poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Hate Forest – Battlefields


Slavonic Metal, Full-lenght
2003
Powroty do tak znaczących i fundamentalnych albumów są dla mnie istną przyjemnością. Przede wszystkim wciskając ‘play’ mam świadomość, że będę obcował z czymś bliskim mojemu sercu, że nie starcę czasu oczekując sensacji, gdyż sztuka prezentowana przez Hate Forest jest idealna sama w sobie. Smutne jest to, że tak wielki zespół jednak został zauważony przez niewielu, mimo że zdecydowanie zasługiwał na więcej, co w ostateczności prawdopodobnie zaowocowało złożeniem broni. Z drugiej jednak strony lepiej odejść w pełni blasku chwały niż wymuszać popłuczyny byle nagrać kolejny album, a dzieciaki może kupią. Jednak wracając do sedna sprawy, album ‘Battlefields’ był kluczowym nagraniem w historii Hate Forest, a zarazem jak i na scenie ukraińskiego Pagan Frontu. Pisząc teraz te słowa zaczynam się zastanawiać, jaki jest sens opisywania tak znakomitego albumu, którego ci co znają pomyśla w podobny sposób, a dla tych dla których jest to nowość i pierwsza styczność z zespołem... i tak nie zmieni to faktu, że już ich nie ma a tym bardziej nie pomoże zespołowi. Jednak skoro powstało już te kilka zdań to trzeba konsekwentnie dokończyć ów recenzję. Siedem kompozycji które są poprzeplatane między sobą, jedne są to tradycyjne fragmenty ukraińskich pieśni ludowych a trzy utowry faktycznie należą do Hate Forest. Kompozycje ukraińców oscylują w okolicach 10 minut lub dłuższych, natomiast elementy folkloru sa krótkie, od troszkę ponad minuty do ponad dwóch minut. Skupiając się na tych trzech utworach nie sposób wpaść w zachwyt kreowanej atmosfery pogaństwa, tęsknoty, nieskrywanego uwielbienia dla natury oraz zarazem i grozy płynącej ze szczerych dźwięków muzycznej adaptacji potęgi jaką reprezentują siły przyrody. Dodatkowo niepochamowana duma z dziedzictwa przodków, honor i gotowość do boju o swoje wyznanie są kolejną charakterystyką ów muzyki, wystarczy posłuchać ‘Our Fading Horizons’ a ciary same się pojawią. Album wielki, a liczne rzesze Pagan Metal zespołów mogą śnić o podobych arcydziełach. Album skupia się wokół umiarkowanych temp, tudziez wojenny rytmów wybijanych na werblu, sporo tutaj chórów rodem z Graveland, potęgi oraz patosu którego nie sposób zignorować. Wystarczy tego, dla mnie to po prostu absolut!
6/6
 
 
 
