wtorek, 24 stycznia 2012

Condemned ‘Realms of the Ungodly’


Unique Leader Records, album 2011

Wszakże  miałem zabrać się za ten album później, powiedzmy ‘przy okazji’, jednak natknąwszy się na zadziwiająco niską ocenę drugiego wydawnictwa Condemned, coś mnie tknęło. Otóż wkurw był niesamowity! Zabrałem się więc szybko za odsłuch ‘Realms of the Ungodly’ i doszedłem do wniosku, że autor owej niepochlebnej recenzji musiał być totalnym wałem (może kompleks niespełnionego muzyka?). Porównywanie do takich tuzów jak choćby debiut Gorguts, którego dopuścił się wspomniany przeze mnie recenzent, jest co najmniej nieuzasadnione, ponieważ Condemned prezentuje zupełnie inne oblicze Death Metalu. ‘Realms of the Ungodly’ charakteryzuje się potężniejszym brzmieniem, sporą ilością triggerów no i dużą polaryzacją dźwięku w studio. Być może zabija to w jakiejś mierze prawdziwego ducha muzyki,  jednak z drugiej strony ów zabieg był w tym przypadku konieczny, aby zrozumieć coś z całej kupy hałasu. Co z owej kupy wynika? Utwory składne, przemyślane, przesycone autentyczna furią. Jeśli chodzi o technikę Condemned, można powiedzieć, że stanowi ona mieszankę stylu Defeated Sanity ze sporą dawką Slamu, jak chociażby w przypadku jedynki; do tego dorzuciłbym jeszcze takie nazwy jak Devourment, rosyjski Katalepsy czy wspomniany poprzednio Cephalotripsy. Muszę przyznać, że polotu w tym wiele; trzeba wsłuchać się w tę muzykę i spróbować ogarnąć oferowane przez ów zespół patenty, choć nie ukrywam, niewtajemniczeni będą mieli nie lada orzech do zgryzienia. Fakt faktem, trzeba oddać Condemned należytą cześć za album ‘Realms of the Ungodly’, gdyż takie wydawnictwa stanowią wyraz profesjonalnego podejścia do sprawy; muzycy nie stawiają sobie za cel popisywanie się własnymi umiejętnościami , lecz tworzą wyważoną, zajebiście dobrą muzykę, która aż kipi techniką, ale nie dla samej techniki. Mam nadzieję doświadczyć nie jednego jeszcze choróbstwa, jakie narodzi się w łonie omawianego przeze mnie zespołu. ‘Realms of the Ungodly’, podobnie jak jedyneczka,  to totalny mus! Szczerze polecam!
6/6

Condemned ‘Desecrate The Vile’


Lacerated Enemy Records, album 2007

Jakiś czas temu zasłuchiwałem się w brutalnej nawałnicy dźwięków amerykańskiego Condemned, którego szeregi zasila nie kto inny jak  pan Angel Ochoa, wyróżniający się autentycznie najniższym bulgotem, bez żadnej ściemy przesterów czy innych efektów ‘specjalnych’. O ile dobrze pamiętam, w  roku 2011 nagrany został  następca ‘Desecrate the Vile’ który to dumnie stoi na mojej półce i czeka, bym skrobnął kilka słów również na jego temat. Condemned to czystej maści Brutal Death Metal; można powiedzieć, ze stanowi on mieszankę masakry prezentowanej przez amerykański Disgorge choćby z wytworami Cephalotripsy, w którym Ochoa udziela się także, wydając z siebie często niekontrolowane dźwięki. Jeśli chodzi o okładkę omawianego albumu, to moim skromnym zdaniem jest ona jedną z lepszych w tym gatunku;  nawiązuje ona do estetyki old schoolowej, podobnie jak wczesne pozycje z Florydy z lat 90tych. Gratulować! Jednak to nie koniec pochwał pod adresem ‘Desecrate The Vile’; owa muzyka daje ostro wpierdol konkretnym brzmieniem i brutalnością blastów, choć pojawiają się tu także zwolnienia. Wszyscy to znają, lecz nie każdy lubuje się w  takim graniu; ja natomiast czerpię z owego materiału sporo radochy. Istotna jest tu intensywność wydawnictwa, bezlitośnie maltretującego słuchacza trochę ponad dwuminutowymi utworami, siejącymi pierdolone zniszczenie i wciskającymi w glebę jak mało co. Do tego dochodzi sama technika wykonania (pojawiają się m. in. elementy Slamu); wystarczy wsłuchać się w partie perkusji i od razu wiadomo w czym rzecz (że nie wspomnę o zagmatwanych riffach). Kolejna sprawa dotyczy kwestii wokalno – lirycznej;  teksty Condemned nie są nafaszerowane maksymalnie wielką ilością medycznej terminologii, jak to czasem bywa u innych, lecz stanowią opowieści o cierpieniu, zagładzie, okaleczaniu ciała, wszakże bez zbędnych rewelacji. Pomimo, że album kończy utwór będący swoistym jedenastominutowym dziwolągiem, z czego dziewięć minut stanowi pewne wariactwo zmutowanych dźwięków rodem z Dark Ambientu,  to nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń względem ‘Desecrate the Vile’. Zajebista rzecz!
6/6

