sobota, 30 lipca 2011

Kafziel ‘Live After Chaos’


Heavy Penetration Prod,
Live, 2009
Nie wiem jaki macie stosunek do wszelakiej maści koncertówek czy nawet bonusowych utworów często zwanych zpychaczami albumów, bo to kwestia gustu każdego z osobna. Wiadomo, że muzyka metalowa i brak aktywności koncertowej to kompletne nieporozumienie (niech wyjątkiem będzie ortodoksyjny BM) jednak zawsze sceptycznie podchodzę do zarejestrowanych materiałów, które ponownie muszę użyć słowa często są gównianej realizacji, bzycząco pierdzące i niestety zazwyczaj tyczy się to właśnie materiałów undergroundowych wydawanych na kasetach czy też cd-r. Na szczęście szwedzki Kafziel i pięć kompozycji zagranych na żywo zapewne w dość kameralnych warunkach, bo nie szczególnie słychać tu wiwaty czy nawet pijackie darcia mordy, brzmieniowo daje radę, pokazuje że ekipa potrafi dać do pieca na zywca tylko pojawia się teraz pytanie: po co zespół mający na swoim koncie prócz tego wydawnictwa tylko jednego trzy utworowego demosa wydaje koncertówkę? Dodatkowo pośród tych pięciu kawałków znajduje się 2/3 wyżej wspomnianego dema i cover Sodom ‘Agent Orange’. No ale cóż, nie mi tutaj sądzić zamiary i cele powyższego wydawnictwa, a jedynie opisać je pod względem zawartości muzycznej. A więc, kaseciak przywocie wydany, bez szału ale w swej minimalistycznej oprawie robiący wystarczające wrażenie. Muzyka to Black Metal który stanowi mieszankę szwedzkiej szkoły gdzie pojawiają się riffy prowadzące tremolo, wraz z Finlandią i ich brudem (nie mam na myśli brzmienia a konkretne elementy aranżacji riffów) kompozycji, które to walą konkretnie po gębie. Utwory zostały bardzo dobrze zarejestrowane, słyszalność poszczególnych instrumentów wręcz wzorowa, a Kfzl na wokalach po prostu wyklina wszystko co święte. Wspomniany powyżej cover niemców zagrany na modłę brudnego Black Metalu nie mógł zabrzmieć lepiej i nawet jeśli obecnych było powiedzmy 10-15 maniaków to musiało to być piekło.
Im dłużej tego słucham tym bardziej się przekonuję do tego kaseciaka... a więc kolejny dla was mus by mieć to na półce pośród setek innych kaset.
5/6
 
 
 
 

Damnation ‘Resist’


Cudgel
full-lenght, 2000
Tak wiem, zespół juz nie istnieje od dłuższego czasu i jaki jest sens recenzowania albumu który i tak każdy szanujący się heretyk zna, a po drugie przecież i tak w żaden sposób nie pomoże to zespołowi. Po części nie trudno się z tym nie zgodzić, jednak jako, że ostatnimi czasy coraz częściej przypominam sobie zapomniane już albumy na których grubo zalega kurz, to postanowiłem z tej racji napisać kilka słów o ostatnim albumie tej polskiej hordy. Bart, Baal, Les -> po dzień dzisiejszy te ksywy są nieodzowną ikoną polskiego podziemia ludzi którzy po dzień dzisiejszy przy pomocy nieświętych dźwięków metalu walczą ze smrodem choroby zwanej chrześcijaństwem i ich fałszywego boga. Dla tych którzy jeszcze nie wiedzą czym sonicznie parał się doskonały Damnation nakreślę temat zaczynając od jakże uroczych słów – pierdolony old school Death Metal! Nie ma ku temu żadnych wątpliwości, że jest to jeden z najbardziej oddanych i ideowo i stylistycznie zespołów na naszym ‘pięknym’ padole. Brzmienie totalnie cuchnące trupem katolików, dosłownie ma sie wrażenie jakby cały sound dobiegał z dna, głębin jakiejś piekielnej studni, gdzie tortury i perwersyjne zabawy są wieczne. Riffy które w przypadku Damnation w wiekszości dyktują warunki struktur dawnych utworów, są nastawione na szybkie tremola z częścią zwolnień zalatujących nawet klasykami rodem debiutu Death. Należy tez nie zapomnieć o bardzo dobrych solówkach które jeszcze bardziej podkreślaja old school w wykonaniu czwórki z Sopotu. Baal który był odpowiedni na miejsce wokalisty odwalił totalną robotę dorzucając tylko więcej jadu na otwartą ranę która jest już i tak w wysokim stopniu zainfekowana anty-klerykalnym wirusem. A więc cytując słowa jednego z utworów kończę ów recenzję i pamiętajcie by szukać pierwszego wydania a nie słabej re-edycji Metal Mind Prod.! “Fight! Agaist christianity!, Fight! Against their ‘morality’, Fight! Against sick society, Fight! Against obscurity!” Amen!
6/6
 