 no page

Häive – Mieli Maassa


Northern Silence Prod, full-length
2007
Nieukrywając fascynacji wszelakich mikstur Black czy też Pagan Metalu z Folkiem przypomniałem sobie o tej płytce, szybko wygrzebałem ją z zasobów na półce  na dość dużym ‘volume’ zaczełem ucztę w tegoroczne kwietniowe świnta. Finlandia nie jest może największym potentatem jeśli chodzi o folkowe nuty jednak to co zostało dokonane na ‘Mieli Maassa’ mozna opisać jako niepowtarzalne. Projekt ten wydał niedawno Ep’ke jednak nie miałem możliwości jak dotąd zakupienia tego materiału więc punktu odniesienia nie będzie. Większości mniej wtajemniczonych hasło Pagan łączone z Folk kojarzy się bezsprzecznie z nazwami jak Summoning czy Falkenbach czyli takich pseudo hybrydach które de facto z folkiem mają niewiele wspólnego, a raczej oscylują wokół klimatów fantasy. Nie mówię, że taki Summoning jest bezwartościowy, ale po prostu ma on niewiele do zaoferowania pod względem folku, ot co. Skupmy się jednak na Häive, który oferuje nam monumentalną podróż w krainę czczenia piękna natury, smutku oraz nostalgii nad tym co zaprzeszłe, nad wartością nas samych która jest wyznaczana poprzez nasze czyny, nasz byt. Najbardziej urzekającym elementem tej płyty jest fakt, że jest to album który wykorzystuje w 95% potencjał instrumentów typowych dla bactwa metalowego, wplątując tu momentami trochę sampli, mouth harp (żebym tylko wiedział jaka jest polska nazwa tego instrumentu hehe). Klimat smutku, nostalgii wynika tylko i wyłącznie z aranżacji gitarowych podszytych dosadnie folkiem, utwory są wykonane w ojczystym języku Häive i pomimo, że możemy się tylko domyślać o czym są to wg mnie inna opcja nie wchodziłaby tutaj w rachubę, album mógłby zatracić na wartościowości oraz autentyczności. Wokale w większości są wykonane w typowej Black Metalowej manierze screamo, czasem pojawiają się szepty lub czyste śpiewy. Dodatkowo nadmienię, że album jest na tyle hipnotyzujący, na tyle wciągający że trudno poprzestać na jednorazowej uczcie odsłuchu, krążek bedzie z wami na dobre pół dnia jak nie dłużej. Nie chcę przedłużać tego smęcenia, piania z zachwytu, ale po prostu trzeba mieć ten album.
6/6 
 

Guttural Decay – Epoch of Racial Extermination


Coyote Records, full-lenght
2010
Dzięki Coyote Records ostatnimi czasy można doskonale nadrobić braki dotyczące zanjomości rosyjskiej sceny Brutal Death czy Slam Death. Nie powiem by wszystkie ich wydawnictwa były udane, bo decyzje odnośnie wydawania niektórych kapel były jak dla mnie chyba podjete albo w stanie nieważkości albo niecelne jak cholera. Guttural Decay raczy nas ciężkim Slamem przeplatanym z Brutal Death a takie połączenie w ich przypadku wychodzi całkiem znośnie. Oprócz typowych wolnych rytmicznych wałków mamy tutaj też szybkie partie, bardzo proste aranżacyjnie i napierdalające aż miło. Niezłe są też wstawki które powodują usmiech na mojej twarzy, gdy w wolnym patencie pojawiaja sie wstawki krzyczących dziewczyn pewnie z filmów gore czy bynajmniej horrorów. Wszystko to miłe, jednak z drugiej strony nie jestem pewien czy to obecnie wystarcza. Sumując to można rzec, że sa bardzo dobre wokale typowe na wzór Devourment, struktury również podobne, brzmienie wręcz wzorowe dla tego gatunku czyli ciężar ze sporą ilością nosowych i brzusznych pomruków wokalisty dominujący nad resztą. Z drugiej strony jednak utworom brakuje sporej przebojowości, takiego feelingu lekkości jak to bywa w przypadku takich kapel. Nie trzeba tu wspominać Devourment bo to mistrzowie sami w sobie, ale jak choćby Cephalotripsy, Short Bus Pile Up, Kraanium czy Vulvectomy. I niestety okazuje się, że album niby dobry a jednak mu trochę brakuje. Na koniec rosjanie wzięli sie za cover ‘Babykiller’ Devourment i tu od razu słychac różnicę, miażdżacą przewagę pomysłów amerykańskiego buldożera nad tym co próbują zrobic chłopy z Guttural Decay. Swoją drogą cover przezajebisty!  Nie oznacza to jednak, że panowie maja kompletną u mnie krechę i dyskredyt po wsze czasy. Po prostu, następnym razem oczekuję czegoś bardziej porywającego.
3,5/6