Wintermoon ‘Dogma’

Seelenkrieg Records, album 2011

Zimowych Księżycy naliczyłem sobie cztery, a powyższy pochodzi właśnie z Niemiec. Jest to już trzeci album w dorobku Szwabów i przyznaję się bez bicia, że będę musiał nadrobić zaległości związane z dwoma  poprzednimi  wydawnictwami. Niemiecki duet prezentuje bardzo mizantropijną i nienawistną wersję Black Metalowej sztuki, a że potrafi zrobić to w ten sposób, by maksymalnie przyciągnąć uwagę odbiorcy, tym bardziej zasługuje na uznanie. ‘Dogma’ to cholernie zimny album, praktycznie pozbawiony wszelkich emocji, poza wspomnianą wcześniej nienawiścią i kompletną obojętnością wobec innych. Przeznaczony jest on do samotnego odsłuchu (wskazane, aczkolwiek niekonieczne). Muzyka ta jest bardzo duszna, stłoczona; daje się w niej odczuć niesamowitą desperację jej twórców w dążeniu do osiągnięcia wrażenia maksymalnej  negatywności, do wydobycia czarnej esencji płynącej w ich żyłach. Zdaję sobie sprawę, że być może dziwnie to brzmi, ale dla tych, którzy bez reszty poświęcili swoje życie Black Metalowi, sprawa jest jasna.
Wintermoon oddaje nam w posługę pięć kompozycji,  stanowiących długie pasaże,  prowadzących niczym kręta ścieżka w głąb maniakalnej obsesji Zła pośród ruin ludzkości. Duża powtarzalność riffów potęguje wrażenie hipnotyzmu ‘Dogmy’; riffy same w sobie są minimalistyczne, ociekające bólem i cierpieniem wynikającym z przynależności do tego świata. Smaczku dodają całości takie efekty jak odgłosy szalejącej burzy czy akustyczne partie pogłębiające pragnienie samowystarczalności istnienia, pełnej kontroli nad własną świątynią ciała i mizantropijnego fanatyzmu.. Oto skrócony opis zawartości ‘Dogmy’. Jest to chyba najbardziej pojechana recenzja, jaką do tej pory napisałem, jednak właśnie w ten sposób odczytuję muzykę Wintermoon, amen.
6/6

Deceased ‘Surreal Overdose’


