój z takim hałasem. Tak więc moi drodzy nie wiem co ze mną jest nie tak, ale ja miewam potrzebe obcowania z tą dewiacją hehe. Wracając do 69 Squad to grają sobie swój nijaki Grind który jest dość słabiutki i dla przykładu nawet nie upada w pobliżu takich tworów jak Last Days Of Humanity czy Jig-Ai lub Ahumado Grajuno. Kolejny montuje się P.H.P.P. który jest już totalnie popierdolonym przestrojonym tworem parającym się Cyber Grindem w jego najbardziej elektronicznej wersji. Gitar prawie tu nie uświadczymy, wszystko opiera się na samplach i muzie przypominającej zboczoną i prymitywną wersję Prodigy z totalnymi bulgotami z kibla zamiast wokali. To też jest do przeżycia w szczególności jeśli ktoś nie miał okazji słuchać takich ‘cudów’, to można sięgnąć w ramach własnej edukacji hehe. Ostatni jest Enjoy My Bitch który wreszcie niesie ze sobą angielskie intra z pornosów które od razy wywołują uśmiech, bo dialogi na zasadzie ‘how are you – good – great, open your mouth’ rozbrajają realizmem nawet nabradziej zagorzałych fanatyków porno. Muzycznie tutaj jest najlepiej bo oprócz fajnego skocznego grania sa i sample i ogólnie robi się z tego taki finalny piknik porno county. Sumując całość, to jeśli jesteś fanatykiem takiego grania to ten split z pewnością jest dla ciebie i przyniesie ci masę frajdy tudzież z fiutem w ręce albo dildem w pipce. Innym radzę omijać, a przygodę z Grindem zaczynać od bardziej ‘zjadliwych’ rzeczy.
2,5/6

Preludium ‘Impending Hostility’


Diabolical Conquest Records
2010
Czas aby też sięgnąć do naszego kaczkolandu i opisać chociaż jedną hordę z rodzimych ziem. Preludium które w podziemiu działa od ponad 12stu lat jakoś się jeszcze sławą nie okryło, ale nie w tym rzecz. Muzyka tejże czwórki maniaków nie należy do najłatwiejszej w odbiorze, a to za sprawą czerpania garściami zarówno z Death jak i Black Metalowych struktur. Często zauważalna tendencja do delikatnie mówiąc takich miraży staje się faktem, bo więcej przeciwników niż sprzymierzeńców tej materii. Osobiście, nie mam nic przeciwko w szczególności gdy jest to zrobione na takim poziomie jak w przypadku Preludium. Otóż, dziewięć kompozycji składających się na ten album będący już trzecim krążkiem ekipy z Mielca serwuje całkiem sensownie zorganizowany poskromiony umiejętnościami technicznymi chaos, który jak na kolaborację tych dwóch stylistyk nie wypada za nic mdło czy nudno. ‘Impending Hostility’ to zdecydowanie album gitarowy gdzie duży nacisk położono na pracę wioseł, które zarówno w partiach prowadzących jak i rytmicznych spisuję się bardzo dobrze szkicując obraz ‘zbliżających się działań wojennych’ hehe. Rozmach kompozycji oraz idąca w parze ich czytelność wykonania tym razem nie idąca w parze z łatwym odbiorem są naprawdę dużymi atutami tej płyty. Bardzo dobrze spisują się też wokale które mimo wszystko bazują na growlach i sięgają zdecydowanie do materii Death Metalowej, a powstały kontrast aranżacyjno-wokalny jest sprawdzianem wytrzymałości pomiędzy drapieżnością a ciężarem utworów. Cóż, pozostaje mi jedynie was zachęcić do kontaktu z zespołem tudzież poszperania na Allegro celem nabycia tej płyty.
5/6