Gutted – Mankind Carries The Seeds of Hell


Soulflesh Collector Prod, full-leght
2010
Niesamowite jest gdy patrzysz sobie na zdjęcie zespołu i widzisz najzwyczajniej trzech zwykłych kolesi, potem spoglądasz na notke wydawcy i czytasz że to ultra brutalny Death Metal dla fanów takich tuzów jak Suffocation i tym podobnych zespołów. Połączenie tyc dwóch kontrastów wydaje się być jeszcze bardziej dosadne w momencie odtworzenia pierwszych dźwięków jakie oferuje nam zespoł. Węgrzy oferuja nam bardzo intensywne czterdzieści minut nastawione na brutalność, na skomasowany dźwięk który jest niczym ściana która zamyka się wokół ciebie, na technikę która nie należy też do przesady do tych gdzie panuje wyścig kto lepszy, jednak trzeba przyznać że panują wybornie nad swoim instrumentarium. Szczególnie na duże uznanie należy się garowemu na którego grę nie da się nie zwrócić uwagi, a umiejętności jegomościa są niesamowite: załamania temp, masa przejść, szybkość, zmiany talerzy, triplety... Druga rzecz to solówki które często i gęsto bywa, że w brutalnym Death Metalu albo zostają zapomniane, albo najzwyczajniej pominęte na rzecz dorzucenia kilku jeszcze bardziej połamanych riffów. Gutted poprzez klasyczne podejście do solówek stara się okiełznać chaos, niesamowicie sprawe, wręcz matematyczne sola wbijają sie swą precyzją we mnie, naprwadę ich Piekielny Brutal Death Metal po prostu miażdży. Nawet wolny kawałek zamykający płytę jest kurewsko brutalny, do szpiku kości metalowy i przede wszystkim autentyczny. Osobiście mi to wystarcza.
6/6
 

Grisâtre – L’idée de Dieu


Dusktone, Full-lenght
2010
Francuski jednoosobowy projekt o którym nie miałem pojęcia do czasu otrzymania tego krążka. Okazuje się, że Grisâtre istnieje już kilka lat, ma kilka wydawnictw i wreszcie wypuścił debiutancki krążek na światło a raczej poświatę nocy. Zacznijmy od razu od nakreślenia czym sie tak naprawdę projekt zajmuje, a mianowicie mamy tutaj kolejnego przedstawiciela depressive Black Metalu, który zamiast wielbić temat rzekę jakim jest samobójstwo zagłębia się bardziej w tematykę reflekcji na egzystencją no i wiadomo, że do za wesołych faktów nie dochodzi. Muzyka jest potwornie nasycona negatywnymi wibracjami, wszystko zostało przedstawione w ponury sposób, pobrzmiewają gdzieś w oddali echa skrywanego mrocznego romantyzmu, jednak zostają one zagłuszone idywidualną ikoną desperacji, smutku a w konsekwencji brakiem zrozumienia. Wizualizacja dźwięków jest trudna, jednak przypomina mi to swego rodzaju podróż w głąb katakumb własnego ego gdzie nagle chwyta ciebie przerażenie gdy odkrywasz do czego tak naprawdę w despreacji jesteś zdolny. Muzyka zawarta na krążku jest bardzo bogata od strony aranżacyjnej z masą naleciałości kojarzących mi się bardziej z dokonaniami australijskiej sceny jak Austere czy Elysian Blaze (mowa tutaj tylko o tej części muzyki gdzie użyte jest instrumetarium metalowe, pomijam tu dokonania francuza w utworach strocte instrumentalno-ambientowych). Dużo tu innych sampli, gdy na pianinie, różnych efektów dających się wyciagać z keyboardu, jednak wszystko to plusuje i tym bardziej odnajduję coraz to więcej dla siebie w tym nagraniu. W szczególności należy zauważyć, że przeciętna długość trwania kawałka ma około 15stu minut a ja nie odczuwam tego, daję się ponieść tej fali depresji, wciągnąć jeszcze głębiej by móc być na tyle ile potrafię zatracić się by odczuć choć w części przekaz francuza.
Jeżeli nie obce są wam dokonania tej sceny, uwielbiacie w ciemności katować się zespołami jak wspomniane Elysian Blaze, Silencer czy Klage der Nacht to twórczość Grisâtre jest dla was, a uwieżcie że jest co tu celebrować.
5/6
 
 

