środa, 17 sierpnia 2011

EdenBeast

01) Hi Fabio. I was quite confused when first time I contacted you and you've told me that the Eden Beast split up. Tell me what has happen? Why did you come up with such decision?
Eden beast split up because we had many problem to find a new drummer, after Fasa joined another band. We stopped our activity for 2 years, after this other problem among members of the band let eden beast split up.

02) But as far I know you haven't been without a band long and you play in other one. Few words about the new addiction.
Now I play in another band, a death metal band called Cannibal Giant. But i'm not guitarist, I play another instrument: drums. We have recorded a new sick album, we are very proud of this cd!

03) After 3 demos and an EP you finally had you debut album out through Amputated Vein Records. How do you see that co-operation through the fact that some time has passed?
Masakatsu is great man and Amputated is a fantastic label. if our music is known worldwide thanks to them.



04) Music that has been recorded for 'Passivity Causes Genocide' can be only described only as sick and twisted Brutal Death Metal with some Slam and Grind elements. I guess today your new band has different approach to music but back then was it the attempt to be as much brutal as possible? Where the inspirations and ideas came from?
Cannibal Giant are very sick and old school. Eden beast music was a set of four minds, four influences ( brutal, prog, doom, grind). I'm very proud to had founded eden beast!

05) As many or even most bands from that genre produces perverted gory erotic sick stories in lyrics you did stick to something more oryginal mostly based on mass genocide and collapsing the whole human world. Are you so much disgusted with humans and their actions that the main concept of the album was focused on caused extincion by certain end?
We are disgusted by all Human Things, We are virus, we can't save the world if we continue to destroy and pollute.

06) Also do you think that passivity can cause genocide? Would like to know your opinion about the title you used.
All lyrics are made by the singer, Sirio,but I think that who believe in this world have to fight to preserve and save it.


07) What about the intro and the outro on the album where a guy is panicing on phone about some aliens and UFO creatures? Was it just a joke to be placed there or more like a warning that there is something out there?
Ufo Was an interesting matter of singer and bassist that are more informed about Ufo. I believe that the most dangerous enemy is man himself.

08) How did look song writting process in Eden Beast where the song structures look very advanced with skills?
The songs was written togheter with other members. I came in studio with many riff, bassist and drummer put their ideas, and singer help us to find a good vocal riff. Was a very good work.

09) Also there was a lot of shit talks about your founder drummer to be a part of commercialised emo-band. Was it true? Why he stick to that shit? Just money?
Yes our drummer and friend Fasa joined a emo-rock band, for money but also to make a good experience 'cause he wants to pursue a career in music. In italy the only way is play with a pop band, or italian folk band ( liscio) death metal is very underground.


10) Are there any chances for bringing back the Eden Beast back to life?
I think no..I'm very sad, because i founded Eden many years ago, and was my life for many years. But the personal relationships have been ruined.

11) In any other occasion I would ask you for plans for the future but the band is dead... So maybe any brutal and sick shit from Italy that is less known and you would strongly recommand it?
Cannibal Giant hehe.. i recommand Septycal Gorge, Eisen, Blasphemer, Natron, Blessed Death and a great band of prog- brutal called Icon of Sin, good friends and great musician.

12) That would be all Fabio. Cheers for your time. 
Thank you man:) you are great and I thank you because you support my newband and for all the nice words and appreciation about Eden Beast..stay brutal!!
interview by Waldemar 07/2011


Decrepit Birth ‘Polarity’


