sobota, 30 lipca 2011

Epicedium ‘Epicedium’


Embryo
full-lenght, 2006
Mija już 5 lat a tutaj nadal brakuje następcy debiutanckiego ‘Epicedium’ a szkoda, szkoda. Amerykanie na swojej zgrabnie odegranej jedyneczce zagrali kawałek klasycznego Death Metalu bez zbednych udziwnień, podążania za modą i po prostu nagrali muzyke której sami pewnie by chcieli słuchać. Kwartet operuje bardzo luźno i sprawnie w strukturach swoich utworów które mimo, że zamknięte w ramach typowej stylistyki gatunkowej, to są podane na tyle świeżo i z niezłymi pomysłami, że takiej muzy chciałoby się słuchać dzień w dzień. Jest jednak kilka rzeczy które nie są aż tak ważne jednak przy następnych nagraniach warto byłoby na nie zwrócić uwagę. Pierwszą sprawą jest brzmienie które niestety nie jest na tyle ciężki by wykrzesać maksimum z 40-sto minutowej kawalkady dźwięków. Gdyby gitary były bardziej zestrojone w dół, realizator dorzucił trochę więcej dynami podkręcając werbel i stopy byłoby naprawdę nieźle. Obecnie album brzmi trochę jakby był kiepskim studio, jednak muzyka broni się tu sama. Druga sprawa którą można by wytknąć to fragmenty nagrania gdy wchodzą solówki, bardzo udane zresztą jednak proponowałbym je też trochę dać na przody na następnym albumie. Teraz zalety, których zdecydowanie więcej. Tak jak już wspomniałem, album posiada bardzo ciekawe struktury utworów jednak nie ubiega się o miano najbardziej technicznego albumu, wszystko odbywa się na poziomie umiarkowanym gdzie europejska klasyka rodem Fleshcrawl czy Eternal Solstice przeplata się z amerykańską z debiutów zespołów jak Monstrosity. Może to i duże uproszczenie, jednak tak chyba najłatwiej opisać. Dodatkowo wokale utrzymane w tendencji growli, ani to za głębokich, omijające z dala gutturale i świniaki nie wspominając już o kiblowatych bulgotach, co przypadło mi do gustu, ponieważ scena tonie obecnie w kolejnych to miksturach Suffocation z Devourment i odwrotnie. Kocham ten styl również, ale wypycha on klasyczny Death Metal, albo ten mniej Brutal co owocuje w zapominaniu ile te zespoły mają do zaoferowania.
Sumując, powtórzę się mówiąc, że tego typu muzyka mimo, że z lekka zapomniana i niechciana bo można grać brutalniej i ciężej jest również o ile nie bardziej wartościowa od napierdalania wręcz jazzowych struktur. Wg mnie nie sztuką jest utrudnić maksymalnie album w odbiorze stawiając na zaawansowaną technikę aranżacji, trudniej jest zrobić coś co przyciągnie uwagę, jest po części chwytliwe a jednocześnie nie można mówić o sprzedaniu dupy tudzież bycia dziwką-celebrytem.
6/6!!!!