Slowly Suffering ‘Condamned To Suffering’


Sound Of Charge, CD-r
demo, 2007
Drugie demo włoskiego Slowly Suffering którego to kopię niestety mam na cd-r a nie na cholernej kasecie to totalne old school Death Metal który nie ustępuje w hołdowaniu najlepszym tradycjom wydeptanych to już ścieżek Death Metalu przez takie tuzy jak Incantation, Autopsy czy Asphyx. Wydane początkowo w 2007 roku demo przeszło bez odgłosu przez podziemie, a przyczyna była jak zawsze trywialna czyli słaby kanał dystrybucyjny samych muzyków i zapewne brak chęci ku promocji. Na szczęście francuska Sound Of Charge wraz z również francuskimi Maltkross oraz Death Metal Mania Productions wydały ponownie ów demo w wersji kasety oraz cd-r dzięki czemu łącznie szybko około 300 kopii poszło w świat. Zacznijmy od wizerunku, który wnioskując jeszcze przed usłyszeniem muzyki miał być old schoolowy. Co z tego wyszło? Cóż, logo napisane jaką niewyszukaną pseudo krwawiącą czcionką której też użyto do tytułu demosa budzi lekki pożałowanie i brak jakiejkolwiek inicjatywy zespołu tudzież pomysłu. Jednak jako, że to pierwsza faza demówkowa zespołu to jak najbardziej jest to im wybaczone, bo okładka mimo minimalizmu już się podoba, nam zgniły i zagorzałym Death Metalowym heretykom, gdzie to na tle wież kościelnych i kilku drzew (więc pewnie i pobliskiego cmentarza) żywe trupy dziarsko maszerują na polowanie. Skupmy sie teraz na muzyce, która mimo że tkwi sztywno w określonych ramach i dodatkowo są to tylko 3 utwory (2 pozostałe to intro i outro), to oferuje rzetelną porcję starego stęchłego Death Metalu. Nie bez przyczyny przywołałem tutaj na wstępie Incantaion ponieważ chłopy brzmią dokładnie jak z debiutu amerykanów z tym że dorzuciłbym tu trochę wpływów europejskich właśnie Asphyx z okresu ich demosów jak choćby klasyka ‘Crush The Cenotaph’. Brzmieniowo jest nisko, trochę studziennie i złowieszczo. Po prostu Evil Death Metal, a za tym nic dodać nic ująć. Szkoda, że jedynie tak krótko, bo poza tym paluchy lizać!
5/6
 
 
 
 

Exaltation ‘Tales Of Total Sickness’