Nuclear Blast
full-lenght, 2010
Trzeci album amerykanów który ukazał się już dla takiego giganta jakim jest Nuclear Blast, który to niejednokrotnie nakazywał zespołom zmianę stylistyki, właśnie pozostawia otwartą furtkę na przemyślenia co do tzw. rozwoju czy maczania tu zachłannych paluchów niemiaszków celem wyprodukowania kolejnej kury dającej złote jaja. Mając w pamięci pozostałe dokonania zespołu takie przeobrażenie zdziwiło niejednego z nas, bo co tu ukrywać liczyliśmy (a przynajmniej ja z takim zamiarem nabyłem ten album) na skopanie dupska Brutal Death Metalem. ‘Polarity’ dupy może i nie skopie, jednak finezja albumu, rozmach techniczny i przejżystość kompozycji stawia go tuż obok takich tuzów jak sam Death! Decrepit Birth obecnie serwuje nam muzykę bardzo dojrzałą, nasyconą emocjami w szczególności potęgowanymi przepięknymi (tak, dokładnie!!!!) solowymi partiami gitar, a i struktury riffów są nacechowane właśnie ów dziwną, ale poruszającą wrażliwością którą to skutecznie porażała w ostatnim etapie swojego bytu właśnie wyżej wspomniana ekipa Chuck’a. Wirtuozerii tutaj masa, panowie pokazują że w wyścigu technik aranżacji i polocie ich wykorzystania większość sceny może im pięty wąchąć, jednak są dwa ważne elementy które niestety działają na niekorzyść amerykanów: ciężar brzmienia, a właściwie jego brak oraz słabe wokale operujące wciąż tym samym nudnym growlem. Te dwa elementy pomimo tak wielu zalet ‘Polarity’ pozwalają zaryzykować stwierdzenie dość plastikowego produktu, a zarazem z lekka męczącego. Wszystkie smaczki jak pianino, wspomniane emocje, wręcz uduchowiona struktura płyty, czarujące solówki nikną a w efekcie mamy dość jałowy produkt z triggerami na przodach i pięknymi gitarami pozbawionymi ciężaru i słabymi wokalami. Wiem, że album najprawdopodobniej miał wywołać taką furorę swą dostępnością i czytelnością jak ‘ambitne’ popłuczyny biznesmanów z Dimmu Borgir, ale to miał być Death Metal a nie ‘Teatrzyk Zielona Geś przedstawia...’! Może i się mylę, ale wg mnie zespół z olbrzymim potencjałem co słychać na omawianej ‘Polarity’ zagubił się we własnej ambicji, bo z warsztatem technicznym nie mam wątpliwości że blisko im ideału samego Death, jednak wdrożenie idei się nie powiodło. Wystarczy sobie przypomnieć co działo się wokalnie na płytach pana Schuldiner’a oraz jaką moc rażenia pod względem brzmienia miały jego albumy! Niech zostanie pół na pół...
3/6
 
 
 

Peshmerga ‘Murderous Acts of Cruelty’


Sevared Records,
full-lenght, 2010
Kolejny amerykański zespolik który w zeszłym roku zadebiutował nie mając na swoim koncie żadnego demosa, ale jak ma się w swoich szeregach ludzi którzy grali swego czasu z Gorgasm,Disinter czy Fleshgrind to wątpie aby zabiegi demówkowe miały tu jakiś sens. Wbrew temu jakie panowie mają cv, tym razem delektują się Brutal Death Metalem który w dużej mierze czerpie też z klasycznych dokonań początków sceny Florydy jak choćby niektóre momenty kojarzą mi się z rewelacyjnym debiutem ‘Imperial Doom’ wiadomo kogo. Można oczywiście poprzestać na rozwodzeniu się nad techniką kawałków jednak nadmienię, że spora ilość patentów ma niezłe zacięcie melodyjne co oczywiście nie wpływa na miękkość kompozycji. Większość struktur oparta jest na niemiłosiernym blaście, wspomaganym podwójną centralką, jednak zdecydowanie jest to album gitarowy. Dzieje się tu naprawdę wiele, zaczynając od chwytliwych riffów poporzez tradycyjne old schoolowe tremolo a kończąc na popisach solówkowych które sa naprawdę świetnie zaaranżowane, zalatujące finezją i najzwyczajniej rzecz ujmując polotem (nie jest to jedynie zbiór kilku dźwieków i zabawa w przeciąganie dźwięków raz za razem). Dochodzą do tego niezłe rytmiczne patenty gdzie Peshmerga zwalnia, a dynamika w tym momencie kieruje podówjna centralka wraz z tłumionymi akordami wioseł. Jak zawsze mój zarzut kieruję ku brzmieniu perkusji a przede wszystkim werbla który poprzez moje kurwa ‘ulubione triggery brzmi fatalnie, totalnie bezdusznie, posłuchacie szybkich partii gdzie nawet werbel jest wypuszczony na przody, podczas gdy gitary przycinają tempo rytmicznymi zagraniami, to szlag człowieka chwyta. Jedyne co zastanawia to fakt dlaczego nazwa zespołu taka a nie inna. Czyżby kurdyjscy wojownicy / żołnierze którzy mają swoje początki jeszcze w XVIIIw. byli tak bezwgledni a może którys z chłopów z zespołu ma korzenie kurdyjskie i stąd ten fakt? No nic, jest jak jest a nazwa to tylko nazwa. Ciekawy album z jak to bywa w moim przypadku wkurzającą perkusją.
5/6

