Ep, self-produced
2010
Australia wydaje na świat kolejny zespół który chcę uprawiać brutalny techniczny Death Metal i nie widziałbym w tym nic złego lub nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że panowie się chyba z lekka zagubili stawiając wyłącznie na technikę. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam techniczne granie jednak musi mieć ono w sobie ciężar, potężnego kopa który powoduje, że chce mi się aż krzyknąć z zachwytu ‘Kuuuurwa!!!!’ a nie wydusić z siebie jak w przypadku australijczyków po prostu ‘No ok’. Dzieje się tak przede wszystkim przez zawiłe riffy które bardziej przypominają solówki, mało tu wspomnianego ciężaru, same melodyjki prześcigające się w popisach -> ptrzcie na mnie, ale super. Powiem wam, że zaraz po intro nie jest źle, fajny riff z lekka melodyjny ale machac paluchami trza by to odegrać i potem się kurwa plum-plum pitu-pitu zaczyna. Wtedy dochodzi też do nas, że prócz wyścigu na technikę, braku ciężaru mam tutaj też I za bardzo rozpieprzone pokrętałmi w studio brzmienie, wręcz pikne hej ho. I nie poprawi jak dla mnie faktu dobry wokal, dynamika fragmentów gdzie chłopaki czasem zwolnią i dorzucą rytmicznego grania gdzie głowa sama wprawia się w ruch… Dodatkowo irytujące są strasznie momenty gdy muza wchodzi na najwyższe obroty i wszystko niby idzie do przodu, a jednak nie dość że skupiam się na tych cholernych melodyjkach tudzież pewnie mogącymi byc jakąś bolączką przy najmniejszym wkurwie, to dodatkowo werbel i stopy sa ta strigerowane, że mam dość, bo słyszę furkot i bezsensowne popisy gitarzystów. Nie chce już się dłużej tu nad tym rozwodzić, ale zamiast pisac kawałek oparty na solówkach zamiast riffów, po prostu skupiliby sie na muzyce. Ogólnie każdy z nich ma warsztat techniczny o jakim może sobie pomarzyć niejeden z muzyków, tylko co z tego?
2/6