Sevared Records
full-lenght, 2009
Niemcy na swoim debiutanckim albumie zaproponowali pokaz blastów i szeroki wachlarz powtórzeń riffów które w 90% to zwykłe tremolo. Czułem się zupełnie jakby ktoś cofnął mnie w czasie do debiutu Brodequin z tą różnicą, że niemcy robią to nudno i bez polotu. Pomysłem na muzykę jest bezlitosne napierdalanie w werbel z ubogimi riffami które w aranżacjach powtarzają się przynajmniej po 8-12 razy. Album po prostu męczy wtórnością, bo odnosząc tego typu stylistykę do wspomnianego wyżej amerykańskiego trio tutaj jest klapa, zero zwolnień, techniki, mieszania na garach... Miał z tego zapewne być najbrutalniejszy album w Niemczech a wyszła sraczka. Pomimo tego, że uwielbiam brutalność, nie mogę zakaceptować ‘Tales Of Total Sickness’ jako albumu choćby przyzwoitego. Każdy kolejny utwór na płycie jest niemal identyczny co poprzedni, niskie bulgoty czy co tam co wokalista próbuje choć trochę zasłaniają ów muzyczną porażkę. Wieje nudą, a przy trzecim przesłuchaniu mam dość i zbiera mi się na wymioty, bo uwłaczam sobie słuchając tej kupy.
1,5/6
 

Leichenstätte ‘Quälend aus der Tiefe’


Heavy Penetration Prod,
Compilation, 2009
W dzisiejszym update tak się zdarzyło, że nie dość że trochę Black Metalem mi się sypnęło, to dodatkowo jeszcze z tej samej kaseciarni jaką jest niemiecka Heavy Penetration Prod (cudna nazwa prawda? hehe). Materiał skrajnie depresyjne Black Metalu prezentowanego przez ów horde z Niemiec to zbiór czterech utworów z czego trzy pochodzą z próby a jeden, otwierający ów wydawnictwo i dodakoto trający ponad 23 minuty to zremasteryzowana wersja utworu ‘Frostnacht’ który pojawił się rok wcześniej na splicie z trzema innymi hordami a ów materiał został wydany wspólnymi siłami zespołów. Do muzyki prezentowanej przez hordy pokroju Leichenstätte należy podchodzić dość specyficznie, bo bardzo łatwo tutaj o sypanie argumentami rodem nieudolności obsługi instrumentów, wtórności i generalnie robienia sobie kpiny uważając, że faktycznie taka muzyka ma coś wspólnego z depresją i ma zachęcać do okaleczania tudzież nawet targnięcia się na własne życie. Powiem tak, po połowie otwierającego utworu chciałem wyjść z pokoju, zaczerpnąć powietrza bo jednostajność jakim uraczyli mnie niemcy wwierciła się skutecznie pod czaszkę tyle, że nie czyniąc większych szkód ponieważ uważam materiał nie tyle co za wtórny ale cholernie nudny. Naprawdę nie widzę jak maniacy takich dźwięków nawet takiej skrajności i strasznego sonicznego brudu mogą oddać się tej muzyce. Nie dość, że zremasteryzowany kawałek brzmi tragicznie więc nawet nie chcę myśleć jak brzmiał poprzednio, to dodatkowo przepuszczone przez radiowy gówniany efekt wokale, a raczej jakieś popłuczyny stękania czy skrzeków doprowadzają mnie do szału. Utwory zarejestrowane na próbach przemilczę, bo szczerze szkoda słów...
Czyli sumując: kompletna nuda która nie ma w sobie nawet pozostałości jakichkolwiek emocji które można by połączyć z negatywizmem jako elementarnym pierwiastkiem gatunku Black Metalu nie wspominając już o specyfice odłamu Depressive, kiepowate brzmienie, słabiutkie wokale... Chcecie to kupujcie, ja postawię na półkę na której to zarośnie ta kaseta kurzem lub sprzedam. Jacyś chętni?
1/6
 

Epicedium ‘Epicedium’


