piątek, 31 sierpnia 2012

Disma ‘Towards The Megalith’




















Profound Lore Records, album 2011

Amerykańce znów pokazali jak należy grać totalnie diabelski Death Metal z olbrzymim kredytem dla opętańczych wolnych temp Doom Metalowych. Jednakże czemu tu się dziwić gdy taki twór zostaje powołany do życia przez typka który w okresie demosów Incantation wspierał ich na żywo? Gdy sekcja rytmiczna Disma to również kolesie z zacnego Funebrarum? W tym momencie powstaje tzw. ‘brak pytań’ i zagadkowość sytuacji, jak tu mianowicie rozwinąć dalej ów wypociny które staram z siebie wyrzucić. Disma na swoim debiutanckim długograju oferuje Diabelstwo z najwyższej półki lub jak kto woli z czeluści 9tego kręgu Piekła w postaci smolistego, obskurnego i kurewsko old school’owego Death Metalu w którym to nie maniakalne blasty lub podwójna stopa rozdają karty a właśnie archaiczne, potężne brzmienie w którym aż kipi od monumentalnego grania gdzie zwolnienia zaczerpnięte z również starych wzorców Doom Metalowych kapel tworzą arcy poważną a zarazem niesamowicie piekielną atmosferę, która swą gęstością i smrodem zgnilizny wprost z czeluści rozwali nawet najbardziej wybrednych fanów grania na modłę bogów ze wspomnianego już Incantation. 8 utworów które niejednokrotnie zostana odtworzone przez was ponownie, są niczym hymny ku ciemności, ku sprofanowanym przez rzeczywistość rozmytym astralom...
Przecież już pomijając nawet samą zawartość muzyczną tego krążka, wystarczy spojrzeć na rozłożony w trzech częściach Digi i dzieło go zdobiące – mnisi z wnętrza jakże przerażającego lasu, gdzie drzewa z otwartymi paszczami czekają na swoje ofiary, niosą w przemarszu dierżąc w rękach pochodnie trumny wprost do jakiejś antycznej budowli która może być świątynią, ów tytułowym monolitem.
Muzyka Amerykanów daleka jest od jakiejkolwiek wirtuozerii, parcia na bycie szczególnie oryginalnym, nie. Całość materiału porusza się utartymi i wyznaczonymi już ścieżkami Diabelskiego Death Metalu i kompletnie nie przeszkadza to w fakcie, że takiej muzyki słucha się z zapartym dechem w piersi, że dostarcza ona tak silnych emocji, że aż wykrzywia twarz w grymasie i automatycznie człowiek zaczyna grozić i wymachiwać pięścią w kierunku niebios. Tak moi mili zgnili, Disma pozbierał jako zespół to co najlepsze, umieścił to w 8śmiu kompozycjach od których nie można się uwolnić. Potęga w każdym calu! Kult tradycji, kult Diabła, kult prawdziwego pieprzonego Death Metalu!

Ditchcreeper 'Rotting Repugnancy'

























Pathologically Explicit Records, album 2009

A więc mamy tutaj debiut Angoli, który przyznaję przeleżał trochę na półce zanim doczekał się tego momentu uniesienia jakim jest niewątpliwie ta recenzja, hehe. Co bardziej wytrawni smakosze już po samej nazwie wytwórni wiedzą czym może śmierdzieć ów wydawnictwo, a dla tych mnie zaprawionych w bojach już tłumaczę: Brutal Fucking Death Metal! Płytka zaczyna się wymownym dwu minutowym intrem ‘Confessions of a child killer’, które do najsmaczniejszych nie należy i szczerze mówiąc, to przemoc przemocą i wiadomo że ma być brutalnie i kto bardziej ble, ale powoli przestają mnie bawić takie intra, w szczególności jeśli są o dzieciach. Taki mały moralniaczek hehe. Muzyka zawarta na ‘Rotting Repugnancy’ to niespełna 30 minut ostrej jazdy wyposażonej w sporo blastów, dominującej podwójnej stopy i hałaśliwych blach, a w szczególności china i splash są za głośno zarejestrowane wypadając dość koślawo względem triggerów na werblu i stopach. Zresztą, konwencję wykonanych utworów podpowiedzą nam bezbłędnie same tytuły jak i milutka dla oka okładka. Wątpię, by po takich tytułach jak ‘Cunt Puss’, ‘Vaginal Holocaust’ czy ‘Repugnant Ejaculation of Septic Discharge’ ktokolwiek mógłby mieć jakieś obiekcje względem Ditchcreeper, że nie gra gotyckiego rocka o spadających liściach czy innych marazmach pogodowych z Bolkowa i tamtejszej corocznej ‘elity’ w koszulkach dziurawkach. Wracając jednak do kompozycji, które ewidentnie są nastawione na gitary, które to z kolei milusio mieszają i od typowych tremolo gonitw na  progach, po zwolnienia na otwartych strunach z dodatkiem pingów i tłumionych riffów. Czasem jeszcze jakiś Slamik i jest naprawdę nieźle. Wokale...No nie jest to jakaś super potęga, ale po prostu te growle daja radę i są utrzymane w konwencji takiego stylu i basta.
Tradycyjnie, na zakończenie, zachęcam po sięgnięcie po album brytoli i testowanie go na własnej osobie. Posłuchać jest naprwdę czego, a małe niedociągnięcia można puścić mimo uszu i wszystko będzie jak należy.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Centurion ‘Serve No One’





