wtorek, 16 sierpnia 2011

Fractured Insanity ‘Mass Awakeless’


Xtreem Music
full-lenght, 2010
Death Metal, gatunek którego nigdy nie mam dość, gatunek który uzależnia, gatunek który może co najwyżej spowodować przesyt zachwytu nad zmęczonymi komórkami mózgu które to niszczeją jedna po drugiej od nadmiaru śmiercionośnych decybeli. Ktoś kiedyś powiedział, że jest to muzyka dla prawdziwych facetów, a ja wbrew temu zapraszam w to tango i panie, bo wiadomo martwe czy po lobotomii jesteście łatwiejsze hehe. Niewinne żarciki na bok, bo wypada nam się skupić na drugim albumie belgów z Fractured Insanity. Po części przyznam się wam, że zanim napisałem ów recenzję to albumu słuchałem na pełnym zachwycie kilka dni non stop, a to za sprawą Dieter’a który swą manierą gry na perkusji przypomina nikogo innego a samego Inferno a Azarath. Powiem tak, muzyka tych obu ekip różni się kaktus a dupa ministranta, jednak sposób gry blastów obu panów stanowi niezaprzeczalną wytyczną do szaleństwa jakie kreuje czwórka belgów. Zacznę od tego, że epitet szaleństwa jest tutaj terminem wyjątkowo matematycznym ponieważ kwestia zatracania się w obłędzie jest idealnie wyliczona, jest dostosowana podług jakiegoś chorego wzorca który dowodzi, że zniszczenie jest absolutem. Powiem wam szczerze, że album jest również cholernie inteligentny o ile można tak mówić o tworze ludzkim. Jednak zamiast ten fenomem zapisywać ku chwale poszczególnych jednostek, tutaj pełen twór okazuje się żyć własnym życiem, wręcz tętnić nienawiścią, apokaliptycznymi wizjami końca ludzkości które nie mają nic wspólnego z religijną wizją końca świata. Każdy najprostszy nawet riff, który może w innej tonacji / kombinacji był już wykorzystany przez inne hordy brzmi tutaj niesamowicie świeżo, a zarazem bardzo klasycznie. Poszczególne kompozycje wydają się kompletne w 100%, nie pozostawiając mi osobiście złudzenia, że ‘Mass Awakeless’ to album o który powinny się bić największe tuzy metalowego światka. Znając jednak rzeczywistość, sami powiedzcie jaki procent maniaków będzie w stanie docenić taką muzę? Która nie jest tylko napierdalaniem dla napierdalania? Druga rzecz, bo skoro tak się ma sprawa z odbiorem tej muzyki to jaki moloch płytowy zainwestuje w niewiadomą? Jednak ja się tylko z tego powodu cieszę, bo nawet gdyby miał to byc ostatni album belgów to trudno, za to ‘Mass Awakeless’ reprezentuje sobą niesamowitą moc w której dodatkowo drzemi przynajmniej raz taki potencjał rażenia i aż boję się pomyśleć co nam przyniesie jej wyzwolenie... Wtedy masy już się nie obudzą... Absolutny mus!
6/6!!!!
 