Patac Prod., album 2011

Amerykańska brygada pod przewodnictwem niezmordowanego Kingsley Fowley’a przypuszcza kolejny zajebiście udany atak; tak jak poprzednio musimy ponownie paść na kolana i uznać ich wielkość. Wiadomo nie od dziś, że Deceased para się Death i Thrash Metalem, z większym naciskiem na ten drugi gatunek. Wiele grup brutalitaztorów może pozazdrościć im finezji w muzycznym  kopaniu mojej mordy. Osiem kompozycji zamkniętych łącznie w 45-ciu minutach dynamicznego grania, stanowi świetną okazję do ponaginania karku w headbangingu (oj ciężko pisać mi tę recenzję, hehe! Chwila skupienia i jedziemy! ). Deceased, po 6-ciu latach przerwy dzielących ich od poprzedniego albumu, wypełnionych niezliczoną ilość składanek, splitów i ep’ek, powraca z materiałem, który totalnie zmiata wszelką konkurencję. Wystarczy wskazać chociażby na pracę gitar, której nie określa żaden klasyczny schemat typu: wers, refren, pauza, bridge. Każdy z utworów prowadzi słuchacza na spotkanie ze Złem; rozpoczyna  prawdziwy horror, którego końca nikt nie potrafi przewidzieć. Właśnie ów brak schematyczności stał się wyróżnikiem twórczości Deceased. ‘Surreal Overdose’ przyciąga uwagę słuchacza m. in. świetnymi solówkami, agresywnym, a przy tym w pełni zrozumiałym wokalem King’a oraz rozdzierającymi swą mocą partiami perkusji. W tym prezentuje się kunszt Amerykanów, trzeba przyznać. Na koniec dodam jako ciekawostkę, że siódmy utwór z tego albumu stanowi jakoby akustyczny całominutowy przerywnik, swego rodzaju uspokojenie przed kolejnym, ostatnim już kawałkiem zamykającym płytę, a mianowicie ‘Dying in Analog’. Kiedy wreszcie nastaje cisza,  po ‘Surreal Overdose’ pozostaje cholerny niedosyt. Cóż wiec pozostaje? Ponownie ‘Play’ jazda!
6/6

Lifeless ‘Beyond the Threshold of Death’


Ibex Moon Records, album 2010

O cholera, takiego grania, w dodatku  z takim polotem,  absolutnie nie spodziewałbym się po Niemcach. Nie, żebym należał do tych, co nie darzą sąsiadów zza Odry zbytnią sympatią z racji wojennej rozpierduchy. Nic z tych rzeczy! Zazdrościć im można m. in. (hehe) klasycznego podejścia do Death Metalu; jeśli potraficie sobie wyobrazić zgniliznę i smród ‘Left Hand Path’ podrasowaną wściekłością ‘Like an Everflowing Stream’ oraz naleciałościami albumów takich jak ‘Into The Grave’, ‘Last One On Earth’ czy nawet ‘Sumerian Cry’, to jesteście godni owego pieprzonego majstersztyku.  Gro zaraz  zacznie się krzywić, że ileż można powracać do starej szkoły, by podkreślać jej wielkość i zasługi, nie wnosząc do grania niczego nowego? Ja na to spokojnie odpowiadam: ‘Idźcie się jebać!’. Po to jest tradycja, aby ją kultywować, by czcić wielkich poprzedników nie tylko poprzez katowanie się wciąż tymi samymi krążkami czy kasetami. Nie na tym cała sztuka polega! Z dnia na dzień powstają nowe twory i chwała im za styl i determinację w kultywowaniu tradycji! Lifeless, oprócz czerpania inspiracji z wyżej wymienionych albumów, sięga także po bardziej melodyjne rozwiązania rodem ze sceny Goeteborga, przy czym wszystko oblepione pozostaje resztkami  aromatycznych trupów z całą paletą kolorystyczną towarzyszącej im zgnilizny. Zresztą sami powiedzcie, czy taki człowiek, jak John z Incantation, szef Ibex Moon Records, brałby byle znajdorów  pod swoje skrzydła,  ryzykując utratę renomy? Wątpię! Jako dodatek do tego zajebistego retro Death Metalowego ołtarzyka mamy zaserwowany ‘Casket Garden’ który nadaje całości zajebisty smaczek. Coś niesamowitego!
6/6

Cerebral Incubation ‘Asphyxiating On Excrement’


