poniedziałek, 28 listopada 2011

Ceremony 'Tyranny From Above'


Ceremony ‘Tyranny From Above’
full-lenght, Cyber Music
1993
Zdaję sobie sprawę, że recenzja takiej perełki a zarazem antyku może wydawać się śmiesznawa, tudzeż zalatywać obłudą, ale prawda taka, że przy krystalicznie wychuchanych produkcjach miałem ochotę na porządny wpierdol. A jak nie uzyskać tego efektu lepiej, niż wygrzebaną z tychże lat kasetką z materiałem jakim jest ‘Tyranny From Above’? Ci co jeszcze nie znają (oj, wstyd wstyd!) napomnę tylko, że swego czasu ten zespół napierdalał z czeluści trzewi Holandii siejąc niemały zamęt gdy ukazał się ich debiutancki i niestety jedyny album. Część pewnie zacznie zaraz walić farmazony rodem ‘ale mi też zamęt skoro zespół padł po debiucie’, i co z tego? Osiem kompozycji składających się na ów bezeceństwo, cholerny koszmar tych którzy nie potrafią sobie wyobrazić Death Metalu bez triggerów i jebanej roboty komputera w studio, oto psia mać odpowiedź. Jak zza światów Ceremony przeprowadza skuteczny atak na trendy granie porażając swoim archaicznym nieco już dzisiaj brzmieniem, ale za to ile głębi w nim było / jest. Tak moi mili zgnili, dusza muzyki skutecznie skradana przez studyjne maszynki jest niezastąpionym czynnikiem który na ‘Tyranny From Above’ a i wielu innym produkcjom z tego okresu umacnia ten album w kanonach długowieczności. Co z tego, że słychać niedociągnięcia, co z tego że centralki brzmią jakby koleś walił w karton i co z tego, że brak redukcji szumów na wokalu jak i całej produkcji? To właśnie czyniło i nadal jest tak wyjątkowym, dzięki temu masa dzieciaków nie sięgała po Death Metal czy Black Metal, bo produkcje były zbyt szorstkie, a wspomniani delikwenci kończyli swe przygody co najwyżej na pieszczotach z Anthrax lub Running Wild (które też miały swój cholerny urok!). Bardzo topornie wychodzą też solówki, ale ów toporność jest równie pożądana co robactwo w czaszce zombi. I co najdziwniejsze, a zarazem wspaniałe, że pomimo tych wszystkich niedoskonałości album jest wręcz przeidealny, bo ma to coś! Dokonuje wręcz mordu swą autentycznością, pasją dla brutalnych dźwięków! A teraz w skrócie: tempa zazwyczaj utrzymane w umiarkowanych, czasem usłyszymy przyśpieszenie jednak, jakby nie ciągnęli danej struktury wszystko wychodzi na równi kurewsko smoliście, ciężko. Wokale to growle, ale dane nam będzie usłyszeć kilka krzyków i czegoś na wzór czystych wokaliz użytych w siódmym utworze ‘Beyond Bonduaries of this World’ wykonanych gościnnie przez bliżej mi nie znaną personę, a skrywającą się pod ksywką / imieniem Margiet “Asrai”. Sumując... chcecie chorego Death Metalu? Takiego przy którym zbledną wam kopary, a dźwiękowy onanizm stanie się realizmem? No to trochę wysiłku w poszukiwaniach i kupować!
6/6