Embryo
full-lenght, 2006
Mija już 5 lat a tutaj nadal brakuje następcy debiutanckiego ‘Epicedium’ a szkoda, szkoda. Amerykanie na swojej zgrabnie odegranej jedyneczce zagrali kawałek klasycznego Death Metalu bez zbednych udziwnień, podążania za modą i po prostu nagrali muzyke której sami pewnie by chcieli słuchać. Kwartet operuje bardzo luźno i sprawnie w strukturach swoich utworów które mimo, że zamknięte w ramach typowej stylistyki gatunkowej, to są podane na tyle świeżo i z niezłymi pomysłami, że takiej muzy chciałoby się słuchać dzień w dzień. Jest jednak kilka rzeczy które nie są aż tak ważne jednak przy następnych nagraniach warto byłoby na nie zwrócić uwagę. Pierwszą sprawą jest brzmienie które niestety nie jest na tyle ciężki by wykrzesać maksimum z 40-sto minutowej kawalkady dźwięków. Gdyby gitary były bardziej zestrojone w dół, realizator dorzucił trochę więcej dynami podkręcając werbel i stopy byłoby naprawdę nieźle. Obecnie album brzmi trochę jakby był kiepskim studio, jednak muzyka broni się tu sama. Druga sprawa którą można by wytknąć to fragmenty nagrania gdy wchodzą solówki, bardzo udane zresztą jednak proponowałbym je też trochę dać na przody na następnym albumie. Teraz zalety, których zdecydowanie więcej. Tak jak już wspomniałem, album posiada bardzo ciekawe struktury utworów jednak nie ubiega się o miano najbardziej technicznego albumu, wszystko odbywa się na poziomie umiarkowanym gdzie europejska klasyka rodem Fleshcrawl czy Eternal Solstice przeplata się z amerykańską z debiutów zespołów jak Monstrosity. Może to i duże uproszczenie, jednak tak chyba najłatwiej opisać. Dodatkowo wokale utrzymane w tendencji growli, ani to za głębokich, omijające z dala gutturale i świniaki nie wspominając już o kiblowatych bulgotach, co przypadło mi do gustu, ponieważ scena tonie obecnie w kolejnych to miksturach Suffocation z Devourment i odwrotnie. Kocham ten styl również, ale wypycha on klasyczny Death Metal, albo ten mniej Brutal co owocuje w zapominaniu ile te zespoły mają do zaoferowania.
Sumując, powtórzę się mówiąc, że tego typu muzyka mimo, że z lekka zapomniana i niechciana bo można grać brutalniej i ciężej jest również o ile nie bardziej wartościowa od napierdalania wręcz jazzowych struktur. Wg mnie nie sztuką jest utrudnić maksymalnie album w odbiorze stawiając na zaawansowaną technikę aranżacji, trudniej jest zrobić coś co przyciągnie uwagę, jest po części chwytliwe a jednocześnie nie można mówić o sprzedaniu dupy tudzież bycia dziwką-celebrytem.
6/6!!!!
 

poniedziałek, 18 lipca 2011

Evoken ‘A Caress Of The Void’


