Coyote Records, full-lenght,
2010
Tym razem rosyjska Coyote Records serwuje nam wyszukany z najdalszych zakątków kanalizacji wynalazek rodem z Kolumbii. Mamy tutaj dwójkę zapaleńców którzy wspomagając się automatem utwór po utworze coraz to bardziej rzeczowo przekonują mnie do siebie. Stylistycznie mamy do czynienia z prostym graniem, żadnych blastów po prostu cholernie ciężko i rytmicznie w najlepszych tradycjach Slam Death Metalu. Wyznaczniki stylistyczne w nazwach można ze spokojem przytoczyć Abominable Putridity tyle, że kolumbijczycy oprócz wspomnianego wyżej automatu stosują troszkę więcej melodyjnych partii posród szaleństwa rytmiki. Dużo także pingów które fantastycznie wspomagają dynamikę riffów, urozmaicają ich tzw. ‘flow’ przez co album nie jest aż tak monotonny. Z drugiej strony patrząc jeśli jesteście fanatykami Slam’u to macie w głębokim powarzaniu czy dla przeciętnego zjadacza kupy jest to monotonne, bo co tu ukrywać że ów element jest jednym z tych za co się ten gatunek ubóstwia. Niesmowitym atutem płyty są wokale które po prostu zabijają, a sma Angel Ochoa by się tej głębi nie powstydził. Koleś naprawdę ma gardło nie do zdarcia, a świnie w jego wykonaniu tuż obok trzewiowych growli to majstersztyk sam w sobie. Ciekawym utworem jest ‘Praise to Nothing’ zamykający album który trwa aż 11 minut by w połowie zamienić się w akustyczny post-rock z czystymi wokalami i muszę powiedzieć, że facet po prostu potrafi śpiewać! Przypomina mi to wokalnie nawet wspaniały głos typka z Agalloch oczywiście kończąc się wesołym grindowym patentem. Album zajebiście udany, trafiony i nie przeginający ani w jedną ani w druga stronę pomiędzy brutalnością a korzyścią z odsłuchu.
5/6