poniedziałek, 5 marca 2012

Vomitory ‘Opus Mortis VIII’

Metal Blade Records, album 2011

Ósmy i mam nadzieję, że nie ostatni album naszych krwawych przyjaciół z Vomitory, ponownie nie pozostawia żadnych złudzeń. Zdziwiły mnie recenzje jakie miałem okazję poczytać w ‘specjalistycznej’ prasie, bo pieprzenie, że temu nagraniu coś brakuje jest malkontenctwem pierwszego stopnia. Owszem, Szwedzi postawili na większą dozę rytmiki, więcej niż w przypadku poprzedniczek nacisku tutaj na przebojowość i skoczność grindowo/punkową, ale w żaden sposób album na tym nie traci. Pojawiaja się też zaskakujące fragmenty w riffach, bo choćby taki otwierający ‘Shouded in Darkness’ zalatuje Bolt Thrower’em z czasów ‘...for Victory’. ‘Opus Mortis VIII’ charakteryzuje się również bardziej niż dotychczas skomasowanym brzmieniem, tłustym niczym zad 60cio letniej zakonnicy, który to po nażarciu śmierdzi potem i gównem. Taki jest właśnie ostatni album Vomitory, zgniły, zatęchły i obleśny na swój sposób w para militarnych opowieściach połączonych z historyjkami gore. Riffy ponownie prócz kilku nowinek nie zaskakują, wiemy czego się spodziewać i na tym polega moc tego zespołu, bo nie otrzymamy ‘produktu’ z niewiadomą zawartością. Po prostu zapierdalamy po całości, miażdżymy grindem, pasażami kreującymi ciekawą wizję pól wojennych, a całość podano nam w górujących średnich tempach, które to na przemian uzupełniane są kopiącymi dupe blastami, jak i wolnymi, potężnymi wizjami śmierci. Zajebistości dodają tutaj ponownie ciekawe solówki, a nad całością ciężaru czuwa wytrwale Erik i jego głos. Kolejna pozycja na maksa, a na koniec zacytuję ostatni wers z płyty ‘This is where your life ends!’ i dziękuję za uwagę.
6/6

Vomitory ‘Carnage Euphoria’

Metal Blade Records, album 2009

Wstaję – Vomitory, po pracy – Vomitory, wyjście na zakupy – Vomitory, przed snem – Vomitory, recenzje – no też Vomitory! Jasna cholera, przecież to totalne szaleństwo, ubezwłasnowolnienie, makabra i uzależnienie! Ale co mam począć kiedy materiały powższego zespołu są tak mordercze, tak perfekcyjnie trafiające w moje gusta? Prawda taka, że Szwedzi nie dostają oklasków za nic, a motywacja do by trwać w Death Metalu i nadal robić swoje od ’89 wymaga już choćby szacunku. Wiem, teraz każdy undergroundowy znawca zacznie kręcić nosem, że przecież oni są w Metal Blade Records, że to już zespół mainstreamowy itp. Szczerze, to mam takie narzekania w dupie, bo do sprzedajności i medialnych zachowań niczym bułgarskie kurwy przy naszych ślicznych szosach im daleko, a właściwie to nie ma tutaj nawet tego samego punktu zaczepienia. A wspomniane kurwy to wiadomo – Behemoth, Vader, Children of Bodom itp – czyli dziecinada w pigułce. Jak widać na przykładzie Vomitory, można być w dużej wytwórni, grać swoje i nie sprzedawać dupy bez pogoni za kasą, ale kilka podobnych przykładów w historii muzyki ekstremalnej już odnotowano, problem leży raczej w selekcji tego co trendy kids słuchają... Wracając do Szwedów, bo znów mnie poniosło na rzecz kondycji szeroko pojętego Metalu... A więc siódmy album to ponownie uderzenie w sedno sprawy, pieprzony Metal z krwi i kości. Ponownie ‘Carnage Euphoria’ jest wypadkową przebojowości i patentów pełnych jadu, a całość mozna podsumować tym co zawarte w tytule krążka, czyli euforyczną rzezią. Od blastów, poprzez średnie tempa, do wolniejszych partii, a każdy utwór to osobny rozdział ciężaru i agresji, a nad tym wszystkim wisi ‘klątwa’ niesamowitej wręcz przyswajalności materiału. Album do piwa, do moshingu i do słuchania i rozdrabniania go na najmniejsze szczegóły, by za każdym razem wychwytywać te ukryte smaczki. Doświadczymy także wielu przejść, pauz... Dla mnie ponownie rewelacja i kolejny dowód na to, że aby zabrzmieć brutalnie wcale nie trzeba kombinować niewiadomo czego. Rytmika w połączeniu z zabójczą melodyką po prostu pozamiatała mnie doszczętnie, a lepszego przykładu na granie prostego Death Metalu z takim rozmachem chyba moim mili nie znajdziemy. Tak więc, kupować.
6/6