I Hate Rec, 2007
full-lenght
Troszeczkę będąc zmęczony brutalną nawałnicą dźwięków wysypujących się na codzień z moich głośników, tudzież to ku chwale Diabła w postaci czystego Black Metalu bez zbędnego srania na klawiszach i gotyckich pseudo-dziewiczych jęków kobiet równie brzydkich co i utalentowanych, bądź też tworów czerpiących frajdę z dzielenia się z nami swą wiedzą medyczną różnych to patologiczno zboczonych form Death Metalu czasem schodzących na ścieżkę wojny lub szeroko pojętej postawy anty-chrześcijańskiej, postanowiłem zaczerpnąć wiatru w przysłowiowe skrzydła i zagłębić się w ponury grobowy nastrój Doom Metalu (tak przy okazji to chyba najdłuższe zdanie jakie miałem okazję wygłosić haha). Ponad godzina muzyki wyrytej w 7-miu długich komozycjach budzących trwogę zasługuje szczerze na uwagę nie tylko miłośników tego gatunku. Wbrew temu co wielu twierdzi włącznie z ich wytwórnią na czele, to muzyki amerykanów nie zakwalifikowałbym do ligi Funeral Doom, wręcz postawiłbym ją na przeciwnym biegunie mikstury Doom/Death Metalu przy czym drugiego gatunku ograniczałbym się raczej do wokali oraz paru struktur riffów wychwyconych moim jednak bądź co bądź zdegenerowanym uchem. A co znajdziemy w ów cmentarnych hymnach? Na waszym miejscu nastawiłbym się na to co mówi sam tytuł – pieszczotę pustki, bo nic innego we mnie zostało po kilku odsłuchaniach Evoken. Swoją drogą podziwiam zapał oraz maniaków takiej muzyki, bo dla mnie jest wręcz niepojętym słuchanie takich walcy dzień w dzień. Wracając jednak do albumu to w swej rozciągłości mamy sporo akustycznych partii na tle gitar prowadzących, przygnębiających gitar/riffów które poza mozolną rytmiką wręcz wgniatają ów pustkę w człowieka, przeplatanych czystych wokali, growli, szeptów, westchnięć... Jako, że nie często sięgam po ów odłam metalu (widząc swój błąd to się zmieni) jestem zaskoczony, że pomimo ów niezmiennego tempa, pozoru tzw. flaków z olejem album rozłożył mnie na łopatki.
Nie chciałbym urazić tutaj fanów Doom Metalu jednak powiem ponownie, że to nie tak do końca moja działka. Album Evoken totalnie przypadł mi do gustu przede wszystkim kreując skończoną, idealną pustotę, coś czego nie jestem w stanie uzyskać z innych preferowanych przeze mnie gatunków. Jedno jest pewne, ‘A Caress Of The Void’ zdecydowanie zagości nieraz w moim odtwarzaczu, a wam szczerze polecam ten zespół, bo zamiast słuchać wypocin nowego Morbid Angel który tak dąży do inności, to przy pomocy Evoken możecie wykopać im kolejny grób. Absolutny mus!
6/6
 
 
 

Psicovomitosis Sadinecrootitis ‘Sexlicioso’


full-lenght, Alarma Rec
2010
Nawet z tak odległych krain jak Meksyk dochodzą do mnie płytki, które jeżeli nie traktować tylko w formie ciekawostki, to mozna ze spokojem sobie za dnia posłuchać i podylać przy skocznym Grind’ziorze jaki nam tu ekipa oferuje. Pierwszym egzotycznym jednak spotykanym już prędzej elementem była gadka w języku ‘les banditos’ pana doktora zapewne tycząca się jakiejś sekcji zwłok tudzież tłumacząca zasady nacinania / wycinania pewnych części ciała czy to powodowanych obowiązkiem lekarskim czy też czystą patologiczną ciekawością. Mimo, że debiutancki albumik składa się z 12-stu uderzeń to połowa jest raptem autorstwa Psicovomitosis Sadinecrootitis z czego jeden na dodatek pochodzi z demosa. Resztę stanowią covery zespołów: Prostitute Disfigurement, C.A.R.N.E., Ulcerous Phlegm, Plasma, Six Feet Under, Burn Victim i szczerze nie widzę tu ani celu ani jakiegoś punktu zaczepienia jeśli chodzi o dobór zespołów którym oddano hołd. Kolejna ciekawostka jest pewna pani na wokalach która w miarę nawet sobie radzi, nie posiada niewiadomo jakich to umiejętności bulgotania czy darcia gęby jednak jest po prostu ok. I szczerze jest to na tyle ok, jak i cały album. Muzyka zupełnie nie posiada tego czegoś co was porwie w pląsy, po prostu kolejny albumik spod znaku Grind jakich wiele. Utowry są utrzymane w średnich tempach, troszkę skocznych tudzież mniej i wszystko odbywa się jakoś bez wiwatu. Ujmę to tak: jednym się spodoba, drugim mniej, jednak jest nad czym popracować, bo potencjał słychać. Zobaczymy co dalej.
3/6
 