Wydawnictwo Muz. Psycho, album 2012

No to panowie dojebali do pieca, oj dojebali! Jest intensywnie, zabójczo, a Watykan  ma kolejnego potentata dzięki któremu osiąga szczyty wkurwienia. Ale powolutku, bo zaraz zakończy się tym, że recenzja będzie mieć trzy zdania, tak pojadę ze streszczeniem hehe. Otóż, pomimo faktu, że pomimo dwóch demosów, splitu z Gortal oraz debiutu z 2002 roku, nie mogę sobie przypomnieć by muzyka omawianego zespołu gościła kiedyś w moim odtwarzaczu, co z perspektywy czasu (bo jeśli tak samo cudnie napieprzali) uznać należy za spory błąd. Cóż, lepiej późno niż wcale. W skrócie możnaby powiedzieć, że Death Metal zaprezentowany przez ekipę jest nastawiony na szybkie blastowanie, a jednocześnie na ciężar kompozycji. Utwory które z mocą totalnego kataklizmu przelatują jeden za drugim w głośnikach zdecydowanie zaciekawią zgłodniałych maniaków Diabelskiego szaleństwa. I co ciekawe skoro już wspomnieliśmy sobie o ów ciężarze to fakt, że nawet w tak cholernie brutalnych i bezlitosnych utworach i tempach jak choćby otwierający płytę ‘Total Terror’, Centurion brzmi kurewsko silnie, nie ma tu miejsca na jakieś pierdoły czy niedociągnięcia. To istny wirus plewiący słabiutkich, a swą perfekcją złożoności nie dający się unicestwić. Dodatkowo, gdy nałożymy tutaj jeszcze warstwę rytmiki tłumionych riffów lub wolniejszych partii, wtedy nie ma najmniejszych wątpliwości co do potęgi tej muzyki, a wszelacy malkontenci mogą schować swoje żale księdzu pod sutannę. Riffy często przechodzą od szybkich kostkowanych tremolo w ‘przerywniki’ tłumione, niejednokrotnie w pauzach jedna gitara jest wypuszczana na kilka sekund by druga po chwili z resztą instrumentów dołączyła w bezprecedensowym pierdolnięciu, są i momenty gdzie pracuje i sam bas z perkusją. Skoro już mowa o sekcji rytmicznej to brawo panowie! Zajebista sprawa, dawno tak wyraźnego grania nie było, a co najistotniejsze, żaden z instrumentów nie zagłusza innego, toteż bas jest bardzo dobrze zbalansowany i słyszalny przez całe 28 minut albumu. Brzmienie perkusji, w szczególności tomy i centralki, to istna poezja potęgi! Do pełnego już pochwał kotła dorzucam jeszcze wokale Tomka, no jasna cholera...Zło!
Podsumowując, jeśli uwielbiacie bezlitosny Death Metal a zarazem kipiący piekielną siarką i Złem, niczym mikstura rodzimego Azarath z bogami Incantation, to ‘Serve No One’ jest dla was, totalnie! Niech nam panuje śmierć i profanacja w świętym królestwie!

Aborted Fetus ‘Fatal Dogmatic Damage’






