Ferosity – Primordial Cruelty


Full-length, Redrum666
2009
Dziwi mnie jedno, a mianowicie cisza wokół tego zespołu. I powiedzcie mi moi drodzy czy początek kariery ma az takie znaczenie? Bo co? Jak nie masz stażu jak Vader czy Behemoth to juz lipa? A niech mi ktoś powie, że Ferosity jest słabsze to zapierdolę z miejsca. Jasne, że to nie tak fajna i chwytliwa muzyczka jak Vader czy teatrzyk Behemoth, jednak jest to na tyle odmienna stylistyka, że nie sprzedaje się wsród gówniarzy czy gotyckich dziewuszek. Dobra, jest jak jest, teraz do sedna sprawy. Ferosity oferuje ciężki, nisko zestrojony Death Metal coś dla fanów Malevolent Creation czy Monstrosity tyle że na wyższych obrotach, a przede wszystkim muzyka jest bardziej intensywna właśnie za sprawą brzmienia. Utwory są dynamiczne, płyta szybko przebiega do końca nie pozostawiając wyboru jak kolejnego odsłuchu. Maniac zrobił kawał niezłej roboty z wokalami, wszystko napierdziela jak dobrze ustwiona wg parametrów maszyna, która ani na chwilę nie schodzi poniżej danego poziomu jakości i jest to właśnie genialne. Te 30 minut to ekstraklasa Death Metalu, po prostu konkret. Poytywnym oraz bardzo istotnym punktem jest że ekipa Ferosity odnajduje się we wszystkich tempach, nie ma słabszych punktów podczas zwolnień, nie ma elementów które brzmiałby sztucznie, niepotrzebnie lub zakłócały harmonię ów brutalnej serenady. Lubicie dojrzałą muzykę? Ferosity da wam jej 30 minut.
5/6 
 
 
 
 

Celestia – Apparitia – Sumptuous Spectre


Full Moon Prod, full-length
2002
Francuska Celestia jest swego rodzaju wyznacznikiem czegos co w Black Metalu możnaby śmiało nazwać czymś innym. Przede wszystkim mam tu na myśli otoczkę wokół zespołu, tematy ich tekstów oraz zdecydowanie inne aranżacje muzyczne. Sprostowanie, Celestia nie gra żadnej awangardy. Można by tu zwietrzyć nie lada sensację rodem z ‘Faktu’, bo faceci jako drogę liryczną przywiązali się do mrocznego romantyzmu pouniętego dość daleko do abstrakcyjnej formy uwielbienia rzeczy oraz kobiet w stanie sztywnego spoczynku. Dość to chorobliwe, ale w tekstach znajdujemy nawiązania do wkradania się do grobowców gdzie leży trup, ów ukochana, elementy romatycznych uniesień względem ów zwłok oraz najczystszej adoracji tego stanu. Taka bardzo uczuciowa wersja nekrofilii rzekłbym, jednak mówię to z lekką ironią, bo wybaczcie ale wolę żywe. Muzycznie francuzi oferują poza paroma wyjątkami wplecionych sampli czy wibrujących odgłosów ucztę mrocznego, nostalgicznego Black Metalu na bardzo wysokim poziomie, który też nie jest osadzony wyłącznie w standardowych ramach gatunku. Przede wszystkim pomimo blastujących partii bębnów Celestia ani na chwile nie schodzi z ponurych, smutnych riffów które o dziwo potrafią byc zajebiście agresywne. Dodatkowo partie basu są bardzo dobrze słyszalne, jakby wysunięte na przody nagrania co dodaje jeszcze więcej uczucia ogarniającej posępności. Na dużą pochwałę zasługują tutaj też wokale, które są czasem bardzo wysokim skrzeczeniem, czasem typową BM manierą… Zresztą, krążek mozna łatwo zdobyć bo było juz dwa razy wznawiany więc kupować i tyle.
4,5/6
 
 
 
 
 

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Entrails Eradicated ‘Viralocity’