Soulflesh Collector, album 2009

Dwadzieścia minut zawartości  owego albumu stanowić powinno nie lada wyzwanie dla słuchacza, zwłaszcza, że efekt ten potęguje dość wymowna okładka,  przedstawiająca poćwiartowaną piękność wsadzoną do beczki, znajdującej się nie gdzie indziej jak na plaży. Nie będę odkrywczy, jeśli powiem, że czwórka gentlemanów z Cerebral Incubation zapatrzona jest w bogów z Devourment, jednak od całej masy tępych zaślepieńców, zalewających scenę niczym ścieki ludność w Bangkoku, wyróżnia ich fakt, że mają w tej kwestii rzeczywiście coś do powiedzenia. Album, jadący non stop na skocznym Slamie, przeplatany blastami, kryje w sobie kwintesencję owej stylistyki. Ów Slam nie jest posunięty do granic mózgowej wytrzymałości, jak chociażby ten, wykonywany przez Rosjan z Abominable Putridity, bo dzieje się tu o wiele więcej i dlatego uważam, że należy dać amerykusom szansę na odsłuch i ponapierdalać nieco głową w rytm ich kawałków. Przeciętny fan Death Metalu odpuści sobie takie granie z tego względu, że może wydawać mu się ono zbyt archaiczne, sztampowe czy monotonne. Z kolei starzy wyjadacze, prawdziwi wyznawcy Slamu, zapewne udekorują sobie pokój plakatami z okładką tego albumu i na tym nie poprzestaną. Szczerze mówiąc, niczego w owym albumie nie brakuje; znajdziemy tu  intra z pornosów i zakręconych komedii, brzmienie ‘Asphyxiating On Excrement’ jest bardzo niskie, riffy wybornie dobrane do blastującej i wolno wałkującej chore pasaże perkusji, a wokale, wiadomo, typowe niskie bulgoty i growle z czasem pojawiającą się nieśmiałą świnią. Tytuł albumu mówi sam za siebie i faktycznie, czasem jest tak duszno, że kto wie czy to nie aby emisja ‘brązowych dźwięków’, powodujących nasze duszności względem analnych wydzielin.
4,5/6

Dodsferd ‘Hammering Brutally Your Cross’


Misanthropic Art Propaganda, live album 2011

Przy całym szacunku, jakim darzę tę grecką hordę, kompletnie nie widzę sensu owego wydawnictwa. Nie wiem, po jaką cholerę Misanthropic Art Propaganda zgłosiła się do Nadira i Wratha z tak nietrafionym pomysłem; a  może to rodzący się narcyzm wspomnianych typków względem rozpoznawalności Dodsferd czy Nadiwrath na scenie zaowocował tym dość żenującym wydawnictwem? Nie moja działka. Jeśli chodzi o rejestrację utworów na żywo, nie ma tu jakiejś większej wtopy, jednak po co komu album live Dodsferd? Przechodząc do sedna sprawy, mamy tutaj trochę ponad 50 minut zamkniętych w ośmiu kawałkach. Dużo sprzężeń gitar, pisków, a gdy dochodzi do faktycznego grania utworu,  początkowa chropowatość zanika i pojawia się czysty rejestr poszczególnych utworów. Według mnie to, co prezentuje Dodsferd, nie powinno być odgrywane ‘na żywo’ dla publiki, ponieważ wtedy utwory te ciągną się w nieskończoność i zaczynają być nudne jak flaki z olejem, nie to, żebym miał coś do flaków ;), natomiast reakcja ludzi oglądających taki koncert nie napawa optymizmem. Podobnież poskrzekiwania Wratha, mizeria. Jeżeli jesteś, słuchaczu, obłąkanym kolekcjonerem płyt, stojącym na skraju załamania nerwowego, to bez zastanowienia nabywaj owo wydawnictwo, jeśli jednak masz zamiar kupić coś, do czego niejednokrotnie powrócisz, ‘Hammering Brutally Your Cross’ omijaj z daleka.  Pomyłka w wykonaniu zacnego zespołu.
1,5/6
brak strony

Harm ‘Demonic Alliance’