Comatose Music, album 2010

Po wydaniu udanego debiutu w Coyote Records, Rosjanie rzucają się na ogólnoświatową wodę za sprawą drugiego równie udanego krążka który to zostaje wydany nakładem Amerykańskiej Comatose Music. Nie chcę się tu wdawać w polemikę który z dwóch labeli prężniej działa czy też ma lepszą sieć dystrybucji, wiadomym jednak jest, że skoro to Brutal Death z elementami Slam to i tak będzie ciężko go dostać w naszym kraju. Czemu? A to już pytać się dystrybutorów, nie mnie. ‘Fatal Dogmatic Damage’ to 11ście utworów z których każdy trwa w granicach 2óch minut czyli jak widać podług statystyk, materiał można spokojnie zakwalifikować do tych intensywnych. Niestety, ci z was którzy liczą na niekończący się festiwal blastów czy też wysyp kartofli z wora na werbel będą zawiedzeni ponieważ więcej tu rytmiki niż technicznych fajerwerków. Nie oznacza to jednak, że album przynudza i ciągnie się w swej powtarzalności, tak zdecydowanie nie jest. Album zaczyna się od akustycznego intro w tle którego już wtórują gitary i wiadomym jest, że lada moment nastąpi totalne pizgnięcie Brutal Death Slam! Otóż, trio naszych bohaterów wie jak urozmaicić muzykę by podeszła nie tylko fanom bujania głową, hehe. Pojawiają się przyśpieszenia, całkiem udane rozwiazania w riffach, które np po pauzach wkraczają w skrócone wersje poprzednich patentów, brak solówek (to akurat nie wiem czy na plus hehe), dynamika nawet w tych najbardziej wolnych partiach która jest napędem tego albumu i na koniec oczywiście niskie growle które w swej monotonności bardziej pasować do schematu ‘Fatal Dogmatic Damage’ nie mogły. Weźmy dla przykładu taki ‘On Road To Antiutopia’ który zaczyna się bardzo intensywnie, wręcz bombardowaniem by po 30sekundach przejść w Slam, że aż się morda cieszy. Album zostaje zamknięty, w moim odczuciu, takim post nuklearnym, może z lekka utopijnym outrem którego dźwięki nijak a kojarzą mi się z ‘Fallout’, grą wszechczasów. Ale to tylko ja i moje dziwactwa, a album z pełnym przekonaniem polecam!

Insain ‘Spiritual Rebirth’






















Self-produced, album 2010

Żabojady w natarciu! I to w jakim natarciu! Tak dojrzałego debiutu i to wydanego własnym sumptem dawno nie słyszałem, mimo, że materiał wpadł mi w łapska po dwóch latach i to nie bynajmniej na wznowieniu przez Kaotoxin Records, które to właśnie w tym roku wznowiło ten zajebisty stuff. Otóż, ekipa z Francji której to członkowie miotają się po różnych dziwnych Deathcore zespolikach, serwuje nam taki kawał muzyki, że jaja małe! ‘Spiritual Rebirth’ zdecydowanie kojarzy mi się z dokonaniami tuzów zza Wielkiej Kałuży czyli z USA i można tu śmiało jako wypadkową przywołać takie nazwy jak Suffocation tyle że na wyższych obrotach, niektóre riffy kojarzą się z graniem z Florydy z lat świetności czyli choćby Brutality, no i sporo tu napierdolu rodem z Origin. Taka wybuchowa mikstura po prostu wgniata w siedzisko, a te 37 minut składające się z 11stu utworów mija niespostrzeżenie, a odruchowo człowiek łapieza pilota wieży i szybko wciska ‘play’ by kolejny raz doznać tej abstrakcyjnej siły sonicznej masakry. Kompozycje są bardzo ‘żywe’ i dzieje się w nich naprawdę wiele. Gitary nie stronią o technicznego grania, jednak nie są to kompletnie popierdolone palcówki, przy których niejedna niewiasta osiągnęła by szczyt w 0,7sek hehe. Prawda taka, że sporo jest powtarzalności poszczególnych patentów, ale jednocześnie też wpływa to i zarazem na ciężar jak i chwytliwość utworów, które nie ukrywam są mimo sporego kopa zajebiście przebojowe. Sekcja rytmiczna dosłownie szaleje, owszem podpięta pod triggery jednak na tyle umiejętnie, że kompletnie nie przeszkadza, a wręcz dodaje brutalności i potęgi do dźwięku ‘Spiritual Rebirth’. I na koniec pozostawiłem sobie zajebiste wokale, które to od growli do świniaków... a w ultra szybkich partiach facet szczeka jak opętany! Nie mam kompletnie pytań! Dawać mi szybko drugą płytę!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Krisiun 'The Great Execution'






