Ep, self-produced
2010
Australia wydaje na świat kolejny zespół który chcę uprawiać brutalny techniczny Death Metal i nie widziałbym w tym nic złego lub nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że panowie się chyba z lekka zagubili stawiając wyłącznie na technikę. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam techniczne granie jednak musi mieć ono w sobie ciężar, potężnego kopa który powoduje, że chce mi się aż krzyknąć z zachwytu ‘Kuuuurwa!!!!’ a nie wydusić z siebie jak w przypadku australijczyków po prostu ‘No ok’. Dzieje się tak przede wszystkim przez zawiłe riffy które bardziej przypominają solówki, mało tu wspomnianego ciężaru, same melodyjki prześcigające się w popisach -> ptrzcie na mnie, ale super. Powiem wam, że zaraz po intro nie jest źle, fajny riff z lekka melodyjny ale machac paluchami trza by to odegrać i potem się kurwa plum-plum pitu-pitu zaczyna. Wtedy dochodzi też do nas, że prócz wyścigu na technikę, braku ciężaru mam tutaj też I za bardzo rozpieprzone pokrętałmi w studio brzmienie, wręcz pikne hej ho. I nie poprawi jak dla mnie faktu dobry wokal, dynamika fragmentów gdzie chłopaki czasem zwolnią i dorzucą rytmicznego grania gdzie głowa sama wprawia się w ruch… Dodatkowo irytujące są strasznie momenty gdy muza wchodzi na najwyższe obroty i wszystko niby idzie do przodu, a jednak nie dość że skupiam się na tych cholernych melodyjkach tudzież pewnie mogącymi byc jakąś bolączką przy najmniejszym wkurwie, to dodatkowo werbel i stopy sa ta strigerowane, że mam dość, bo słyszę furkot i bezsensowne popisy gitarzystów. Nie chce już się dłużej tu nad tym rozwodzić, ale zamiast pisac kawałek oparty na solówkach zamiast riffów, po prostu skupiliby sie na muzyce. Ogólnie każdy z nich ma warsztat techniczny o jakim może sobie pomarzyć niejeden z muzyków, tylko co z tego?
2/6
 

Witchburner – German Thrashing War


EP, R.I.P.
2002
Ponownie niemcy pokazują, że maja wspaniałe umiejętności niekoniecznie techniczne ale wyczucia i klimatu starego Thrash Metalu. Nie jestem co prawda ekspertem od ich całej dyskografii, jednak na tyle co posiadam z ich dorobku to nie zespół nie zawiódł mnie ani razu. A więc i tym razem ekipa zaraz po krótki into atakuje z niezłym kopem, bo choc krótki to materiał to żywiołowy i naprawdę zdrowo dający po dupie. W sumie nie ma co się tu wysilać na górnolotne frazesy, bo znajdziemy tu dynamiczne aranżacje, totalnie magnetyczne wokale wpasowane jeszcze bardziej idealnie w kompozycje – nie znajdziecie najmniejszego akcentu wokalnego na tej Epce który by was poirytował, a z drugiej strony niczego też tu nie brakuje. No może troszke więcej krzyczanych chórków w refrenach i byłoby juz zupełnie cacy, ale to nie powód do narzekania. Gitary świetnie piłują swoje riffy, jest to dynamiczne a także chwytliwe i nic innego jak chwytać browar w łapy i machać bania dla Rogatego. No właśnie nie wiem czy wspomniałem ale Witchburner lubuje się w piekielnej otoczce, może nie szczególnie traktując ją serio jednak na tyle pasująca do całości, że szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie Witchburner’a wściekłego na system hehe. Można oczywiście jak i w przypadku innych nagrań niemców doczepić o trochę za czyste brzmienie, jednak zostaje ono zbalansowane szorstkością aranżacyjną, niezłymi, typowo thrashowymi solówkami no i zajebistymi wokalami o których to juz była mowa. A więc mamy tutaj 22 minuty konkretnego Thrashu, żadnej odkrywczości ale to zbędna sprawa jeśli chodzi o takie granie, po prostu radzę kupować.
4,5/6
 
 