 
 
 

Abysmal Dawn ‘Leveling the Plane of Existence’


Relapse Records,
full-lenght, 2010
Prosto z miejsca z którego niektórzy sprzedaliby własną matkę by tylko tam móc się znaleźć nadchodzi z trzecim albumem Abysmal Dawn. Mowa oczywiście o Los Angeles, mieście rozpusty i rozrywki gdzie to właśnie trio amerykańców ma swoją siedzibę i nagrywa już dla Relapse swój drugi album. Co do stylistyki zawartej na ‘Leveling the Plance of Existence’ można rzec ze spokojem, że mamy tu do czynienia z Technicznym Death Metalem podchodzącym troche pod Brutal ale bez przesady. Za sterami w studio i samym masteringinem zajął sie nie kto inny jak Eric Rutan i jak to w jego przypadku wszystko brzmi klarownie i z konkretnym kopytem. Abysmal Dawn zdecydowanie nie popełnił błędu obstawiając przy zwykłym ciężki Death Metalowym soundzie, ponieważ ich pobratymcy z opisywanego gdzieś tutaj Decrepit Birth trochę spierdzielili sprawę. Wracając jednak do głównych bohaterów tej recenzji, dodatkowym atutem po ciężarze jest także dynamika utworów które nie dają słuchaczowi odetchnąć wciągając go w swoją grę. Nawet w wolniejszych miejscach utworów kompozycje nadal trzymają fason, pokazując że kopanie dupska to nie tylko szybkość blastów. Jednakże są i słabsze momenty tej płyty gdzie panowie ewidentnie zasuwają jak kiepowaty boysband dla kwiczących dziewczynek pod sceną rodem Belphegor mieszając ów ciężar z bezpłciowymi pseudo Black Metalowymi riffami (początek utworu ‘Rapture Renowned’ jest tego przykładem) bądź dziwne przejścia kojarzące się z niepotrzebnymi zabiegami uruchamiającymi emocjonalne podejście niczym w jakimś symfonicznej kupie budując atmosferę na budzących politowanie zabiegach choć pewnie części odbiorców to przypadnie do gustu (fragmenty utworu ‘Perpetual Dormancy’). Wracając do zalet Charles i Mike odwalili kawał niezłej roboty odnośnie wokali, które od growli i nieskim prawie że świnek, wrzucają na wyższe tony pół krzyków a nawet skrzeków. Jesto to naprawdę niezły kawałek muzyki, gdyby tak tylko dało się wyeliminować te mankamenty czy ciągoty w nieznane i niepotrzebne rejony, byłoby naprawdę elegancko. Na chwilę obecną ocenę widzicie poniżej, a ja czekam na kolejną odsłonę Abysmal Dawn.
4,5/6
 
 
 
 
 
 

Drain of Impurity 'Head Disfigurement Autopsy'


Self-released/Sevared Records
2010
Po siedmiu latach doczekałem sie jedynie tej króciutkiej Ep’ki. Rozumiem, że Batu jest zajety Cenotaph, bo co tu wiele by nie mówić zespół ten wdarł sie na wyżyny swoich możliwości i tłucze ten swój niemiłosierny, techniczny Death. Jednak co by nie odbiegać od tematu, Drain of Impurity to poboczny solowy projekt wymienionego wyżej człowieka prezentujący mieszankę Brutal Death i Grind. Pierwsze do czego się doczepiam to kompletnie nieudane brzmienie gitar, bo pomijam juz automat perkusyjny któremu zawsze coś brakuje i zaniża wartość nawet najbardziej udanych albumów/demosów (wyjątek cyberGrind czy Noise hehe). Wiosło brzmi tutaj jakby było puszczone przez jakiś efekt zniekształcający brzmienie do tego co mozna było kiedys usłyszeć na tak potężnych platformach komputerowych jak Atari czy Commodore 64-bitowe. Jeśli uważacie, tylko bezprecedensowo się czepiam to radzę zapoznać się z ‘Head Disfigurement Autopsy’, a jeżeli już to zrobiliście i nadal uważacie że się czepiam to wynocha do Japonii odbudowywać kraj po katakliźmie. Materiał aranżacyjnie jest naprawdę udany, chore pomruki i zarzygane wycia tym bardziej budują sympatyczną atmosferę starej, brudnej kostnicy gdzie po autopsji leżą zjełczałe zwłoki a pracownicy wala gruche na sam widok resztek przegniłej i zainfekowanej pośmiertnie pies wie czym waginy. Drain of Impurity powrócił, nie wiem na ile udanie dla was, ja daje się wciągać w gierkę Batu i słucham tego co mi oferuje z chorymi intrami jak choćby kobiety nacinanej nożem… Nie powiem wywołuje to u mnie uśmiech zadowolenia i pomijając ów gitary warto spedzić 22 minty przy tym wesołym krążku.
4/6