Battlegod Prod, album 2011

Norwegia... ale jednak mamy tutaj piekielne komando grające Thrash Metal. Battlegod, która słynie z wypuszczania na rynek wydawnictw spod znaku Black Metalu,  rzuca się na ten twór i, muszę przyznać, jest to strzał w pieprzoną dziesiątkę. Harm proponuje nam muzykę przepełnioną agresją i przemocą, które oczywiście nie ograniczają się jedynie do tekstów zespołu, ale także przejawiają się w samej sonicznej kawalkadzie. Album ten swymi korzeniami sięga do starej niemieckiej szkoły; przywoływanie nazw takich weteranów jak Kreator i Destruction staje się sprawą oczywistą. Zauważalna jest jednak pewna różnica, otóż zespół  Harm zapierdala na najwyższych obrotach nienawiści i, trzeba przyznać, robi to znakomicie. Na szczególną uwagę zasługują riffy, które, pomimo głębokiego osadzenia w w/wym. Zespołach, nawiązują w jakimś stopniu do stylu takich formacji jak chociażby Zyklon. Tak więc nie do końca to taki old school, hehe. Patrząc całościowo na ‘Demonic Alliance’, wszystko wydaje się być tu zrobione na ‘tak’;  mamy zajebiście dynamiczne brzmienie, siekące i plujące jadem gitary, trzeszczący bas no i nieocenione partie perkusji. Wszystko to zdobi, niczym rdzawe plamki stal, wokal gardłowego krzykacza.  W czasach, gdy rynek muzyczny aż roi się od politycznie poprawnych lalusiów i wszelkiego rodzaju lizodupców, grających ‘coś’, co ma uchodzić za Trash Metal, Harm jest dowodem na to, że ten gatunek żyje i ma się, kurwa, dobrze. Szczerze polecam.   
5,5/6

sobota, 7 stycznia 2012

Bodygrinder



01) Hello mr. Gorelord hehe. I know that you have joined the Bodygrinder crew after they release their debut album but what you can tell about the beginning of the band? Any interesting stories? Maybe some rape or murder, hehe?
Hi bro! Yes, it's almost correct what are you saying to me. Almost, because I joined the band after a few releases. First of all, a long time ago, when there was a lot of virgins in the World, there was a Demo called "Siamo proprio tutti stronzi" (We are all shitheads). After that, guys decided to register their first LP called "Sick Grind For Sick People". When I've arrived in summer last year, they have already registered a lot of new stuff with the ex singer Pelvis which has decided to leave the band after that, so in the beginning I was only "singing" theirs old songs and waiting to release "Habemus Grind" in April '11. This year, we started to compose our new music, with me on the microphone, my "lyrics" and new bass-man (which left the band a few days ago, shit).

02) Well debut album is out and how did the Grind fanatics reacted?
"Habemus Grind" is promoted only by ourselves and couple of friends and that's petty, because everyone is complaining this album. We would like to have more promotion but You know very well how does it work... Anyway, I think people listening to our album can see, that even if we are an underground band, we have done everything to give them a good, violent, little technical and with a very nice mixing album. I don't know if they are scared of us, but no one told us this album is a piece of shit hahaha. They reacted very nice. It's possible we will re-release again this CD.

03) Is the style presented on 'Habemus Grind' will be continued and expanding or next ass-ault will go to totally different direction? Can you tell us more about the new forthcoming album?
As You know, from now on, I will be only one writening the "lyrics" so that changes something. I'm also trying to give some new idea about music and arrangements, putting inside my porn-grind/ brutal death ideas, but the main line won't change. We will continue to make a grind version of our influences that are a lot. Just to help You understand our music, You have to know, that everyone inside the band, is listening to different kind of metal. For example, our band-former, drummer Bo, is coming from punk/grind world, guitarist is more technical black/death maniac, myself already told. So we will continue for sure to put those influences inside the studio, mix it, fuck it, piss on it and give to people a grind version of it. By the way, we are already preparing new album. Bo and Gildo (guitarist) are now working in studio. It's possible in spring You'll have a chance to hear our new super-grind-anal stuff.

04) Most of the bands in this genre make a lot of noisy sounds that you can't even call music. What are your most fascinating sub-genres of Grind and bands / projects?
As I told You, we are very different outside the studio. A lot of people are asking us, why so many arrangements, why so many idiotic riffs, why so many tempo changes. It's simple. Everyone of the band, wants to add something that express himself and we are doing it. So the part of grind is coming from our drummer, maniac of Nasum, Pig Destroyer and so on, technical part is coming from our guitarist, fan of some technical Norwegian black and death. A brutal-groovy-porn part is coming from my head. I'm trying to put inside some Cock And Ball Torture influence hehehe.

