czwartek, 6 grudnia 2012
Newsy / Koncerty 06/12/12
Kolejna garść nowości oraz tego co w najbliższym czasie na żywo w kraju i na świecie.
Desaster ‘The Arts Of Destruction’
Metal Blade, album 2012
Przyszła wiekopomna
chwila moi drodzy jako że w swoich trzęsących się z zadowolenia rękach trzymam
ostatniego bękarta Niemców, profanatorów z Desaster. O ile dobrze wynika z
moich kalkulacji jest to już 7-me pełnometrażowe wydawnictwo tej hordy i chyba
nikogo nie zdziwi fakt, że poniższe słowa będą wyłącznie słowami zachwytu.
Jeżeli jednak jesteś czytelniku / czytelniczko zdziwiona, to niestety musisz
jakoś pogodzić się z faktem bycia emo dzieciakiem hehe. Dobra, lecimy.
Album zaczyna się bardzo przyjemnym intrem w tle którego słychać odgłosy bitwy
czasów średniowiecznych gdzie dźwięki oręża białej broni tworzą podniosłą
serenadę do napierdolu jaki ma za moment nastąpić. Co, jak się okazuje zostało uchwycone
perfekcyjnie od pierwszego riffu i nastąpiło. Stylistyka prezentowana przez
Niemców to wręcz podręcznikowa mikstura Black / Thrash Metalu gdzie nadal
rządzą niepodzielnie pieszczochy, pasy z nabojami, katany z naszywkami i
hołdowanie we wszelakiej formie i pomysłach muzycznych tradycyjnej starej
szkole grania Metalu, prawdziwego Metalu z krwi i kości. Bluźnierstwo, krew,
cmentarze i rogi Diabła, ot co - nie ma czasu ani miejsca na sentymenty!
Struktury gitar opierają się w dużej mierze na rytmicznych riffach które
przyśpieszają w Black Metalową formę, ale często jest też obecna cholernie
zakrapiana alkoholem i czystym Piekłem melodyka, ostra niczym pazury niejednego
drapieżnika. Niech jednak ktokolwiek mi powie, że linie melodyczne są słabe lub
obniżają poziom przysłowiowego rozpierdolu jaki się tu wyrabia, to ma w papę
bez pytania hehe. Przecież taki dla przykładu 'Phantom Funeral' (do którego
jest notabene zajebisty klip) to przykład jak się gra bez blastów a jest się
bardziej opętanym niż większość raczkujących hord nagrywających wszystko na
jedno kopyto. Kolejny przykład? Proszę bardzo 'Queens of Sodomy' gdzie dla
odmiany mamy wręcz aż za prosta strukturę na powtarzającym się motywie... I co
z tego? Siła drzemie właśnie w przypadku Desaster w prostocie! Wsłuchajcie się
jeszcze w solo z tego utworu i wszystko stanie się jasne. Tempa o dziwo to nie
tylko "Benedykt zombie XVI i blasty" ale sporo tutaj średnich pasaży,
rytmicznych do bólu powodujących automatyczne kiwanie łba, by w końcu i tak
popaść w obłęd headbangingu i nakurwu dla Szatana hehe. Świetnym zabiegiem jest
idealnie brzmiący bas, który nie jest przesadnie z przodu, ale jego pulsowanie
po prostu miażdży i cieszy! Charakterystyczne wokale Sataniaca i ja jestem
pozbawiony jakichkolwiek pytań...
Jeżeli dobrze pamiętam, a akurat tak się składa że dobrze pamiętam hehe, to
Desaster nie ma w swojej dyskografii słabych punktów, jest zabójczy w tym co
robi od tylu lat. Płyta wydana dodatkowo przez Metal Blade zawiera jako bonus
drugi dysk dvd z koncertem i jest to kolejny powód do zacieszania. Świetnie wydana,
jak należy, bez zdobników czy cudactw. Metal uber alles, bo już kolejny raz gra
hymn 'Possessed and Defiled'!
