środa, 23 maja 2012

Nader Sadek ‘In Thy Flesh’





















Season Of Mist, 2011


Rok temu gdy ta płyta ujrzała mrok nocy, nikt nie mógł się nadziwić jej absolutowi, perfekcji, ogólnie zapanował totalny szał na Nader Sadek w pryzmacie odpowiedzi na gejozę jaką odwalił Morbid Angel. Rzecz jednak nie w tym, że ‘In Thy Flesh’ należy traktować jako ripostę czy wzorzec jak powinien brzmieć czy grać taki a taki zespół, bardziej chciałbym się skupić na tym co ów międzynarodowa ekipa poczyniła na polu Death Metalu gdzie łącząc klasyczne dźwięki tejże stylistyki zaskakują połączeniem z czasem i psychodelicznymi wstawkami na gitarach potęgując klimat horroru, upadku ludzkości i wartości zabobonu katolickiego. Z drugiej jednak strony nie można było się spodziewać gniota po takich personach Tucker, Mournier, Blasphemer czy nasz ziomek Novy, to by przeczyło przecież prawom logiki. ‘In Thy Flesh’ to bez kilku sekund pół godziny totalnej intensywności, miazgi jakiej każdy szanujący się fan Death Metalu musi doświadczyć samemu. I szczerze to nie wiem jaki cel ma tutaj rozpisywanie się nad potężnymi riffami które są osadzone głęboko w tradycyjnej recepturze stylistyki, nad ich zabójczą dosadnością, prostotą a zarazem pieprzonym geniuszem, a solówki są po prostu idealne zarazem co do struktur jak i miejsc występowania. Co z tego, że Flo przeszedł chyba sam siebie w aranżacjach perkusji, gdy znając jego zapędy ku bardzo skomplikowanej grze, tutaj (nie mogę powiedzieć, że to proste granie, ale jak na niego to chyba bardzo się facet hamował) zdyscyplinowany, bez łamania temp, bez przesadnych jazzowych łamańców, po prostu na podwójnej centralce i do przodu! Wokale Steve’a to już totalny klasyk sam w sobie! Z takim darem się, kurwa, rodzisz! Wyczucie, barwa.. A dobra tam! Część się już spuszczała rok temu, czas był i na mnie! Jedyne zastrzeżenie, które faktycznie się rodzi i o którym mogliście wyczytać już na wstępie to ów podobieństwo do Morbid Angel. Momentami łapię się na tym jakbym słuchał ‘Formulas..’ tyle, że w lepszej i bardziej przyswajalnej wersji. Może to Tucker? Może to przez niechęć do tego co odpierdolił ‘gej bar’ na ostatniej płycie? Nieważne, ale faktem jest, że nie mogę uniknąć tych porównań.