Drain Of Impurity ‘Human Anatomy’


Self-released,
full-lenght, 2011
Turcja, frontman chorego Cenotaph i wreszcie po latach wyczekiwań, Ep’ek, splitów dostaję w łapska debiut tego jakże to ociekającego krwią, ropą i resztkami zjełczałego ludzkiego mięsa tworu. Około 35 minut istnego bestialstwa, anty-ludzkiego brzmienia, pełnego totalnie przesterowanej gitary i dudniacego automatu perkusyjnego wprowadza nas w świat sonicznej walki i przetrwanie spod znaku Grindu wymieszanego z Death Metalem. Album jest wypełniony torturami zarówno w intrach, wszelaką perwersją, poniżeniem jednostki, izolacją systemu wartości gdzie króluje czysta nienawiść, żądza krwi, zaspokojenia seksualnego ponad wszystko i trywialność ludzkiego życia wzgledem urzeczywistniania ów elementów. ‘Human Anatomy’ poprzez kompletnie komputerowe brzmienie nawet samej gitary która czasem ma sound niczym 8-mio bitowy soundtrack jest zarazem tak masakrycznie ciężka i wulgarna, że chyba juz lepiej być nie może. Właśnie ów dźwięk ma w sobie sporo elementów Cyber Grindu, jednak bardziej wynika to ze skojarzeń niż faktycznego stanu rzeczy. Muzyka ta po prostu jednym przypada do gustu a drudzy będą kpić lub co najwyżej patrzeć z powątpiewaniem na jakość czy ogólnie jakąkolwiek wartość takiego grania. Specyfika gatunku robi swoje, zresztą jak i w każdym innym. Technicznego grania rodem matczynego Cenotaph bym się barczej po Batu Cetinie nie spodziewał, ale po prostu proste ‘chug-chug’ tyle że dość specyficznie zestrojone. Mi to w cholerę pasuje, intra powalone bardziej od tych z Mortician czy Torsofuck więc, jest git. Rewelki brak, ale jest to godne polecenia.
4/6

Garroter ‘Corporal Punishment’


The Spew Records,
full-lenght, 2009
W naszym ślicznym kraju gdzie urodzaj idzie w parze godnością życia oraz niezależnością finansową, jakoś przyjęło się że na polu Death Metalu wyznajemy w większości diabelskie twory rodem Azarath, lubimy je mieszać z militariami jak w przypadku Sturmgewehr666, natomiast nie często zdarzało nam się wypuszczać coś Brutal rodem choćby debiutu Reinfection, nie wspominając, że Slam naszej ojczyźnie jest zdecydowanie obcy. Owszem mamy ekipy jak Invalid Libido albo dla przykładu w Grind mamy się czym chwalić, ale reszta... Tak więc Garroter obrał sobie niełatwą, niewydeptaną jeszcze drogę w naszym kurwidołku gdzie obecnie nowe pokolenie sięga raczej w kierunku stosunkowo świeżej sceny Deathcore gdzie jak zapewniał mnie znajomy znawca gdzieje się całkiem sporo. Ekipa z Krosna, poleciała w kierunku otoczki porno/gore a muzycznie jak już mówiliśmy to Brutal Death w dużej mierze wypełniony elementami Slam. Lecimy kolejno, wokale – growle i świnaki, bez rewelacji i po prostu wystarczająco dobrze; gitary – prosta rytmika przeplatana z szybszymi partiami, totalnie bez fajerwerków, ale dająca radę; sekcja rytmiczna – także przyzwoicie, po prostu od strony muzycznej rozbitej na poszczególne atomy brzmi to po prostu ok. I co tu więcej mówić, trochę smutno że polacy i że przeciętnie, ale jak na debiut to wystarczy. Zwolenników takiego grania u nas na pewno nie brakuje więc lokalnie w polszy stanowią chłopaki firme w miarę stanu rzeczy rozpoznawalną, a na żywca jest tylko lepiej. Więc czekamy na kolejną odsłonę (nie mówię o splicie który ukazał się po debiucie, bo ten zawierał w wiekszości wałki z debiutu) gdzie przez pryzmat ‘Corporal Punishemnt’ będzie mozna porównać dokąd to zmierzało. Póki co, bez szału czy tragedii.
3,5/6
 