 

Goryptic ‘From Blast To Collapse’


full-lenght, self-released
2007
Po ostatnim zetknięciu z płyta francuzów z Offended przypomniało mi się, że na półce od długiego to już czasu zalega kolejny przedstawiciej żabolandii, a mianowicie Goryptic. Nie jestem pewien gdzie i dla kogo lub czego opisywałem ten album już właśnie w roku jego wydania, może gdzies to jeszcze na sieci wisi, jednak tak jak i kilka lat wstecz tak i teraz ‘From Blast To Collapse’ po prostu miażdży! Francuzi porwali się na połączenie stylistyki którą znamy z najlepszego okresu łamańców spod znaku Cryptopsy wplątując w to wiele breakdownów, zwolnień, wypuszczeń pojedyńczych instrumentów przez co album jest chory do bólu! To zupełnie tak jakby twój najlepszy przyjaciel zmarł, jest tuż po jego pogrzebie a ty samemu nad jego grobem zabawiasz się swoim ptakiem. Może i ta metafora nie należy do tych z klubu Słowackiego, jednak tego co doświadczamy muzycznie, ów pierdolonej siły, nieokiełznanego szaleństwa i najzwyklejszej choroby sonicznej pozwala wierzyć, że ‘From Blast To Collapse’ jest pełnym brutalnym Death Metalem, zarazem techniczym który nie pozostawi wam czasu na miarowe oddychanie. Wyżej wspomniałem o break’ach i tylko gwoli ścisłości proszę abyście nie ślinili się, że to kolejny Slam Brutal Death, bo niestety srogo się rozczarujecie. Zamiast miarowego bujania wywołanego patoligicznymi partiami rytmicznymi, nastwacie się raczej na przytłaczającą wręcz schizofreniczną ilość smaczków technicznych, pogoni niczym w klasyku ‘Mistrz Kierownicy Ucieka’ tyle że zamiast aut mamy tutaj gryfy gitar które wraz z perkusja urządzają nam tu niezła młóckarnię. Dodam jeszcze, że usłyszymy wszelakie możliwości wokalno-pierdząco-kiblowate... Ahhh no i świniaki też są hehe.
Goryptic na chwilę obecną jeszcze następcy nie wydał, wiem tylko tyle że chłopy ciężko pracują nad następcą tego cholerstwa by przypierdolić jeszcze sromotniej. Koniec opowieści, kupować!
6/6
 
 
 

The Cleansing ‘Poisoned Legacy’