Witchburner - Incarnation of Evil


Full-length, Undercover Records
2001
Prawdopodobnie jest lekkim bezsensem pisanie o takich kapelach jak Witchburner, tymbardziej gdy zabieram się za album sprzed dziesięciu lat. Cóż, uwielbienia i opętania muzyką metolową mojej osoby nigdy za wiele i stąd decyzja o recenzji materiału “Incarnation of Evil”. Za rok przyjdzie tej ekipie świętować 20-sto lecie i co by tu wiele nie mówić napewno będzie spore zakrapianie tego sukcesu, a i może przy okazji jakiś box upamiętniający a zarazem sumujący ich działalność wyjdzie. Przechodząc do zawartości tego krążka każdy jeśli jeszcze go nie słyszał pewnie wie czego się spodziewać. Mamy tutaj masywny dźwięk tworzący bardzo dobrą dynamikę tego co słyszymy, a jednocześnie ostrość z wyrazistością muzyki została zachowana. Wiadomo że odnosząc się do pierwowzorów gatunku Speed czy Thrash brzmienie jest bardziej wypolerowane, wiadomo troche sie suwakami  pokrętłami pokręciło w studio, bo i czemu nie?! Album dzięki temu zyskuje niż traci, dodatkowo jego autentyczność pozostaje nietknięta. Trudno mi powiedzieć czy miłośnicy starego grania zapatrzeni na debiuty Kreator, Protector czy tym podobym kapel mają sie uganiać za tym wydawnictwem czy nie, ja jednak wiem, że mnie przekonuje wystarczająco. Jest tak jak już wspomniałem dynamicznie, riffy gitarowe są ostre, konkretne i niczym nie udziwnione, po prostu Thrash Metal. Wokale pana Kremera trochę trącają o manierę diabelsko-pijacką ale nie do przesady, więc spokojnie, nie jest to kolejny Witchmaster. Dodatkowo często są krzyczane frazy refrenowe, po prostu klasyczne, z rozmachem i polotem, ale nic nowego. Kto lubi retro ten łynkie bez popity, inni mogę zrzędzić jak cioty, że ten drink jest za mocny.
4,5/6
 
 

niedziela, 10 kwietnia 2011

Gore Sanctum



01) Hi Stu, how are the things? Keepin' the shit sick to maximum?
Yo Waldemar, alls good bro been keepin shit gutter as fuck mate (the way it has to be). writing tracks, practicing and playing some gigs with my other band Engorgement, holdin down a job andddd... o yea, drinking!

02) First wanted to ask you about the label Fall of Eden Records. Who is behind it? Where can we get the releases of it? Before it was also a small label and to be honest if not the ebay I will not have your first record.
Yea mate Fall of Eden Records is a Scottish label created by Dave McColl (he's a real cool guy). the label got put on hold for a bit as Dave has a lot on his plate at the moment but it will be running again in the near future. im pretty sure it expanded to having Fall of Eden (America) aswell. the first cd is available from quite a few labels including Severed Records, Going Postal Records, Deathmutt Records and some more. gotta love the sick labels.

03) Why have you decided to create this sick shit by your own? 
to be honest wiv you i created the gore sanctum sickness through bordem and just a huge passion for making the most gutter shit i could.. kinda wanted to test myself. the main thing at the time was there wasnt the musicians in my local area interested in brutal death metal so it was either get on and learn how to do it all myself or wait.. and i hat waitin :). had a lot of time on my hands at that point so i put in a lot of hours coming up with stuff like drum tracks, guitar riffs, bass, vox, and the logo with help from my bro. but yea when my mate afro finished uni i started gettin a band togather again and i just thought i'd keep Gore Sanctum separate to that seen as how i enjoy the fact i got all control on the direction of it (and how putrid i can make it ;>).

