niedziela, 6 listopada 2011

Bodygrinder ‘Habemus Grind’


full-lenght, Grind Promotion
2010
No i do czego to doszło żeby Polak z Włoch darł mordę w grindowej ekipie wielbiącej się w zadawaniu analnego bólu, czczącej wytryski na twarzy martwej od dwóch tygodni suki czy też dywagacjach o możliwej klaustrofobii podczas pobytu w odbycie. Jak widać poezję można tworzyć i łączyć nawet z najbardziej ekstremalnymi formami muzycznymi, bo chcieć to móc. Muzycznie mamy tutaj całkiem nieźle przemyslanego Grind’a pełnym ryjem, który nie ogranicza się jedynie do napierdalania lub przemykania w skocznych tempach. Czwórka naszych bohaterów postawiła poprzeczkę wysoko, bo oprócz typowego łomotu który właśnie przeplata się ze skocznymi partiami, mamy tutaj fajne zagrywki rodem z bluesa czy czegoś z tych rejonów co nie ukrywam przypomina momentami jajcarskie granie do jakiego przyzwyczaili nas japońcy z C.S.S.O. Szkoda, że duża część właśnie warstwy lirycznej jest po włosku bo nie rozumiem nic a nic, a Igor pewnie się śmieje bo wie, że wałki na kolejny album będą też m.in. w języku pizzy. Wokale skoro juz o tym mowa to dwa oblicza czyli krzyki oraz growle i w sumie nic w tym nadzwyczajnego, ale szczerze to pasuje to jak cholera i słucha się tego naprawdę dobrze. Sumując, jest skocznie, z jajem no i po prostu umiecie kurwa grać Grind panowie. Tak trzymać... aha i póki pamiętam.
ps 1) wiem, że to nie Ty tutaj Igor ‘śpiewałeś’ ów jesienne ballady o zachodzącym słońcu na tle widoku wypiętej niewiasty której delikatne futerko rozświetlają niemrawe, jakby nieśmiałe promyki; tym bardziej czekam na kolejne nagrania
ps 2) zróbta songa o tytule ‘Spermonara’ od pysznej potrawy Carbonary hehe
5/6