05) Now let's move to lyrics. As much I have no clue what do you sing about in Italian language then judging from front cover and few English titles you hate society, politics and religion and love kinky porn stuff plus some gore shit? Tell me what you like to write about in lyrics plus how much important are those in your opinion in Grind music?
Usually never one gives a fuck what I'm singing about. For this reason, I'm not trying to write some super pseudo-intelligent lyrics like somebody (You know who haha).I just sit down, drink vodka, think about things that are pissing me off and write it in a simple way that everyone can understand. I mean "Fuck You & die bitch". Sometimes we put in some porn stuff (always haha), sometimes gore stuff, sometimes violent stuff, sometimes they ask us to do not announce our song titles because we are to sexist.. Anyway, from now, I will try to write more lyrics in English, so everyone can understand how our heads are fucked up.

06) Shaved pussy or hairy pussy?
Hairy pussy rulz!
07) Ok, tell me now about live gigs. With which bands did you play so far and how often do you organize such parties?
You know how does it work, it's very difficult to organize something and usually we are trying to do it by ourselves and invite our friends to play with us, so the next time they will call us for the support. Before I came, guys have had a gigs with a lot of bands, the most important was that one with Cripple Bastards I think. We also had parties with Bastard Saints, Funeral Rape, Jesus Ain't In Poland, 2 Minuta Dreka and so on... We are playing only because we know all that guys and are our friends.

08) You know that the situation in Poland for live events is getting better but it is still nothing comparing it for example to Czech Republic. How does it look like in Italy?
Shitty. As I told You, if You don't have friends, know a lot of bands of the same (or almost) genre You won't play. Maybe one of 10 gigs is because some lives' organization called You..

09) Septical Gorge, Blasphemer, Exhumer, Vomit the Soul, Vulvectomy just to name few from your scene. Now it is your opportunity to name all the great bands from the brutal and grind scene from Italy.
It's strange, but here is a lot of good band playing loud and fast. Cripple Bastards, Funeral Rape, 2 Minuta Dreka (broke up some time ago), Jesus Ain't In Poland, Bastard Saints, Tsubo, SpermBloodShit, Psychofagist (they will have a split with polish Antigama soon) and so on..

10) Tell me what you think about last Morbid Angel's album and I want to hear only complains hehe.
Who fuckin' cares about Morbid Angel? Me not, sorry. (you just won a bottle of vodka for this answer from me mister hehe - Waldemar)

11) But to be serious about it I read some opinions that are saying that this album is so misunderstood as for example Pestilence's 'Spheres' in the past. For it is a biggest bullshit told ever, because it does make a difference when a band record something totally different from previous recordings but so ambitious and worthy listening then just a fucking pop disco fart which in my opinion they did.
No, really man. We don't listen to the Morbid Angel, maybe only one is our guitarist... Ok, respect for what they did and who they are, but their music is to technical. I prefer brutal or electro porn shit with 2 riffs on all the CD, that seeing guys masturbating on their guitars.

12) Ok Igor, that would be it. Cheers for your time and stay sick.
Thank You bro! Stay fuckin' brutal and continue to support a "Dark Side" of Metal! Will see You at Obscene Extreme!
interview with Igor of Bodygrinder by Waldemar January 2012

Cruadalach ‘Agni - Unveil What’s Burning Inside’