04) I know that everybody is playing what they love but aren't you affraid that Gore Sanctum may drown in the sea of feces while there is so many Devourment wanna bees? What in your opinion as the creator of this sickness is unique?
nahh mate that doesnt bother me, i just look at it as if people like it its all good, even if its lost in the sickness its still a huge passion for me so i dont really think to much on if people are listening to it or if it stands out or how many people like it, its more about if i think it sounds sick, and if it does.. thats fine by me! i know what you mean about bands sounding similar in this sick genre but i think all of them have there own subtle differences and unique-ness if you are really into it thats the thing that keeps you searching for more. Gore Sanctum is filled with pure gutter and relentless aggression, plus its catchy as fuck (in my oppinion) and i like to think it stands out.. in some way :). and its only gonna get sicker, trust.

05) 'Flesh and Organs Consumption' is your debut album and it can be characterised as pattern of Slam Brutal Death Metal. I'm not going to say anything about the silly cover art but what we have here is 9 hymn of fucking brutality. How far in the brutality you can still push it forward?
a shit tonne mate

06) The inspirations for me are obvious here: Cephalotripsy, Devourment, Digested Flesh, Abominable Putridity... Is there anything that I missed? Maybe you can throw at us some unknown bands names that are good to check out?
fuckin love them bands. really its inspired by anything fuckin sick and gutteral that can get your head noddin. bands like Inhuman Dissiliency (1 of my first fav's in this genre), Kraanium, Human Mastication, ummm.. brain fart trying to think of band names. i like a bit of Ingested aswell. Disgorge even Mortician. Vulvectomy are fuckin sick, the sort of catchyness you just cant help but get into. always checkin out new sick bands and sometimes i hear something that makes me shout "FUCKK!!!".. thats when im really inspired mate.

07) Slams, brake-downs or fast-paced brutality? Which of these parts must be in your songs that without it is just not Gore Sanctum? 
 i like to mix things up a bit between the fast and the slow slams and blasts but the main thing is the overall sound and if its not sick and fuckin gutter then its just not Gore Sanctum. id play the flute out my ass if it sounded sick enough.. but it just doesnt. i like chuckin in as many catchy as fuck parts as poss aswell.

08) Have you been considering to work even with a session drummer? I think it would give more brutal sound and the music won't be so claustrophobic, stuffed if you know what I mean. 
yea i know what you mean mate. i've thought about it and different ideas about gettin in session guitarists and bass player and stuff but i've not thought all that much. we'll see, maybe in the futere. but i get my fill with playing in a full band (with drummer) with Engorgement. its kinda nice to have both things going. oh yea if you havent heard Engorgement yet give it a listen.. fuckin gutter!

09) I saw that you are also working on artworks. Here is your chance to make huge advert for yourself haha.
haha yea dont think im gonna start doing that stuff for other bands, it takes up to much time that i dont have. but its fun every now and then and it was just something i wanted to try.


10) Second album "Realms of Devastation" (with your artwork) sounds kind of a more noisy but from other hand it is way much brutal, sometimes I have a feeling to listen to some live preformance. Anyway why have you decided to change the sound I would even say so seriously?
i just keep learning new stuff and putting it in use. like the Realms cd i put in a lot more time mastering the tracks (although i think i put in a tad to much high end lol.. still pretty sick tracks tho), although my mastering has got a fuck load better since then so the next cd will be fuckin savage. i dont really perposely change my sound and stuff just a natural progression in my ability i guess.

11) Btw. all the gore titles are sick dude! Where do you get the ideas for that?
thanks bruvaaa, glad you like them. hmmmm i dunno where i get them from really (im uselss lol). just to much tv :>

12) "RoD" is no so chaotic as the first album I think. There are way much smoother bridges between fast blasts or mid-paced stuff with the slow slam parts. The process of progress can be heard but how far can you progress with such a closed schematic genre?
only time will tell mate but i dont plan on holding back any sickness. yea i listened to the first cd again the other day and its got a nice raw chaotic sound to it. yea i wanted to ad in some more smoother bridges and stuff to the second one but keep it nice and savage. im hoping i can keep gettin sicker and more fuckin putrid and if i cant theres no point.. but i will ;).