 
 

Perverse Molestation ‘Sadistic Way of Intense Perversion’


Coyote Records,
full-lenght, 2010
Filipińczycy... Ludki to małe, chudzinki, ale jak przychodzi co do czego i granie Death Metalu to w kreowaniu ultra brutalnego mięsa chyba nie ma im równym ponieważ sami przyznacie, że bardzo rzadko może powiedzieć coś negatywnego o ich scenie. Wrcając jednak do Perverse Molestation to jednak jest to dość specyficzne granie które powiedzmy fana zwykłego łomotu spod znaku Grave czy nawet techinki Suffocation nie zadowoli. Pytacie o powód? Prawda taka, że produkt filipińczyków jest kurewsko brutalny, zestrojony nisko i ogółem rzecz biorą nastawiony na blastowanie połączone z okazyjnymi break-down’ami. Slamu jeśli juz o tym mowa nie ma tu aż tak wiele, na szczęście dominuje popierdolona technika, szybkość i choróbsko. Owszem praktycznie w każdym kawałku uświadczymy te elementy jednak nie jest to kolejny Abominable Putridity, a co za tym idzie ciężar kompozycji rozkłada się na więcej czynników wspólnych o których mowa była już wyżej. Kolejnym jakże charakterystycznym wyznaczniekiem jest pozbawiona triggerów (nawet jeśli zostały uzyte to nie powodują odruchów wymiotnych) perkusja z bardzo wysoko zestrojonym werblem który to puka i stuka na najwyższych obrotach, że przez te prawie 30 minut uśmiech z twarzy mi nie znika. Wokale... typowe niskie gutturale bez udziwnień, cały album ta sama barwa rzygów dzięki czemu mamy wspaniałą brutalną monotonnię jaką niejednokrotnie można podziwiać np na albumach amerykańskiego Disgorge. Praca gitar i zarazem basu, gdy nie sa to skoczno-bujające rytmiki Slamu wprowadzacją słuchacza w dosłowny obłęd techniki, wyścigu na progach gryfu, a częstotliwość udziwnień, innych zakończeń danego riffu jest naprawdę genialna. Nawet typowe dla tej stylistyki ‘pingi’ kończą często raz wysoko, potem nisko, a potem np podwójnie... Naprawdę kawał konkretnej padliny, jednak słuchania tego na kacu bym nie polecał hehe. Pisać do Coyote Rec bo to zdecydowanie bliżej niż do Filipin i kupować!!
6/6
 

Diminished ‘Rectal Torment’