Vomitory ‘Terrorize Brutalize Sodomize’

Metal Blade Records, album 2007

To już szósty album Szwedów, którzy uparcie od 1989 roku serwują Death Metal. Płyty takich zespołów ciężko się opisuje, bo każdy wie (wstyd nie znać) co ta muzyka reprezentuje, na jakim poziomie stoi i ogólnie o co w tym wszystkim chodzi. Otóż, gdyby nie sola gitarowe, to spokojnie można by się wyrazić o tej płycie jako o prostym, nieskomplikowanym Death Metalu, kopiącym po mordzie, liniami melodyjności riffów, a zarazem ostrością i totalnym przypierdoleniem. Tak jak i na poprzednich płytach muzyka i tutaj, na ‘Terrorize Brutalize Sodomize’ jest w głównej mierze oparta na gitarach, ciężar i swoista przebojowość wioseł dyktują warunki, będąc dopełniane przez sekcję rytmiczną, co nie oznacza oczywiście, że perkusja i bas są schowane na tyły. Wszystko jest na tym samym poziomie, jednak riffy Urbana i Petera są tym elementem na jaki zwracamy najwięcej uwagi. Wspaniale wyważone, wpasowane w poszczególne partie utworów, riffy płynnie balansują pomiędzy wspominaną ostrą i zadziorną melodyką a totalnym rytmicznym uderzaniem w wolniejszych / średnich tempach. Dodatkowo, co juz od pewnego czasu stało się charakterystycznym elemntem aranżacji Vomitory to te patenty punkowo/grindowe, gdzie na otwartych strunach chłopaki zasuwają do przodu a perkusja albo w średnich lub szybkich partiach brie równie dobrze do przodu. Na koniec jeszcze wielki ukłon w strone wokali Erika, który jak zawsze swoim charakterystycznym growlem, głębokim i z takim elementem chorego vibrato daje radę jak zawsze. Aha, wspominałem cos wyżej na temat sekcji rytmicznej, otóż dodatkowym plusem produkcji Szwedów (do czego przyzwyczaili nas już na poprzednich albumach) jest bardzo wyraźnie słyszalny bas, co uważam za dobre posunięcie dodające dodatkowego kopa albumowi, wręcz zabieg wymagany przy wizji Death Metalu serwowanej przez naszych Skandynawskich chłopów.
Podsumowując, album bardzo udany (a który z dyskografii Vomitory nie był? hehe), muzyka która nie nudzi i do której można śmiało wracać bardzo często. Dynamika, moc i totalne kopanie po mordzie utwierdza tylko w fakcie, że takie płyty wręcz trzeba mieć ‘na stanie’ i wracać do nich tak często jak możliwe. Maniakom Slamu i technicznych popisów odradzam, ale dla tych dla których Death Metal to pierdolona biblia życia apeluję – kupować i jechać na Obscene Etreme w tym roku do Czech, bo Szwedzi tam będą.
6/6

Acranius ‘The Echo of Her Cracking Chest’

Rising Nemesis Records, Ep 2011

Niemcy, i nie żebym jakimiś pobudkami się kierował, bo był se Adolf itp... Nie, po prostu kurwa mać, to jest gniot i tyle. Jakaś zbieranina frajerów ubrana w dresiki, po części kradnie image Brujeria przywdziewając husty na twarze i nagrywa to coś. ‘Echo Pękającej Klatki Piersiowej’ ów tytułowej pani nie brzmi zachęcająco, w szczególności, że zawsze taki ‘event’ wyobrażałem sobie o wiele bardziej ‘fun’. Te kilka utworów, to typowy przejaw impertynencji twórczej, bo nagranie kilku wałków opartych na tej samej rytmice nie można nazwać materiałem. Sorka chłopaki, ale Cephalotripsy to z was nie będzie, a dziwki które stoją tutaj synonimem do utworów, możecie sobie o kant dupy roztrzaskać. Nie pomoże nawet obecność typka z Kraanium w ostatnim wałku... nuda, nuda, nuda... Do tego rażący automat i ogólnie wypierdalać! Nie mam czasu na takie popłuczyny! Czwarta grupa ligi okręgowej... może. Pół punkta powyżej najniższej za udaną okładkę.
1,5/6

