poniedziałek, 18 lipca 2011

The Cleansing ‘Poisoned Legacy’


full-lenght, 2009
Xtreem Music
Duński Death Metal nigdy nie był szczególna potęgą na mapie Europy czy świata jednak wspomnienia takich zespołów jak Konkhra, Illdisposed, Corpus Mortale czy Inquinity przywołują uśmiech wspomnień zarazem dając automatycznie do zrozumienia, że nie wszystko jest stracone. Tak więc debiutancki album The Cleansing w szeregi którego wchodzą starzy wymiatacze włąsnie choćby ze wspomnianego Inquinity można spokojnie zaszufladkować w kategorii Death Metalu. Tak moi drodzy, wreszcie nie jest to ani Brutal ani Techniczny ani Slam ani cholera wie co jeszcze. Duńczycy dowalili 10-cioma konkretnymi mięsnymi utworami które i owszem są utrzymane w konwencji klasycznej jak na obecne warunki panujące na scenie, jednak brzmienie jakie oferuje nam ‘Poisoned Legacy’ jest kluczowym elementem do rozwiązania łamigłówki – jak bardzo zajebisty jest ten album -. Szczerze mówiąc ostatnio dość sceptycznie można podchodzić do większości produkcji oferowanych przez zespoły metalowe, jest tego po prostu za dużo jednak to co kiedyś często było widziane jako niesamowite dziś można oflagować etykietą ‘takie sobie’. Zmierza do sedna, że mimo iz tak wiele albumów sie ukazuje to jednak poziom muzyczny w szczególności Death Metalu i jego pochodnych uległ znacznej poprawie, i może kiedyś muzyka ta nie była tak łatwo dostępna to jednak nie ma co marudzić tylko trzeba kupowac albumy i rozkoszować się nieświętnymi dźwiękami które tak wszyscy kochamy. A co do samego The Cleansing to od blastujących partii mamy tutaj wszystko – masę zwolnień, średnich temp, solówki, melodykę wymieszaną z typowym brudem Death Metalu, pause, bridge – najzwyczajniej mówiąc kompozycjynie albumowi nie można nic zarzucić. Dodatkowo niesmowita produkcja, ultra ciężkie growle nie mające nic wspólnego z gutturalami czy świniami dają nawet rzekłbym świeże spojrzenie na materię tego gatunku mimo, że wszystko to juz słyszeliśmy pod wieloma innymi nazwami. ‘Poisoned Legacy’ z tego co mi wiadomo ma już następcę jednak póki co jest poza moim zasięgiem finansowym więc trochę poczekam i zadowolę swe nikczemne chuci utworami z youtube. Jedyny mankament albumu to produkcja perkusji która w blastujących partiach jest za mocno ztrigerrowana i webel ginie w dźwięku centralek, co w sumie charakteryzuje wiele zespołów, ale co począć... takie czasy.
Album dla tych którzy mają dość breakdownów a szukają konkretnego europejskiego mięsa. Polecam!
5/6