full-lenght, 2009
Xtreem Music
Duński Death Metal nigdy nie był szczególna potęgą na mapie Europy czy świata jednak wspomnienia takich zespołów jak Konkhra, Illdisposed, Corpus Mortale czy Inquinity przywołują uśmiech wspomnień zarazem dając automatycznie do zrozumienia, że nie wszystko jest stracone. Tak więc debiutancki album The Cleansing w szeregi którego wchodzą starzy wymiatacze włąsnie choćby ze wspomnianego Inquinity można spokojnie zaszufladkować w kategorii Death Metalu. Tak moi drodzy, wreszcie nie jest to ani Brutal ani Techniczny ani Slam ani cholera wie co jeszcze. Duńczycy dowalili 10-cioma konkretnymi mięsnymi utworami które i owszem są utrzymane w konwencji klasycznej jak na obecne warunki panujące na scenie, jednak brzmienie jakie oferuje nam ‘Poisoned Legacy’ jest kluczowym elementem do rozwiązania łamigłówki – jak bardzo zajebisty jest ten album -. Szczerze mówiąc ostatnio dość sceptycznie można podchodzić do większości produkcji oferowanych przez zespoły metalowe, jest tego po prostu za dużo jednak to co kiedyś często było widziane jako niesamowite dziś można oflagować etykietą ‘takie sobie’. Zmierza do sedna, że mimo iz tak wiele albumów sie ukazuje to jednak poziom muzyczny w szczególności Death Metalu i jego pochodnych uległ znacznej poprawie, i może kiedyś muzyka ta nie była tak łatwo dostępna to jednak nie ma co marudzić tylko trzeba kupowac albumy i rozkoszować się nieświętnymi dźwiękami które tak wszyscy kochamy. A co do samego The Cleansing to od blastujących partii mamy tutaj wszystko – masę zwolnień, średnich temp, solówki, melodykę wymieszaną z typowym brudem Death Metalu, pause, bridge – najzwyczajniej mówiąc kompozycjynie albumowi nie można nic zarzucić. Dodatkowo niesmowita produkcja, ultra ciężkie growle nie mające nic wspólnego z gutturalami czy świniami dają nawet rzekłbym świeże spojrzenie na materię tego gatunku mimo, że wszystko to juz słyszeliśmy pod wieloma innymi nazwami. ‘Poisoned Legacy’ z tego co mi wiadomo ma już następcę jednak póki co jest poza moim zasięgiem finansowym więc trochę poczekam i zadowolę swe nikczemne chuci utworami z youtube. Jedyny mankament albumu to produkcja perkusji która w blastujących partiach jest za mocno ztrigerrowana i webel ginie w dźwięku centralek, co w sumie charakteryzuje wiele zespołów, ale co począć... takie czasy.
Album dla tych którzy mają dość breakdownów a szukają konkretnego europejskiego mięsa. Polecam!
5/6
 

Purulent Infection’ Exhuming The Putrescent’


EP, Crematorium Rec,
2007
Przeoczyłem kolejną niesamowicie brutalną jak i dojrzałą rzecz na scenie. Oto solowy projekt a raczej zespół który wydał do tej pory tylko ów Ep’ke ponieważ Kyle potem dołączył do Human Filleted oraz obecnie odpowiada za stanowisko garowego w szlachetnym Gorgasm. Jak widać Kyle ma łapska pełne roboty i stąd też nie dziwnym jest (ahh kocham tą frazę oraz komiks ‘Wilq’), że jeszcze nie ma następcy tej zacnej EP’ki. Muzyka zawarta w siedmiu zwięzłych wałkach nie pozostawia wiele więcej do życzenia sobie jak tylko by było to troszke dłuższe bo wciskanie co 20 minut ‘play’ może być uciążliwe (może ktoś np nie ma pilota i co wtedy? uhhh). Olbrzymim atutem tego Brutal Death Metalowego rzyga jest fakt użycia faktycznej perkusji a nie plastikowego automatu który by wkurzał furkotaniem i totalnie słabym brzmienem. Kyle dokładnie wie, jak przypieprzyć, gdzie zwolnić, gdzie dać breakdown’owy walec a gdzie wrzucić solówkę która brzmi niczym wyjęta z najbardziej klasycznego albumu gatunku. Wokalnie mamy od krzyków po growle i trochę gutturali więc wszystko jest na miejscu.
Ponownie staję przed podjęciem ów decyzji w jaki sposób do takich nagrań podchodzić, bo nie ma tu nic nowego, wszystko jest utrzymane w ryzach sztywnego napierdalania jakiego wiele i równie dobrze można by taką Ep’kę czy inny album postawić jako wyznacznik, szlagier i byłoby pięknie, a obowiazek opisywania podonych wydawnictw nie obowiązywałby już dłużej. Jednakże, mimo swojego wieku i osłuchania nie potrafię przechodzić obojetnie, a że dodatkowo robię to w entuzjastyczny sposób, to po prostu polecam wam ów Ep’kę. Zwolennicy amerykańskiej perwersji oraz trupów w jednym powinni to mieć na swoich półkach. Polecam, bo spełnia wszystkie oczekiwania jakie mam wobec tego gatunku.
6/6