Century Media, album 2011

Pod koniec 2011 roku Krisiun uraczył nas swoim ósmym albumem który jest dla mnie chyba najlepszym od czasów 'Conquerors Of Armageddon'. Nie będę tutaj się rozpisywał w przyczynach dlaczego okres pomiędzy tymi albumami jest dla mnie taki sobie, wystarczy że powiem, że 'Ageless Venomous' zniechęcił mnie na długo do tego zespołu. Rejestracja partii perkusji na wspomnianym krążku jest po prostu nieporozumieniem, a nie powiem, bo starałem się przebrnąć niejednokrotnie przez ten album ale bez powodzenia. Niech stopa czy beat będą sobie głównym instrumentem lub motywem w jakiejś techniawce, a nie w Death Metalu - i wiem jak nad wyraz jest to porównanie, ale jest bardzo adekwatne do obrzydzenia jakie poczułem ów albumem. Wracając jednak do sedna sprawy, Brazylijczycy nieodzownie kojarzą nam się z ultra szybkim tempami, blastami i techniczną gonitwą na wiosłach w swoim jedynym i niepowtarzalnym stylu. I tak, zanim przystapiłem do opisywania tej płytki, przesłuchałem sobie też poprzednie dokonania infernalnego trio i muszę przyznać, że 'The Great Execution' jest zajebistym, dojrzałym i bardzo urozmaiconym, który 95% swoich struktur nie opiera już tylko na maniakalnych blastach, ale na bardzo zróżnicowanych aranżacjach zahaczających nawet wolne tempa, które to stanowią nawet pełne utwory. Dodatkową nowością są utwory w pełni w ojczystym języku Krisiun, co stanowi nie lada gratkę, bo naprawdę to nawet im pasuje wykrzykiwanie tych fraz w portugaliskim języku. Kolejnym jest fakt trwania płyty ponad godzinę, a skoro już jesteśmy przy czasie, to pojedyńcze utwory są nawet długości ponad ośmiu minut, co jak na tak intensywnego zabójcę jest nie lada wyczynem. Ciekawe riffy, które tym razem nie zawsze się prześcigują, a i solówki są bardziej czytelne, chociaż w tej materii z Krisiun nigdy nie było problemu. Dodatkowo Alex w utworze 'Extinção em Massa' pokazał, że nie tylko dobrze się czuje w growlach, ale i że na wpół krzyki nie są mu obce. Jednakże dla tych co jednak mimo wszystko cenili sobie pracę Brazylijczyków za cholerną prędkość i intensywność kompozycji, zapewniam, że nie mają powodów do obaw, ponieważ blastów tutaj także bardzo wiele. Co prawda tym razem są one wymieszane bardziej ze średnimi czy nawet wolnymi patentami, jednak w żadne sposób nie ujmuje to brutalności naszym bohaterom. Tak więc, spokojnie można brać i rozkoszować się tym, co zaserwowali nam brutalizatorzy z Południowej Ameryki.

Cicatrix ‘Beloved in Killing’





















Brute! Productions, album 2010

Ciekawie w tym naszym padole bywa, że zasłuzony zespół który walczy z demówkami 15 lat, w końcu wydaje swój debiut w Tajlandzkiej wytwórnii. Takie to czasy i nic prócz narzekania nam nie pozostało, bo wiary nie dam, że sytuacja ulegnie poprawie, z drugiej jednak strony album jest i to chyba jest najważniejsze. A co my tutaj mamy? Ano troszeczkę świeższe oblicze Cicatrix niż znane nam do tej pory ze starszych demosów gdzie chłopaki napierdalali Death Metal, taki nawet dość klasyczny. Co prawda dwa utwory z ‘Promo 2004’ znalazły się na debiucie czyli wniosek taki, że panowie nad stylem i jego unowocześnieniem pracowali już od dłuższego czasu. A Death Metal prezentowany obecnie przez ekipę z Puław ma w sobie bardzo dużo z elementów Brutal i są małe zapędy w rejony Slamu co tylko czyni muzykę Cicatrix bogatszą i bardziej konkretną. Teraz co nieco o samych utworach, których to struktury mają sporo ciekawego do zaoferowania; owszem, sporo tutaj powtarzalności riffów, przeplatania się w danych utworach patentów, wszystko zapięte na ostatni guzik – maniacy techniki znajdą tutaj i gonitwy na wiosłach wtórowane bardzo ciekawie zaaranżowaną perkusją, która to ma wiele do powiedzenia w utworach i nie jest tylko wykorzystna do kreowania temp i rytmiki. Na to wszystko całkiem udane partie wokalne plus kilka interek z czego jedno mnie rozbawiło, a mianowicie głos chłopca mówiacy ‘There is a dead body in my bed’, no i jak można nie kochać takiej muzy? Wspierajcie nasze rodzime wymioty i mimo, że album ma 2 latka to z pewnością go dorwiecie tu i ówdzie. 

Christ Agony ‘Nocturn’





















