sobota, 10 listopada 2012

Necrophagia ‘Deathtrip 69’






















Season Of Mist, album 2011

W przyszłym roku minie 30 lat od kiedy to Necrophagia swoim istnieniem w metalowym undergroundzie plugawi swoimi archaicznymi pomysłami umysły oddanych maniaków jak i tych którzy dopiero co sięgają po twór, który jak mniemam nie zapewni im ani zdrowego rozsądku a tym bardziej spokojnych snów. Jest to już szósty album ekipy Killjoy’a, który nie przynosi jakichś drastycznych zmian w stylistyce zespołu, a raczej utwierdza nas w konsekwencji działania międzynarodowej ekipy wychwalającej po grobową deskę klasykę kina gore i horror.
Tym razem mamy dziesięć utworów które zawierają się kilka sekund ponad 40 minut muzyki, co dla mnie osobiście jest wystarczające ponieważ album ani nie męczy ani nie wkurzamy się na zasadzie ‘już koniec?!’ i pilot i od nowa hehe. Utwory, które można spokojnie nazwać ‘klimatycznymi’ ponieważ budzą lekki niepokój i obrzydzenie kojarząc się z takimi przysmakami jak hektolitry płynącej posoki czy rozbryzgiwanej ropy z nadgnitych ciał, to tylko nieliczne atrakcje jakie możemy spotkać na ‘Deathtrip 69’. Nie chciałbym wysuwać za daleko idących wniosków, ale wydaje mi się, że Necrophagia zyskała trochę na melodyjności w swoich riffach, pojawiające się również w niektórych partiach krzyczane partie refrenowe (mogące nasuwać skojarzenia z Hardcore’em) również poszerzyły spektrum zakurzonej już stylistyki jaką od lat prezentuje Necrophagia. Pojawiły się również utwory których w takiej formie nie przypominam sobie z poprzednich dokonań zespołu, jak choćby ‘A funeral for solange’ który jest oparty na grzecznym akustycznym riffie, złowrogich szeptach i melodyjkach jak z pozytywek na dobranoc... Ciekawy zabieg, udany i co tym bardziej cieszy, że nie zachwiał w żaden sposób całokształtu ‘Deathtrip 69’. I co równie ciekawe, że po tym utworze następuje jeden chyba z najbardziej punkowo corowych utworów w dziejach zespołu, ale mimo tego słucha się wybornie. Wspomniana już praca gitar nie wybiega jakoś specjalnie poza standardową prostotę, sekcja rytmiczna też nie kładzie na łopatki, ale nie w tym rzecz. Necrophagia po prostu robi swoje, wypluwa w wulgarny sposób kolejne bezeceństwa, kolejne makabryczne cysty pękają by zalać nasze zmysły słuchu fatalna wydzieliną o konsystencji serka homogenizowanego... Do tego dokładamy charakterystyczne skrzeki Killjoy’a i obraz w pełni gotowy!
Ci, którym dane było zetknąć się z globalną maskaradą niczym w najbardziej klasycznym horrorze Dario Argento czy Fulciego wiedzą czego się spodziewać po tym zespole i każdym ich kolejnym wydawnictwie. Dla tych (chociaż dla mnie to niezrozumiałe hehe) którzy widzą szyld Necrophagia pierwszy raz z góry uprzedzam, to nie jest miłe nowoczesne cukierkowate ‘pitu pitu’. To jest muzyczny pieprzony horror ubrany w groteskę dźwięku, która będzie dla wielu zbyt archiwalna, a może nawet zbyt ortodoksyjna? Nie mój problem, bo już słucham kolejny raz.