Inherit Disease ‘Visceral Transcendence’


full-lenght, Unique Leader Records
2010
Wytrwałość popłaca, bo 4 lata oczekiwania wszystkich maniaków brutalnego rozpierdolu muzycznego nie poszło na marne, a to co otrzymaliśmy to już zupełnie kompletnie kosmiczny krążek. Muszę to przyznać na samym początku - sposób w jaki zaczął się album czyli kompletnie zwariowanym riffem prowadzącym zakrawającym juz nawet na solówkę poddał mnie niemałej próbie, bo sądziłem że panowie najzwyczajniej przesadzą i wyjdzie z tego techniczny bełkot bez polotu. Okazało się bardzo szybko, że nie mogłem być w większym błędzie i tak jak debiut ‘Procreating An Apocalypse’ był mistrzostwem to nie znam określenia na najnowsze dokonania ‘Visceral Transcendence’. W twórczości ‘pożeraczy burgerów’ nastapiły pewne zmiany choć czy to na lepsze czy gorsze trudno mi się ustosunkować, są po prostu słyszalne różnice które zespół z powodzeniem wdrożył. Przede wszystkim brzmienie z typowo amerykańskiego mięsa poszło bardziej ku większej przestrzeni, a więcej jest zwolnień co mimo ostatnimi czasy dość typowego zabiegu wśród Brutal Death zespołów tutaj udaje się i zadowala w 100%. Wokale poszły w kierunku jeszcze niższych z świńskimi i bliżej nieokreślonymi artykulacjami które zostały wyrzygane w kurewsko chory sposób. Niewątpliwie dzisiejsze oblicze Inherit Disease jest tym bardziej nowoczesnym w gatunku Brutal Death, jednak zespół zdecydowanie nie sięga w modne ostatnio klimaty Deathcore za co jestem im niezmiernie wdzięczny. ‘Visceral Transcendence’ to raptem 30 minut, ale gwarantuję wam że po takiej dawce intesywności, wręcz nawałnicy dźwięków będziecie czuli się wręcz jak po serii eksperymentów przeprowadzonych po uprowadzeniu przez obcych. I tu dochodzimy (hehe) do najistoniejszej zmiany która najprawdopodobniej miała też olbrzymi wpływ na obecny wizerunek muzyczny zespołu -> czyli fascynacji przyszłością, tematyką s-f, innymi cywilizacjami poza naszą planetą i dominacji Maszyn nad Człowiekiem. Obsesja (no może za bardzo napiętnowane słowo) doprowadziła do totalnej zagłady, a UFO pewnie zaciera łapska słysząc takich sprzymierzeńców.
6/6!!!

Inherit Disease ‘Procreating An Apocalypse’


full-lenght, Unique Leader Rec
2006
Jedynka w wykonaniu tego zacnego brutalizatora zza Wielkiej Wody jawi nami sie w jakże to oślepiającym świetle techniki, nietuzinkowych pomysłów oraz szeroko pojętego zniszczenia. Tak, tak moi drodzy, początkowo to nasi bohaterowie pod skrzydłami wytwórni prowadzonej przez chłopa z Deeds Of Flesh radowali nasze uszy przypowiastkami o wojnie, apokalipsie oraz ogólnymi tematami śmierci pomijając inne rejony wyuzdania, pornosów czy diabelskości sięgając w tematykę z innej beczki. Muzyka amerykanów bardzo kojarzy mi się właśnie z dokonaniami wymienionego wcześniej Deeds Of Flesh jednak sa w niej też elementy takich tuzów jak Disgorge czy slam ojców z Devourment. Oczywiście jest to bardzo uproszczony obraz tego co się dzieje na ‘Procreating An Apocalypse’ ponieważ ogrom riffów, zmian temp i przede wszystkim polotu naprawdę daje nieźle popalić. Przyznam się, że gdy przypominałem sobie ten album przed jego opisaniem, to pierwszy odsłuch wyglądał tak, że zdołałem tylko wklepać dane odnośnie wydawnictwa i zamarłem w jak transie. Z każdym kolejnym kawałkiem słyszy się inne wpływy, urozmaicenia jak choćby holenderskiego grania na modłę Pyaemia czy Severe Torture, słychać też ten kurewski feeling jaki towarzyszy płytom Suffocation, a najpiękniejsze w tym całej ohydzie jest to, że Inherit Disease trudno zdefiniować lub podać jedną wytyczną jaką ci skurwiele podążają. Po krótce opisane zostało czego możecie się spodziewać od ów dewiantów technicznych, dodam tylko jeszcze, że wokale to bardzo niskie gutturale, cos na zwór do czego przyzwyczaił nas Matti Way. Może i jestem ograniczonym maniakiem, ale mnie takie granie cholernie rusza! Te wszystkie załamania temp, zwolnienia, blasty, linie basu gdy milkną inne instrumenty a ja czuję jakby mnie rozdzierano od wewnątrz! Kurwa!!! Jeszcze!!!!!
6/6