Parat Magazine, Ep, 2011
Czesi i Folk Metal? Brzmi groźnie w szczególności mając w pamięci wybryki takich błaznów jak Trollech którzy sami to zwali swój styl Leśnym Metalem co już samo w sobie zakrawa na kpinę. Idiotów na świecie nie brakuje więc mają swoich ‘wyznawców’. Wracając jednak do twórczości zespołu o którego Ep’ce tu mowa, to muszę przyznać że miło się tego słucha i z pewnością fanatycy tego gatunku docenią ten zespół. Na duże uznanie zasługują tutaj przede wszystkim aranżacje smyczków oraz fletów i tym podobnych niestandardowych instrumentów, które wiodą prym na ‘Agni - Unveil What’s Burning Inside’. Zadziwiające jest, że nawet użycie czaskiego języka wyśpiewanego czystymi liniami wokalnymi nie śmieszy, a w jakiś trudny do opisania sposób tworzy całość tej półgodzinnej Ep’ki. Wracając do instrumentarium można wspomnieć jeszcze o całkiem udanych zabiegach z gitarami akustycznymi, a rozpatrując stricte metalowe patenty to szału nie ma, bo tworzą one tło dla w/wym. patentów, skupiając się raczej na rytmice bez zbędnych popisów technicznych. Sumując jednak całokształt muzyczny wydaje mi się, że czesi będą podążać bardziej w komercyjnym kierunku jak np Eluviete czy zespoły tego typu niż faktycznie praktykować przekaz wiedzy sprzed wielu wieków (patrz choćby rosyjska Arkona, która mimo popularności nadal robi swoje). Gdyby potrafił odciąć się właśnie od ów nazwijmy to niesmaku z obranej ścieżki ‘kariery’ ocena byłaby zapewne wyższa, a tak po prostu solidnie i za bardzo dla ludzi... Czas zweryfikuje ich podejście do materii zarabiania pieniążków w szczególności, że debiut już się ukazał.
3,5/6

Fecal Body Incorporated ‘Pathogenesis’


Medialplan Group, album, 2010
GoreGrind jest na tyle specyficznym gatunkiem muzyki w kręgach miłośników ciężkich brzmień, że po prostu nie każdemu odpowiada jego zabawowa forma podejścia do sprawy. No bo z jednej strony mamy makabrę podrasowaną do granic możliwości gdzie gówno, rzygi, krew miesza się w jednym koktailu i wypija jednym haustem, a z drugiej wiadomo – nikt nie podchodzi do tych kwestii poważnie, zdrowy dystans i rozsądek. Po prostu można to odnieść i porównać do kobiety – nie każda lubi seks analny i dobrą zabawę hehe. Wracając jednak do bułgarów i ich debiutanckiego krążka, to muszę przyznać, że słuchając ich wymiotów ujętych jakże zgrabnie pod tytułem ‘Pathogenesis’ bawię się przednio. Jest przytup, są bulgoty i chrumkania, a teksty aż ociekają fascynacjami niespełnionych patologicznych marzeń. Do płyty dołączone także 3 videoclipy zespołu (nieźle co? zaledwie debiut a tutaj taki lans hehe) do utworów ‘Bizzare Body Modification’, ‘Maggots and Rancid Meat’ oraz ‘Removal of Rotting Fetus from the Womb’ – poezja prawda? Niczym wymieszanie dekadencji poetyckiej Micińskiego wraz z pustotą i niebytem filozoficznym Jean-Paul’a Sartre’go hehe. Nad takimi wydawnictwami nie ma co się za wiele rozpisywać, bo po prostu jest kurwa skocznie i zabawowo. Lubicie Cock And Ball Torture lub Hymen Holocaust i ich sposób na umpa umpa? No to bułgarzy wam przypasują!
5/6

Black Horizonz ‘Krura’


