Self-produced, album 2010
Żabojady w natarciu! I to w
jakim natarciu! Tak dojrzałego debiutu i to wydanego własnym sumptem dawno nie
słyszałem, mimo, że materiał wpadł mi w łapska po dwóch latach i to nie
bynajmniej na wznowieniu przez Kaotoxin Records, które to właśnie w tym roku
wznowiło ten zajebisty stuff. Otóż, ekipa z Francji której to członkowie
miotają się po różnych dziwnych Deathcore zespolikach, serwuje nam taki kawał
muzyki, że jaja małe! ‘Spiritual Rebirth’ zdecydowanie kojarzy mi się z
dokonaniami tuzów zza Wielkiej Kałuży czyli z USA i można tu śmiało jako
wypadkową przywołać takie nazwy jak Suffocation tyle że na wyższych obrotach,
niektóre riffy kojarzą się z graniem z Florydy z lat świetności czyli choćby
Brutality, no i sporo tu napierdolu rodem z Origin. Taka wybuchowa mikstura po
prostu wgniata w siedzisko, a te 37 minut składające się z 11stu utworów mija
niespostrzeżenie, a odruchowo człowiek łapieza pilota wieży i szybko wciska
‘play’ by kolejny raz doznać tej abstrakcyjnej siły sonicznej masakry.
Kompozycje są bardzo ‘żywe’ i dzieje się w nich naprawdę wiele. Gitary nie
stronią o technicznego grania, jednak nie są to kompletnie popierdolone
palcówki, przy których niejedna niewiasta osiągnęła by szczyt w 0,7sek hehe.
Prawda taka, że sporo jest powtarzalności poszczególnych patentów, ale
jednocześnie też wpływa to i zarazem na ciężar jak i chwytliwość utworów, które
nie ukrywam są mimo sporego kopa zajebiście przebojowe. Sekcja rytmiczna
dosłownie szaleje, owszem podpięta pod triggery jednak na tyle umiejętnie, że
kompletnie nie przeszkadza, a wręcz dodaje brutalności i potęgi do dźwięku
‘Spiritual Rebirth’. I na koniec pozostawiłem sobie zajebiste wokale, które to
od growli do świniaków... a w ultra szybkich partiach facet szczeka jak
opętany! Nie mam kompletnie pytań! Dawać mi szybko drugą płytę!