środa, 5 października 2011

Entrails ‘Tales From the Morgue’


full-lenght, F.D.A. Rekotz
2010
Wystarczy spojrzeć na logo i już widać skojarzenia, jednak nie uprzedzając faktów należy dodać, że przecież Entrails istniał już z dobre 20 lat temu wydając demosa gdzieś na początku lat ‘90tych. Jednak z braku pomysłów na dalszą działalność wszystko się rozpadło, aż w 2008 roku przychodzą wieści, że bękart dumnie podnosi głowę i wraca z zaświatów. Entrails prezentuje szwedzki odłam Death Metalu co jednych zniesmaczy, drugich natomiast porwie w wir ekstazy. Cóż, wszystko jest kwestią gustu, materią o której ponoć lepiej nie dyskutować więc zabieram się bezpośrednio do opisania dźwięków ‘Tales From the Morgue’. Szwedzki Death Metal ma to do siebie, że zawsze był bliżej zagadnień demonicznych, kultywujących i szerzących Zło niż faktyczne obrazki rodem z horrorów wzięte. Warstwa tekstów leży w przypadku Entrails gdzieś po środku, jednak nie jest to chyba w przypadku ‘Tales From the Morgue’ aż tak istotne. Aranżacje są proste, bardzo chwytliwe i dodatkowo przepełnione energią; czuję się ponownie przeniesiony w czasie do debiutu Entombed, a ciekawostką niech będzie fakt, że użyty sampel w utworze ‘Euthanasia’ kojarzy się z tytułowym ‘Left Hand Path’ nieodzownie. Trudno mi się wypowiadać na ile jest to ukłon w stronę tego fundamentalnego albumu a na ile zwykłe kalkomaństwo, jednak na mnie zrobiło to pozytywne wrażenie. Brzmienie jest brzęczące jak na szwedzką szkołę przystało, irytują natomiast za bardzo wysunięte na przody solówki, które są jakby bardziej dopieszczone rujnując tym samym uczucie tej cholernej chropowatości całego albumu. Wokalnie przelewają nam się tu krzyki połączonego z growlami, całokształt bardzo dobrze wpasowany w energiczne struktury w których to Entrails czuje się najlepiej. Dla przykładu taki ‘Triumph of the Sinners’ to najwolniejszy i zarazem najdłuższy bo trwający ponad 7 minut wałek na całej płycie, jednak jest na wskroś kurewsko metalowy i ciężki, że człowiek jest aż dumny z obcowania z tą muzą. Jedyne moje zastrzeżenia ida w kierunku długości całego materiału trwającego grubo ponad 40 minut co z jednej strony jest słuszne bo w końcu potencjalny nabywca dostanie prawie godzinę muzyki, ale album z drugiej strony może troszkę się wydawać męczący. To oczywiście ponownie kwestia podejścia do muzyki, wytrwałości, pasji jednak ja na to wszystko mówię ‘tak’ i zacieram łapska bo drugi album szwedów już się ukazał. Oby był równie dobry jak jedyneczka.
5/6