sobota, 17 listopada 2012

Bestial Holocaust ‘Temple of Damnation’






















Crush Until Madness Records, album 2009

Wyczytałem w jakimś podziemnym szmatławcu, że zespół jeśli pochodzi z Ameryki południowej to jest raczej nieuniknione, że usłyszymy oddech zza światów starego Possessed, Kreator, Destruction, Sodom czy Bathory. W przypadku Bestial Holocaust który to pochodzi z Boliwii trudno sie z powyższym stwierdzeniem nie zgodzić. Przez wielu którzy preferują cukierokwate brzmienia lub tzw. mainstream taka stylistyka i ‘ślepe hołdowanie wzrocom’ podlega nieustającej krytyce, jednak Ci którzy uwielbiają cholerny Metal z krwi i kości ubrany w stylistykę Black/Thrash ‘Temple of Damnation’ będzie nie lada kąskiem. Doszukamy się również przejawów lub ciągot w stronę starego Speed czy nawet zapomnianego Power (tylko proszę nie kojarzyć tej szufladki z gejowskimi pudlami obecnej sceny, z góry dziękuję hehe).
Materiał wydany przez mało znaną Crush Until Madness Records specjalnie od strony graficznej nie rzuca na kolana, utrzymany jest w wersji niezbędnej, czyli: zdjęcia, skład, kiedy nagrano i dziękujemy za uwagę. Co natomiast totalnie rozwala prócz zawartości krążka, to okładka autorstwa Daniela Shaw zbliżona bardzo do tego co często i gęsto wyczynia sam Chris Moyen. Odstające jakością, ale przekaz bestialstwa i perwersyjna demoniczoność obrazu jak najbardziej odpowiadające klimatowi muzyki zawartej na drugim pełnym materiale Boliwijczyków. 35 minut muzyki zawartej w 8-śmiu utworach o konkretnej mocy daje naprawdę popalić, czuć moc, nienawiść ale i piekielny zapał który w nich pozostał od czasów gdy powstali tj. 1999 roku. Na pierwszy ogień zasług i medal chwały należy się Sonji Sepulcral za wokale, bo to co kobietka zrobiła na tym materiale jest (nie)czystą profanacją wartości które plebs uznałby za święte. Tak rasowe wyziewy połączone z zamykającymi niektóre wersety krzykami wysokim tonem niczym sam King Diamond (ok, przesadziłem haha) po prostu rozpieprzają w drobny pył. Czuć w jej oddechu piekielną siarkę, robi to wyjątkowo dobrze i sądzę, że gdyby w książeczce nie było informacji o tym, że to dziewczyna mało kto by się w tym połapał hehe (mowa o wokalach). Gitary, cóż tak jak już na wstępie zostało powiedziane, większość aranżacji opartych jest na wypróbowanych wzorcach, dominuje rytmika przeplatana z siarczysto-agresywną melodyką i również riffach ‘na szatana’ na otwartych strunach. Muza dzięki temu jest bardzo przyswajalna, ciężko jednak skupić się na czymkolwiek innym, bo łeb sam chodzi w rytm struktur Boliwijczyków. Dla przykładu taki ‘Espectros’ zamykający płytę posiada jeden z najbardziej genialnych motywów przewodnich jakie dane mi było słyszeć ostatnimi czasy, począwszy od otwierającej gitary aż po diaboliczne wariacje wewnątrz tej sadystycznej machiny śmierci. Pozostała mi do omówienia jeszcze sekcja rytmiczna która nie odstaje od reszty, po prostu od blastów po rytmiczne przejścia i zwolnienia. Dobrym zabiegiem w trakcie miksów było wysunięcie basu na przód, co daje większą dynamikę i materiał skuteczniej kopie po dupsku hehe.
Sumując drugi album ‘Temple of Damnation’ jestem w poszukiwaniu trzeciego, jak do tej pory ostatniego z 2011. Ta ciemna i obryzgana flakami chrystusa perełka dotarła do mnie z Brazylii i szczerze mówiąc to nie mam dodatkowych pytań co do tej hordy. Roznieśli mnie swoim retro graniem, które może nie jest aż nazbyt chamskie i bezpośrednie ale pluje wrogom w twarz na tyle by przejść obok nich dumnie i uniesionym czołem. Bestial Hailz 666! Hail Flauros, Zagan i Agares!