Mystic Production, album 2011

Ósmy album ekipy Christ Agony (nie licząc jednego albumu nagranego pod nazwą Union) dowodzonego od samego początku niezmiennie przez Cezara, przynosi nam kawał rzetelnej muzyki którą charakteryzuje ciężkie gitarowe granie, nie za techniczne, ale też nie takie o którym możnaby rzec jako o minimalistycznym. Zresztą, kto zna i śledzi od dwóch dekad wydawnictwa Chrystusowej Agonii, ten wie czego można się spodziewać po naszych rodakach. A więc, jeśli odnieść by album do pozostałych produkcji Black Metalowców z Olsztyna (takie uogólnienie lokalizacyjne), trudno wytykać tu poszczególne partie, które można by wytłuścić jak te które uległy rozwinięciu bądź stanowią zupełne novum w dorobku hordy. Jeżeli ktoś pozostał w uwielbieniu takich albumów jak ‘Moonlight – Act III’, to ze spokojem powinien sięgać po ‘Nocturn’ który może nie jest aż tak rytualistyczny jak wspomniany album, to zdecydowanie można go porównać właśnie do tej ery egzystencji Christ Agony. Ciężar kompozycji przeplatany z akustycznymi partiami tworzy idealny klimat mirażu Black Metalu z czymś co można śmiało nazwać Kultem Zła. I pomimo świadomości jak bardzo obecnie te słowa są wyświechtane, niestety żadne inne porównanie nie przychodzi mi do głowy. Zresztą, czy ekipa jak Cezar, Reyash i Inferno pozwolili by sobie na przylecenie w chuja i najzwyczajniej zakpienie z własnej muzyki? Bardzo wątpię, więc tym bardziej porównanie wydaje się być trafnym. Co można jeszcze dodać? Perkusja nagrana bez triggerów, ale zdecydowanie potężna, to samo tyczy się gitar których riffy są wręcz wyjęte ze stylistyki Heavy/Doom a tym samym stanowią potęgę kwintesencji stylistyki Christ Agony. Nad wszystkim dominuje charakterystyczny od lat wokal Cezara, który w połączeniu z tym muzycznym misterium daje pełnię burzowej ciemności, mroku do jakiego od dwóch dekad przyzwyczaił nas ten zespół.
‘Nocturn’ bardzo udanie sumuje dotychczasowy dorobek tej hordy, tym bardziej że pomimo upływu lat wydaje się, że Cezar nadal ma taki sam jeśli nie większy głód tworzenia muzyki. Tym bardziej młodzi adepci którzy jeszcze nie znają tego zacnego tworu, po zakupie tej płyty napewno zechcą sięgnąć po wcześniejsze wydawnictwa, czego i im i zespołowi życzę.

Beneath The Frozen Soil / Evoken





















I hate, split 2010

Stylistyka Doom Metalu czy też nawet Funeral Doom ma to do siebie, że potrafi zaskakiwać cieżarem kompozycji jak i oferować wardzo bogate doświadczenia emocjonalne dla słuchacza wtapiającego się by zgłębić te dźwięki. A nie jest to sztuka prosta, wręcz przeciwnie, bo mimo wbrew swojej prostoty opartej na ultra wolnych tempach, niesie ze sobą wiele. Jedyny szkopuł tkwi w tym, by nastawić własną świadomość odpowiednio tak by poczuć ów grobową atmosferę, wszelakie nagatywne emocje które nam w tym przypadku dostarczają kolejno Amerykański Evoken i Szwedzki Beneath The Frozen Soil. Podchodząc do gatunku Doom bez wspomnianego powyżej nastawienia (celowego czy też przyczyn naturalnych) gwarantuję wam, że tracicie przynajmniej połowę intensywności przekazu, przez co materiał może wydawać się słaby czy nawet trywialny, podczas gdy takim być nie musi. Dobra teraz słów kilka kolejno o zespołach na tym zacnym krążku.
Pierwszy montuje się nam zza Wielkiej Wody Evoken, który swój szacunek w tym kręgu muzyki zdobył już spory. 5 albumów, 4 dema i ów split mówią wystarczająco o dorobku zmęczonych życiem Amerykanów, którzy to z równym zaparciem tworzą od 1992 roku. W czterech utworach otrzymaujemy około 43-ech minut posepnego grania, któremu nie obce są dźwięku pianina, jak i również sprzężeń, pisków gitar. Kawałki budują się bardzo wolno, kolejne elementy struktur wypływają na powierzchnię jakby od niechcenia budując zaskakującą aurę smutku i grozy, dwóch zarazem sprzecznych zjawisk. Nie licząc instrumentalnego 4-tego utworu, średnia długość trwania kompozycji w ich wykonaniu to jakieś 11 minut, więc szczerze powiedziawszy jest się czym katować, hehe. Przede wszystkim w przypadku Amerykanów olbrzymim plusem struktur utworów jest 'rozdwajanie' toru dokąd zmierza utwór, bo oprócz bardzo ciężkich rymitcznych riffów, na ich tle słychać 'zawodzenia' gitary brzmiącej czysto, ale nie akustycznej. Nad wszystkim dominuje wokal, który niczym wydobyty z czeluści katakumb, dopełnia czarny zniszczenia świadomości pozostawiając poczucie braku czegokolwiek... Bardziej kompetentnego materiału w tym gatunku chcieć nie można!
Kolejny, jako drugi wpycha się na odsłuch Beneath The Frozen Soil ze Szwecji. Ten zespół w porównaniu do Amerykańskiego Evoken to młodziki, w szczególności jeśli chodzi o ilość wydawnictw: 1 Ep i 2 splity, a to dziwne bo na deskach undergroundu są od 2004 roku. Mamy tutaj 3 utwory, które również jak w przypadku swoich poprzedników oscylują wokół bardzo wolnych temp, rozciągając pasaże bezwartościowej egzystencji wirującej niczym skotłowane myśli w głowie szaleńca. Jedyny mankament jaki dostrzegam, to fakt, że brzmią strsznie szwedzko i za nic nie można wyciągnąć ciężaru brzmienia, również maniera wokalna zamiast przywalić pomrukiem i dobić, roztacza różne wariacje wokół wykrzykiwania anty-wartości względem niechcianego życia. Irytujące też na samym początku gdy zetknęłem się z tymi wokalami była maniera którza momentami aż za bardzo kojarzyła się z Black Metalowymi krzykami, co nijak nie może mi podejść. Wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje, ale skoro już podjęłem się tego niecnego zadania, to krytyka spadła właśnie na Szwedów. Nie oznacza to, że tworzą totalne popłuczyny czy nawet lipną średniawkę, o nie! Materiał kompozycjyjnie jest bardzo udany, fajne rozwiązania na gitarach które i czasem przyśpieszą (pozostając spokojnie w wolnych tempach). Przede wszystkim w przypadku Beneath The Frozen Soil mam wrażenie jakbym miał do czynienia z bardziej oniryczną wersją przesterzeni Doom Metalu, ale to pewnie znów tylko ja, hehe.
Podsumowując, materiał tylko dla mianiaków takiego grania, bo wątpię aby jakiś ortodoksyjny Black Metalowiec lub Brutal Death Metalowiec nastawiony wyłącznie na technikę miał ochotę na taki mord na sobie samym. Ale kto wie, może się mylę...? Na koniec dodam, że mi podeszło i z tego się cieszę najbardziej.

