Sevared Records
full-lenght, 2009
Niemcy na swoim debiutanckim albumie zaproponowali pokaz blastów i szeroki wachlarz powtórzeń riffów które w 90% to zwykłe tremolo. Czułem się zupełnie jakby ktoś cofnął mnie w czasie do debiutu Brodequin z tą różnicą, że niemcy robią to nudno i bez polotu. Pomysłem na muzykę jest bezlitosne napierdalanie w werbel z ubogimi riffami które w aranżacjach powtarzają się przynajmniej po 8-12 razy. Album po prostu męczy wtórnością, bo odnosząc tego typu stylistykę do wspomnianego wyżej amerykańskiego trio tutaj jest klapa, zero zwolnień, techniki, mieszania na garach... Miał z tego zapewne być najbrutalniejszy album w Niemczech a wyszła sraczka. Pomimo tego, że uwielbiam brutalność, nie mogę zakaceptować ‘Tales Of Total Sickness’ jako albumu choćby przyzwoitego. Każdy kolejny utwór na płycie jest niemal identyczny co poprzedni, niskie bulgoty czy co tam co wokalista próbuje choć trochę zasłaniają ów muzyczną porażkę. Wieje nudą, a przy trzecim przesłuchaniu mam dość i zbiera mi się na wymioty, bo uwłaczam sobie słuchając tej kupy.
1,5/6