13) Btw. as we are speaking of progressive stuff, what do you think of american Guttural Engorgement? Also Mark has released another band The Empty Tomb which lyrics are about jesus and for me I think it is a fucking joke. Your opinion?
liking Gutteral Engorgement's style. infact i like a lot of Marks stuff, he's got a sick mind for brutal music. havent heard to much of The Empty Tomb stuff but i think thats his 1-man stuff (could be wrong) and from what i heard i quite liked it.. not to sure about lyrics about jesus but each to there own. he's all about the sickness from what i can tell so he deff gets respect from me.


14) I think Gore Sanctum is more popular in USA or some more sick parts of the world like Indonesia or Malysia where the scene of Slam and Brutal Death is just amazing! Why mostly people in Europe aren't looking in the underground that much as they do to find great bands that are brutal and fucking real? I always thought that americans are the ones whom you can call lazy haha.
HAHA.. i think Gore Sanctum is always going to be underground (the way i like it) but yea it does seem to be more popular out in malysia, indonisia and america.. dunno why, guess they got a lot of sicko's about ;>. i think its starting to pick up a bit around europ so maybe the next cd will help gettin the name around there a bit. hopefully it will spread like a virus someday (in the underground).

15) Future plans? I saw already the artwork for "Gutting the Newly Decayed" so few words about it.
plans for sicknesssss.. yea mate the next cd is gonna be brutal as fuck, thats a promise. other than that im getting my other band Engorgement giggin and recording a cd with them, going to festy's and stuff. got a lot of partying to do, just love gettin hectic wiv mates inbetween workin and music stuff. o yea and drinking ;P.

16) Who is that cute girl in your friends on Gore Sanctum's profile? Name: Yvette Blastard hehe
a real good freind of mine, she's helped me out loads. and she's Pascal (the singer of Amagortis) girl freind. my switz freinds!

17) That would be it, cheers for your time. Stay sick!
bruvaaaaaaa.. nice 1 mate, take it easy
Interview with Stu by Waldemar, March 2011

Kataxu - Hunger of Elements


Full-length, Supernal Music/Werewolf Promotions
2005/2010
Sa albumy których opisywanie i próby ujęcia w słowa tego co zostało zarejestrowane są zbędne. Tego typu wyzwania są niewspółmierne do osiągnietego wyniku i z góry spisane na straty. Jednak ja, kierując się swoim uporem i wiarą, że aż tak bardzo nie spieprzę tej recenzji, piszę o Kataxu i ostatnim dziele sprzed pięciu lat. Album który posiadam to reedycja kasetowa która szczerze mówiąc wydana jest naprawdę pięknie. Poza tym nośnik kasety w przypadku majestatycznej muzyki Kataxu współgra aż za nadto i mam podwójną satysfakcję z obcowaniem z ta muzyką. Muzyka ta to miraż przede wszystkim klawiszy które wioda prym w muzyce Piątego, którego wspomaga Melfas, osobiście czuję jakbym był postawiony przed faktem jadowitej, ekstremalnej symfonii ku chwale Kosmosu i Pogaństwa. I nie bez przyczyny użyłem słowa ‘symfonia’ okreslając tak muzykę polaków, bo dzieje się tu równie wiele, muzyka jest równie dojrzała jak w niejednej klasycznej symfonii. Utwory, zarówno te stricte symfoniczne bez udziału innych instrumentów jak i długie ponad 10-cio minutowe hymny, są dla słuchaczy z kręgu Black Metalu i Pogaństwa maksymalnie atrakcyjne, urozmaicone wstawkami gitar akustycznych, klawiszy budujących nastrój na dwóch równoległych płaszczyznach, dodatkowo nie ma tu mowy o delikatnym czy subtelnym brzmieniu bądź popłuczynach dla nastolatek. Album jest drapieżny do granic możliwości, poraża swą autentycznością, przekazem i co tu wiele mówić: mamy do czyenia tu ze sztuką. Szczerze, to na potrzeby takich albumów skala jest zbędna, bo żadna ocena nie określi w pełni mistrzostwa tego albumu.
6/6