Flame ‘March Into Firelands’





















Primitive Reaction, album 2011

Czterech bluźnierców z Tampere, Kuopio i Helsinek którzy nie zagrzali miejsca na stałe w Barathrum czy porzucili swoją macierzystą hordę Urn, formują machinę pod sztandarem Black/Thrash Metalu i od 1998 roku zaczynają się próby okiełznania tego chaosu. Nie będziemy się tu przedzierać przez całość dokonań Finów, skupimy się na drugi długograju z zeszłego roku. Flame w swej stylistyce ma najbliżej do wspomnianego uprzednio Urn, którego to twórcy Infernus i Pimeä wyraźnie dążyli do uchwycenia ducha prawdziwego Metalu z pominięciem wszelakich cukierkowatych zapędów. 8 utworów zamkniętych w 36 minutach zajebiście chlasta po mordzie infernalnym Thrashem gdzie rytmika, siarczana chwytliwość i diabelski nakurw rozdają karty. Chwytliwość przejawia się w perfekcyjnych melodykach wyłaniających się z tej piekielnej trakcji dźwięku, która to pomimo swej powtarzalności kilkoma riffami potrafi wywołać grymas satysfakcji na mojej facjacie. ‘March Into Firelands’ zdecydowanie jest skierowany dla czcicieli pierwszych trzech płyt Bathory czy choćby takich hord jak Desaster, Zemial czy Nifelheim i nie jest to nic odkrywczego, jednak na tyle wchodzi i bez większego trudu skłania mój łeb do napieprzania, że mimo im więcej regresji w tym albumie tym bardziej mi się podoba i trafia w moje spaczone gusta. To tak jakby ten twór zabrał mnie na podróż o dobre 20 lat wstecz i próbował przypomnieć wszystkim słuchającym na czym kurwa rzecz w tej muzie polega. I co tu wiele mówić, udaje się to im wyśmienicie. W telegraficznym skrócie można jeszcze dodać, że gitary nie bawią się w żadne rozciągłe pasaże, a całokształt riffów jest oparty w całości na demonicznym pierwiastku, unikalnym elemencie tak pożądanym w tej stylistyce. Dodatkowo wokale Blackvenom’a jakże charakterystyczne ale i potężnie bluzgające w oblicze świętości dopełniają całości na tle szalejącej w furii sekcji rytmicznej. Szczerze, to nie ma co tu za wiele przedłużać i sie rozwodzić nad zawartością tego albumu, wystarczy że należy go mieć. Dziękuję za uwagę.

Bound For Tomb ‘Bloodspawn’




