Sickening ‘Against the Wall of Pretence’

Amputated Vein Records, album 2011

Włosi po swoim udanym debiucie ‘Ignorance Supremacy’ w zeszłym roku (2011, bo za rok już nie będzie to taki zeszły hehe) wydali jego następcę. Dwójeczka jawi się brakiem kompromisów i czystym napierdalaniem w ramach Brutal Death Metalu. Zdecydowanym dominantem na ‘Against the Wall of Pretence’ jest technika, połamane patenty, masa zmian temp, szybkie przejścia z szybkich blastów na dla przykładu rytmiczne, ciężkie partie. Album Włochów nie zawiera elementów Slam, co może i dobrze, bo jakoś ostatnimi czasy moda na takie granie w etykiecie Brutal DM stała się wręcz czymś nieodzownym. Popijając dalej mojego ciderka Merrydown, dochodze do wniosku, że pomimo nieustającej nawałnicy dźwięków, olbrzymiego rozmachu riffów i prezentowanych patentów, Sickening za cholerę nie gubi się w swojej muzie i wie co robi. Nie jest to album prosty w odbiorze, pomachać do niego uczciwie łbem można dopiero po dobrych 10-ciu odsłuchach, a nagromadzona energia wręcz kipi w każdym pieprzonym riffie. Bardzo udany jest również zabieg z kilku sekundowymi intrami przed kawałkami, które czymś na podobieństwo wstępu ambientowego, chwilowo wyciszają słuchacza by po kilku sekundach ponownie uderzyć pełnym impetem. Claudio od debiutu rozwinął również głębie growli, a ich chropowatość jest naprawdę ujmująca, bo facet bulgocze i wyje w sposób jakiego niejeden obłąkany pacjent wariatkowa by mu pozazdrościł, hehh. Intensywny ochłap padliny oznacza również brak solówek, ale szczerze powiem, że takie rozwiązanie zepsułoby tylko koncepcję jakiej trzyma się Sickening, czyli technika i raz jeszcze technika, a przy tym udane serwowanie ów zjełczałego steka. Z mojej strony to chyba na tyle, a wam drodzy brutalizatorzy radzę kupować, bo o płyty z Japońskiej Amputowanej Żyły nie trudno.
6/6

Crucifiction 'Portals to the Beyond'

Cryptia Productions, album 2010

Browar Jabłonowo produkuje zacny browar zwący się Piwem Klasztornym, a trakcie sączenie tego trunku akurat w odtwarzaczu kręcił się Crucifiction z Grecji. Debiutancki album bebniarza który gra z Genem Palubickim w Perdition Temple, a także swego czasu wspomagał sam Angelcorpse, zobowiązuje do nie byle czego, prawda? A co my tu mamy? Przezajebisty twór, który obdarzył mnie nieświętymi dźwiękami Death Metalu, który mimo konwencji old school, miesza również w bardziej technicznych rejonach tej muzyki. ‘Portal to the Beyond’ właśnie taki jest, miksem starej jazdy w połączeniu z bardziej wymagającymi riffami, które nie są tylko i wyłącznie prostym graniem. Owszem, sporo tutaj nadrzędnej prostoty, jednak jest ona skutecznie zabijana momentami technicznych wybuchów furii, gdzie jednak gitarowe patenty w połamanych strukturach wbijają w osłupienie. No bo jak to ma być, że gramy sobie old school a zaraz takie dojebanie? Jednakże, takich momentów na płycie nie ma aż tak wiele i obcujemy w większości z Death Metalem jaki królował na scenie dobre 15 jak nie więcej lat temu. Brzmienie jest oczywiście lepsze, gitary cięższe, szkoda triggerowanej perkusji, bo przydałaby się właśnie taka modła autentyzmu, a nie przesuwanego potencjometru w studio. Również na duże oklaski zasługują wokale, które już bardziej klasyczne nie mogą chyba być. To totalny Death Fucking Metal, moi mili! Zewsząd śmierć, okultyzm i świat Lovecrafta, co juz z lekka sugeruje okładka. Dobra, ja idę na spoczynek, kolejne piwo w dłoń a Crucifiction niech gra! Niech gra, bo jest czego, kurwa, słuchać!
5,5/6