niedziela, 23 października 2011

Dementor



01) Hello, how are the things in Dementor? Any forthcoming gigs or tours to promote the last album?
We´ve already played some gigs to promote our last album in Slovakia and Czech republic. We´ll see how the things goes with gigs somewhere in the Europe, cause there it goes worse. People are just fed up with music  so it is questionable whether it´s worth it. We rather  focus on the east countries where is still a huge interest, people just enjoying the concerts a lot. We´ll see what the future brings, hopefully  this situation will change and we´ll  head  to  the west.

02) Dementor is around the underground for a while, more then 20 year hehe. Its weird that in the current line up there is no-one that was with the Dementor from the begining. Haven’t you thought back then to change the name? Was the guys from original line-up ok that you will continue under the name of Dementor?
You´re right, Dementor has been running since 1988.  The band has had many members in those 23 years, founding members are not there any more.  I´m in Dementor more than 11 years, so it is longer  time than any of previous members with whom I kept in touch. We´re friends and  I  would say they are happy  that  the band continues even without them. I think than anyone of the original members didn´t expect  that  the band will continue so man y years. I have no  clue  why we should change our band name, cause we still play  the blasphemy death metal and the line of our band is still kept. If  I start to play some fucking pop or  hip-hop I will change it, but now there is no reason.

03) Since the begining Dementor was standing strongly the ground claiming anti-christian ideas, spitting out the blasphemies that were laughing loud out the holy values. What is so motivating in the matter of that religion to be all the time denied, neglected and treated without any respect (obvious hehe) – just want to know your opinion as they vary sometimes.
Why do we have to respect something we don´t agree with? Just  take a look into the past what religion has caused, so many bad things and it still continues. We never respected that, there´s no reason to change our mind not even in the future. I really don´t feel like  listening the preaching priests, who are raping the young boys... or watching at the Pope  lives in puncture and abundance behing the Vatican walls and there´s so many people starving  around the world... When someone  wants to go to church upraise their hands, there´s not on our business but anyone can´t expect that from us...

04) Don’t you think that if not christianity 75% or more Death and Black Metal bands will have no reason to exist and mock it out?
I think there is still enough things we don´t agree with, which we could try to solve and  which bother us... so  we  would  sing  for example about  the destroying our world by people  instead of religion theme, you can always find something  you disagree with... Fortunately  the religion exists, so we sing about it.

05) What was the reason of you changing the style from lets say more traditional Death Metal to Brutal Death Metal? Did it come out from you in natural way or you felt just to change somt things around?
It came quite naturally.  We never do anything  by force, it has to go spontaneously and then it´s ok. You know, you  see it like the transition from death metal to brutal death metal but from my point of view  it´s more a progress of our band like progress in making music. Everyone improves and developes and this is also reflected in his work.

06) The begining was more mechanical and rhythmical arrangements while nowadays you focus on both heaviness and technical skills which defines your Brutal style. Also there are solo guitars which today are not too often used by bands from your genre. So suming it all up tell me which element you see in your song structures the most important one whitout which Dementor simply wouldn’t be Dementor.
Obviously there are our texts on the first place and without that it just won´t be us. Generally it captures the nature of our approach  to  faith and religion. The second thing is our aggressivenes and speed,  I think Dementor is also known by that.  Basically we always try to have some structure of music, not to have just  riffs  stacked  into an audio track.  I´m the old school and  even when I was  a  small boy I used to listen a series of the guitar solos. We  also  try to put it into  our  music, cause I assume  the solo somehow goes  together  with  it.