self-produced, album 1999


Niemiecki nieistniejący już Bound For Tomb wpadł mi w łapska ostatnimi czasy i troche się w tym topornym Black Metalu zasłuchałem. Jakież to wyborne czasy były gdy nie trzeba było sprawdzać każdego nowo poznanego zespołu czy mają prawdziwy zestaw perkusyjny czy tłuką coś z automatu. Każdy z tych 7miu utworów to taki przeplataniec od szybkiej nawałnicy blastów do średnich temp ze zwolnieniami, dzięki czemu rozmach kompozycji jest całkiem spory a już w szczególności jak na tamte czasy. A czasy te wspomina się z niemałą łezką w oku, gdy gatunek ten (zreszta jak i całokształ muzyki metalowej) nie był tak spopularyzowany czy nawet spedalony, bo klowny z Dymnego Burgera dopiero zaczynały swoją fagowatą ‘krucjatę’. Skupiając się jednak na Niemcach, można śmiało zauważyć ciągoty w kierunku surowego brzmienia, które charakteryzował pulsujący i mocno jak na Black Metal wysunięty na przody bas, brzęcząca gitara ze sporym ‘efektem’ echa co w całości dawało zajebiste wrażenie jakby materiał był nagrany w jakiejś grocie, a tym samym przestrzenność materiału. Dodatkowym atutem jest wspomniana uprzednio różnorodność tempa poszczególnych parii w kawałkach, album nie powstał w nastawieniu na blasty i ‘hurrra napierdalajmy dla Szatana’. Panowie którzy obecnie grają w Embedded (Brutal Death, recenzje ostatniego albumu znajdziecie również na łamach mojego ‘serwisu hehe), wychwalali Piekło i Diabła na swój sposób, nie ogladając się czy Norwegia czy Szwecja dyktowała takie albo inne warunki stylistyki. Z drugiej strony nie jest to też tak, że ‘Bloodspawn’ jest niewiadomo jak odkrywczym albumem, bo nie jest i bardzo dobrze. Po prostu album i Black Metal na nim zawarty nie ogranicza się tylko do jednego kierunku, a kult Diabła jest aż nad wyraz wyczuwalny. Polecam słuchania tego materiału nocą, gwarantuję, że muzyka ta nabierze zupełnie innego wymiaru niż tylko surowy BM.

Dying 'Born From Impurity'





















Self-produced, album 2009

A więc po 9-ciu latach istnienia Hiszpanie 3 lata temu wydają swój debiutancki krążek, który ostatnio wleciał mi w łapska. Co dziwne, gdy zaczęłem szperać w informacjach odnośnie zespołu, na początku chłopaki wcale nie zapieprzali tak brutalnie jak obecnie, a bawili się w skoczny Crossover, pomyślałby kto? Zdecydowanie nie, szczególnie gdy na odsłuch bierze się taką techniczną muzę jaką oferuje właśnie 'Born From Impurity', ale kolejno i do rzeczy. Zacznę od mankamentu realizatorskiego, a mianowicie od perkusji, która niestety została nagrana ze setką chyba trigerrów i pyka i cyka pod jazgotem blach które skutecznie zakrywają całość mizernie nagranych ścieżek werbla, tomów i centralek. Wiem, że tego instrumentu często się czepiam, ale posłuchacie to ocenicie i zdecydowanie część z was się ze mną zgodzi. Pozostała część instrumentarium nie wzbudza żadnych zastrzeżeń. Gitary, może przesadnie nie mieszają, ale przez te 11-ście utworów jest co posłuchać w riffach, gdzie od bardziej zakręconych fragmentów znajdziemy też i wolniejsze patenty na otwartych strunach czy bardziej rytmiczne kojarzące się Thrash Metalem z którym to chłopaki kombinowali na początku kariery. Tempa są mieszane, ale Dying wypada zdecydowanie najkorzystniej w średnich tempach, gdzie w szczególności praca perkusji jest do skonsumowania bez popity, bez głębszego wsłuchiwania się gdzie zniknął werbel i czy to może już stopa. Wokale mimo, że monotonne, mało tu urozmaicenia to dają radę dodając niezłego kopa muzyce; nie należą do ultra niskich rzygów, ale na tle skomasowanego i brudnego brzmienia Dying, dają naprawdę nieźle do pieca.
Hiszpanie nie powalili swoim debiutem jednak nie jest to krążek który należy ignorować. Zarejestrowano jedenaście utworów składających się na całość 'Born From Impurity' i zapewne nie jest to coś jakiś tam słabeusz Death Metalowy. Otóż, pomimo wtopy z perkusją, utworów słucha się nieźle, mają fajnego kopa a i dodatkowo są totalnie prowadzone przez świetny groove i wszystko, mimo czasem pozornego pomieszania z poplątaniem, wychodzi konkretnie. Naprawdę niezły debiut, polecam posłuchać choćby kilka wałków na youtube, a potem nabyć album za grosze.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Coprophiliac











01) Hello Mario, so I guess Vulvectomy wasn't just enough and you started another sick band called Coprophiliac. Tell me what was the purpose of creating it?
- Hello bro, the project COPROPHILIAC started such a game, with David, with the purpose to play something extreme and brutal, with a mix of goregrind and brutal death metal, our first inspiration are the mighty Retch, Sickfuck, Torsofuck, Clean Flesh

02) Ok before we will proceed to music I must ask you about how much for fuck sake are you obssessed with porn movies haha? There are many intros on the album and the song titles speak for themselves. Oh course the songs do touch the mostly fucked up subjects of porn stuff but still... you have to get this unique knowledge from somewhere haha.
- Ahah yes Coprophiliac concept is just this, sexual perversion, no morals and no lyrics, with the aim to provocate the listener, creating a sense of disgust and uncomfortable state of mind.