Chaosthrone Prod, album, 2010
Dość często zdarza się, że zespół nagrywający solidne płyciwo przechodzi niezauważony, a media pompujące komercyjną papkę serwują gnioty na które to legiony gównozjadów się rzucają. Takie prawa rynku (tfu! jak to brzmi!), tym bardziej mam olbrzymią przyjemność z możliwości prezentacji hordy która obija się już w podziemiu ponad 10 lat i nie rozumiem dlaczego nie zdobyła choćby wąskiego grona wyznawców. Wywiadów z nimi jak na lekarstwo, recenzji kilka ale gównie w ich ojczystym niemieckim co mnie nie bardzo urządza. Tak więc moi mili, Black Horizonz po 5 demówkach, jednym splicie i albumie nagrywa w 2010 roku następcę pełnowymiarowego debiutu, który nie jest czymś niewiadomo jak znakomitym, ale zasługuje na uwagę rzetelnością i dobrym poziomem prezentowanego Black Metalu. Muzyka zawarta na ‘Krura’ (założę się, że każdy z was wpierw przeczytał tytuł albumu jako ‘kura’ hehe) charateryzuje się czymś co można umieścić jako wypadkową pomiędzy technicznym Black’iem a typowych strukturach otwartych strun czerpiących z korzenii tradycji tego gatunku. Tempa są zróżnicowane i mamy zarówno zwolnienia jak i blasty, jednak sposób rejestracji perkusji drażni mnie niemiłosiernie ponieważ został ładnie wypieszczony i podrasowany komputerowo, ale cóż... czas idzie naprzód, może pora abym ja się dostosował hehe. Kończąc jednak kwestię perkusji, to są triggery no i ślicznie to brzmi... do zniesienia przeze mnie. Gitary czasem zapędzają się w techniczne łamańce tworząc obraz lekkiej psychodeli jednak bez obaw, bo Black Horizonz zna umiar. Wokale to od screamo po kilka growli, melodeklamacji vide intro, czy takie troszkę przesterowanych na wpół screamo na wpół radiowe. Ogółem momentami zalatuje z lekka norweskim Thorns, jednak nie ryzykowałbym w przypadku niemców osądów o kopiowanie. Sumując mogę ponownie powiedzieć tylko, że to dobry album, trzymający pewien poziom jednak część elementów zostało zapomnianych przez germańską ekipę, przede wszystkim polerka brzmienia zabiła ducha a i zarazem pierwotną energię tego albumu, co nie oznacza że należy ich skreślać. Wręcz przeciwnie, bo album jest do posłuchania i to nie raz.
4/6

Cephalic ‘Blasted Into Lunacy’


Animate Records, album, 2003
Coś cicho się zrobiło u austriaków po wydaniu debiutu który właśnie mam zamiar opisać. Niby zawieszenia broni nie było i nie ma, a jednak to już 9 lat będzie gdy nic nowego nie jest nam dane usłyszeć od ekipy rzeźników z Cephalic. Trudno, jak będzie tak będzie, a ja i tak mam nieukrywaną frajdę, że mogę obcować z tym zajebistym ochłapem Death Metalu, brutalnego i technicznego, jednak nie przekombinowanego. Kolesie w 2003 roku przypierdolili konkretnie, a ‘Blasted Into Lunacy’ to faktycznie jazda jak na jakimś speedzie. Przede wszystkim chaotyczna produkcja, trudne do wychwycenia (ale na tym polega słuchanie!!!) smaczki jak urywane wariacje powtarzanych riffów, wyrywkowe pingi czy bardzo udane przejścia po załamaniach temp dały album bardzo udany co by nie rzec, że zajebisty. Przede wszystkim album pomimo ów powierzchownego odczucia bałaganu ma bardzo dobrze przemyslane konstrukcje wałków oraz naturalnego ducha bez niepotrzebnego dopieszczania dźwięków. Jest brudno, ale i technicznie więc wszelakie dopatrywania się tutaj diabelskości i koszmarów rodem smolistego Death Metalu zostawiłbym zdecydowanie na boku ponieważ ów ‘brud’ nie miał sugerować Diabła. Wokale to od niskich growli do kilku krzyków... nic poza tym. Duże pokłony w stronę perkusisty, który robi spore zamieszanie, a jego blasty które zajmują większość płyty po prostu niszczą z siłą fali uderzeniowej wybuchu jądrowego. Sponiewierał mnie chłopina, ot co hehe. Na koniec mogę rzec tylko to co zazwyczaj przy okazji recenzowania takich perełek z przeszłości, że w obecnym zalewie komputerowych gniotów i chuchania i cmokania na poprawność brzmienia, albumy jak ‘Blasted Into Lunacy’ są niczym cholerny rezerwat w którym to stopniowo wymierają zagrożone gatunki. I to na tyle. Absolutny mus dla brutalizatorów!
6/6