07) Last album was released by small MetalGate label and simply tell me why? Band and the name Dementor plus reputation of solid Death Metal through years and noone else was interested with it?
To be honest  with  you, we didn´t try to find anyone else. As you mentioned  Metalgate maybe isn´t a big company, but they gave us the great conditions, which can not afford whoever.  They work as a great machine with no defects  and  they  fulfill everything as we agreed on without any delay. During the time  that I´m on the music scence, I´ve learned  that  it  isn´t important  whether  it is big or small company, but how  is the attitude to the  work.  I think  the Metalgate really do for us more than any big company,  so there is no reason to be dissatisfied or to change anything.  I know many bands  who were under  the big companies and they fell  into the oblivion because  they didn´t push them further. They  just  cared about the big bands,  from which they profit.


08) Btw. are you obsessed with angels with big tits or what? Haha Last three covers have such images.
Of course, we love women and  the big  tits J, don´t you  like that?

09) Ok, you got me here hehe. If ever you are going back to the oryginal first recording of Dementor what do you think of it? I know that it wasn’t any of you involved in it but from this point of view you can easily check the progress the band did.
We take the first recordings really lightly, it was just the beginning  of our music  career, but at that time it was certainly great. Every band wants to improve, to bring always something new  along the way and tries  to maintain its shape. This is exactly what we do, we play and develop. When you  listen each of our album you can see the movement forward  while everyone is a little different but in fact is´s still a Dementor.

10) I saw one review of the previous album entitled ‘Brutal, but quickly forgotten’. Do you think that really the album ‘Faithless’ is missing something?
Maybe it´s different than  previous albums, but I don´t think it would be something missing. It´s just someone´s opinion and I accept that.  People don´t  have the  same tastes,  everyone  likes something different and that´s why is so many music styles in the world. There is certainly plenty people for whom is the album Faithless unforgettable, that´s  just  the  matter of the opinion and taste.


11) What kind of differences you see between the past albums and ‘Damned’?
The main difference is that we tried to put there  a  few melodic  lines. We wanted to try something new and we were especially curious about the  reactions of  our  fans. While recording  we invited a few guests who surely enrich the album Damned.  Martin Androvič from the band  Brainscan helped us with classical singing in song Isolated, Seven deadly sins and Blind faith. Of course, the main structure of Dementor  was preserved, it is fast  aggressive and brutal death metal enriched by melodic elements. Depends on people how  they  will  react on  this album.

12) I do not know a lot from Death Metal scene in Slovakia apart from names like Perversity, Goreopsy, Foeticide, Typhoid, Surgical Dissection, Contempt or Eternal Bleeding... Any other names to recommend? It doesen’t have to be only Death Metal hehe.
I think you know many Slovak bands.  I would definitely recommend you the band Depresy,  who  is  already  a  few years on the music scene, known not only in Slovakia but  also outside our borders. Then  it is also  the band Pathology Stench or Killchain. If  you prefer the commercial  crap  I can  recommend  you Desmod or Gladiator. The second band used to play the descent trash death metal and their music  videos  were broadcast on MTV. Currently  they play melodic rock for  the girls. If you like rap or hip-hop you  have to listen to Kontrafakt or Rytmus.


13) Well, I think I'll just stick to underground metal hehe. Tell now the info for live gig organisators, what are your demands?
I don´t think we have  any special demands.  Everyone who  would  be interested in inviting us to the concert let us know  at our email or myspace.com/dementor.sk

14) That should be all. Cheers for your time and let the blood of christian pigs soak the ground!
Thx for the interview. I hope you´ll enjoy our new album. See you somewhere at he gig...

http://www.dementor.nfo.sk/
http://www.myspace.com/dementorsk
http://bandzone.cz/dementor


interview by Waldemar 10/2011