Sevared Records,
full-lenght, 2010
Drugi album zboczeńców ze Stanów Zjednoczonych Ameryki przynosi delikatne zmiany, jednak nie na tyle poważne by bić sie w piersi z zachwytu czy ubolewać jak to można było aż tak spierdolić. Co by tutaj nie trzymać was w niepewności druga opcja w przypadku amerykanów odpada, mamy do czynienia z lepszą muzą niż na debiucie, zdecydowanie jednak to wciąż takie granie które w wielu momentach razi przeciętnością, brakiem polotu i jakby pomysłów. Niestety słabym punktem jest ciągłe klepanie garowego, są fragmenty gdzie uderzenia w blachy sa tak nierówne że aż dziw bierze, że chłopaki to nagrali. Jeśli natomiast miało to wprowadzić co nieco z niechlujności muzyczynej to wyszedł z tego po prostu bajzel. Całe szczeście album tak jak jego poprzednik jest utrzymany w naturalnym brzmieniu bez zbędnych godzinnych polerek w studio. Jednak nie ma co się też oszukiwać, że nadal to druga liga, i zachwytów niestety nie ma i pewnie długo nie będzie. Na wstępie zaznaczyłem, że muzyka jest ciekawsza od tej na debiucie i tak faktycznie jest. W riffach znacznie więcej się dzieje, więcej tutaj już techniki która zastępuje prostotę którą praktycznie zespół nas raczył na debiucie i oczywiście nadal są ów dziwne lekkie zagrywki jak na ‘Chainsaw Cunt’, solówki są całkiem spoko więc biedy brak. Kolejnym atutem jest tu zdecydowanie poprawiona dynamika aranżacji, częstsze zmiany tempa, a i o dziwo są fragmenty gdzie można mówić o załamywaniu tempa więc jak widać panowie poszli co nieco do przodu. Więcej się dzieje na wokalach gdzie gutturale prześciagją się z growlami a tu i ówdzie świniaczek pisknie. Koniec końców, album tym razem lekko poprawiony od poprzednika jednak daleko tutaj do perfekcji. Dimnished póki co jest jednym z tysięcy zespołów o których można mówic co najwyżej że jest ‘spoko’ lub ‘ok’ i niestety nie widzę aby się to miało szybko zmienić. Maniacy ponownie tak, nowicjusze z dala.
4/6
 
 

Diminished ‘Chainsaw Cunt’


Sevared Records,
full-lenght, 2010
Kolejny album nieodżałowanej Sevared Records która zaciekle walczy na froncie brutalnego napieprzania, zarówno jeśli chodzi o własne wydawnictwa jak i o oficjalna dystrybucje poszczególnych albumów, że nie wspomnę o masywnym sklepie! Wracając jednak do debiutu amerykanów, to całkiem przyzwoity Brutal Death Metal, zdecydowanie nastawiony na rytmikę i ciężar niż na fajerwerki techniczne jednak znajdziemy tutaj trochę ciekawie brzmiacych riffów zalatujących melodią czy naleciałościami technicznymi. Generalnie jednak ‘Chainsaw Cunt’ to proste granie, ani za super poważne, ani także po poziomie wnioskując nie starające się wbić się na siłę w jakieś nurty mody. Dla przykładu album ma ze wszystkiego po trochę ale są tak dziwne zajawki jak choćby utwór trzeci ‘Assumption of the Virgin’ (brawo za tytuł haha) zaczynający się dokładnie dwie minuty delikatna solóweczką, akustycznym granie i lekkim jamowaniem perkusji by dopiero przypierdzielić na prawie sam koniec kawałka. Ciekawy zabieg (który także pojawia sie przy utworze ‘All is not Lost’ ale ten z kolei to wyłącznie taka subtelna prawie trzy minutowa muzyka) który zdecydowanie wyznacza mały punkt przełomowy płyty, gdyż nie sposób tego nie wychwycić za pierwszym razem, a potem przy kolejnych odsłuchach wyczekuje się właśnie tego momentu. Nie oznacza to oczywiście, że typki z Dimnished nie potrafią porządnie chłostać swą faktyczną muzą, ooo nie! ‘Chainsaw Cunt’ (ponownie brawo! haha) ma to do siebie, że na pewnio nie nazleży do najbardziej przebojowo czy wręcz odwrotnie, do najbardziej inteligentnie zaaranżowanych albumów. Stoi na poziomie typowego stweirdzenia ‘ok’ jednak niezaprzeczalnym olbrzymim plusem jest sound całego albumu, pozbawiony jakichkolwiek zabaw w studio z komputerami, polerowanie do zrzygania dźwięku, właśnie nie! Materiał daleki od krystlicznych ślicznych dźwięków jakimi jest zalewana scena, a człowiek słuchając ich jest już tak przyzwyczajony, że zapomina o prawdziwym zajebistym brzmieniu. Sumując to mamy tutaj przyzwoity materiał, który zachwycił mnie brzmieniem i o czym jeszcze nie wspomniałem wokalami, które chyba zostały nagrane bez jakichkolwiek oczyszczeń i efektów. Dla maniaków jak najbardziej, nowicjusze precz.
3,5/6