03) 'Menstrual Muck Pancake' or 'Ball-Gag Punishment'? Come on! hahaha Are these what you practice from time to time?
- We have also something like Lesbian Coprophagy, Smothered With Vaginal Cum, Cunt Facial Vomitous, who know hahaha

04) Is the story to use use the drum machine in Coprophiliac similar to the reason in Vulvectomy?
- More or less, at the end Vulvectomy's drumming is more "traditional" for sound and patterns, in COPROPHILIAC we want to bring drums sound in something absolute inhuman, with the fakest sound is possible to reach. In very simple words we amplify the absence of a drummer, and we don't want to mask it, because it's part of our style, it's our trademark.


05) Ok, lets move to the music on 'Whining Bitch Treatment'. Three songs were released before on your only demo from 2009 'Lesbian Coprophagy' while the rest is kind of a new stuff, isn't it? How long took you to complete the whole music the album and how does the song writting process lokks like when we speak about Coprophiliac?
- Yes at the end we spent a couple of years to write our debut WHINING BITCH TREATMENT, generally I program the drums patterns and then we began creating bass and guitar riffs the final part is the vocals arrangiaments, that we cure a lot, we have a big variety of different growls, screams, inhales, so is a little bit hard to mix them well.

06) How often do you have time to do rehs?
- It depends if we have planned shows, or if we are writing new stuff (as now) generally once at week but it depends as said before.

07) Sevared Records who signed you is saying that the Brutality you play is recommanded for fans of Torsofuck or Sikfuk which for me is a huge mistake. I do not hear any pure GoreGrind, mostly the Brutal Death Metal mixed with Grind but this is a difference. Don't you think that such comparison may put manics in a dead point with thought 'what the fuck?'
- Surely they are influences, but during this time in my opinion we have maturated a personal sound we are not interested to copy other stuff, for sure is difficult to be original, but we try the best. I think that the only way to get an opinion is listening to our shit.

08) Of course there are some Slam parts, not a lot but still there are. All in all to point out the difference is, I think, that Coprophiliac does represent more Brutal Technical stuff then Vulvectomy. Would you agree? What are your favs or even inspirations in this genre?
- Yes Vulvectomy slam parts are totally different from Coprophiliac ones, because of sound, drums, and execution.

09) The structures of the songs seem to be advanced on technical level, sometimes even messed up hehe, which I think can be only a reason to be proud of. You are delivering quality sickness to the maniacs and that all what is important. The story of Coprophiliac just started so tell me where do you see the line of being satisfied with the work you did? Can we expect at least 10 sick albums?
- I hope to record not 10 but 100 sick albums ahahah. We are very happy and satisfied about our work and people response, we thanks all our crazy fans for their preciuos support.


10) Even you are kind of fresh face on the scene you played live in few places. What were the biggest events and greatest memories for you so far?
Playing with some bands is more easy to play a lot of shows, but if I have to say something in particular I can say Obscene Extreme, Neurotic Deathfest and Las Vegas Deathfest.

11) Let me ask you about the life standards in Italy and political situation in your country. Is really so fucked up with all these sensations with the main heads from goverment, connections with mafia and shit like this. Is it something you can feel in everyday life or is just a background of what is really happening there?
- Italy has problems like every other country, but we are here to speak about extreme music, right?

12) As much I do see it your country is kind of better in propaganda to close eyes or wash brains for what is really happening by such colourful and sexy tv programs you' ve got. In here, in Poland it is crap and they are not even trying to attract people with anything else - scandal after scandal, only promisses and fucked up catholic shit around. At least Italy is better organised in strategy in fooling people hehe.
- It happens everywhere i think, we should extirpate those plagues but it's not easy.

13) I think when we spoke a little bit about Vulvectomy some time ago I forgot to ask you about the growing in number quality brutal & sick bands from your country. So now please let me see at least a hunderd names so I can dig up some fresh and putrefied meat hehe.
- We have here in Italy a lot of incredible bands for all the genres, about grind we have Ultimo Mondo Cannibale, Ape Unit, Zeit Geist, Murdes Callings, Funeral Rape, for brutal and death Hideous Divinity, Antropofagus, Vomit the Soul (rip), Hour of Penance, Natrium, Hatred, Blasphemer, Putridity, Septycal Gorge, just to say few names.

14) Future plans? When can we expect new stuff of yours and what it will be?
- At the moment we are writing new stuff, for the second album, we expect and hope to play everywhere to reach even more brutalheads with our music.

15) Cheers for this small chat Mario! Good luck with your shit smeared band! Keep it fucking sick!
- Thank you very much for the support and for this interview, and keep doing well your work. Wish you all the best. For all the supporters follow us on our webpages:
www.facebook.com/coprophiliacgrind, www.reverbnation.com/coprophiliac and check our merchstore www.coprophiliac.bigcartel.com
interview by Waldemar  July/2012