Nea'Blis / Dominion - The Death Of Mankind... A Dream
Northern Silence Production, split 2006
Wydawnictwo to pochodzi z 2006 roku, a
dopiero całkiem niedawno udało mi się je zdobyć. Bynajmniej wina nie leżała po
stronie złej dystrybucji, winić można szeroko pojętą scenę metalową na której
ukazuje się tak wiele pozycji, że najzwyczajniej ciężko to oragniać, nie mówiąc
już o morzu brakujących zasobów gotówkowych by to wszystko mieć hehe. Split
wydany przez Northern Silence Production prezentuje dwa projekty które na
chwile obecną zawiesiły działalność (Dominion nie daje znaku życia od 2006 roku
po tym wydawnictwie). To lecimy z opisem, bo muzyka naprawdę przednia.
Pierwszy prezentuje się w czterech utworach Szwedzki Nae'Blis, którego nazwę
(tj. genezę nazwy) skądś kojarzyłem, do czasu aż informacja na metal-archives
dokonała olśnienia w mojej pamięci. Swego czasu przecież czytałem wielotomowy
cykl fantasy Roberta Jordana 'Koło Czasu' który urzekł mnie swoim rozmachem, a
przede wszystkim fajnym pomysłem funkcjonowania magii obok zaawansowanej
techniki. Sama nazwa Nae'Blis oznaczała tytuł i pozycję dla tego który będzie
rządził światem jeden stopień niżej niż sam Zły. Trzy z czterech utworów tworzą
swoistą trylogię 'The Death of Mankind' is są przerywane budującymi
apatycznie-nienawistny klimat intrami w których słychać wypowiedzi jak choćby
'Human race deserves to be wipe out'. Magnus Wolfheart który stoi za
całokształtem tego projektu nie stroni również od wykorzystania klawiszy, które
tak jak za nimi nie przepadam, tak tutaj doskonale nadają patosu i rozbudowują
nostalgię za tytułowym rozwiązaniem. Black Metal prezentowany przez Szweda
można określić mianem Atmospheric, jednak jest to dalekie od ckliwych
przytupasów i plumkania. Dostatecznym dowodem na to jest brud gitar, rozmyte
ale jednak chropowate brzmienie na które nakładają się wycia pana Wolfhearta.
Przyznaję też, że pomimo iż jestem już po kilku przesłuchaniach to nadal mnie
nie nudzi i zapewne nie znudzi, po prostu klasa i dobrze wykonana robota w
świetle mizantropii skierowanej na ludzką egzystencję.
Drugim z projektów jest wspominany już Dominion o którym niewiele wiadomo. We
wkładce nie ma absolutnie żadnego namiaru, składu czy informacji odnośnie ów
tworu. Przejdźmy więc do tego co znamy czyli muzyki, która jest tutaj zgoła
innym obliczem Black Metalu. Otóż, Dominion jest bardziej nakierowany na odłam
Depressive i jedynie z tytułów utworów można wnioskować, że liryki oparte są na
samotności, nieszczęściu i rozważaniach śmierci lub okaleczaniu świątyni cielesnej. Pierwszą rzucającą się różnicą prócz mniejszej podniosłości struktur
utworów jest brzmienie, które mimo że słychać w nim spore rozmycie i
przesterowanie gitar jest jakby bardziej dopracowane, nadal szorstkie i
momentami przerażające desperacją, to jednak lepiej wyselekcjonowane. Dominion
również jak i Nae'Blis prezentuje cztery utwory, które są równie momentami
wręcz sadystycznie dobijające smutkiem, rozpaczą i brakiem nadziei, ale są też
momenty gdzie słychać i pełną nienawiść względem sytuacji która zmusiła autora
tych dźwięków do właśnie tej izolacji. Prócz klawiszy pojawiają się też gitary
akustyczne, perkusja ma małą wadę ponieważ centralka za bardzo nakłada się na
werbel i przy szybszych partiach werbel niknie zagłuszany jakby beatem
centrali. Na koniec zostały nam wokale, które co tu wiele mówić, są
desperackie, jakby nieobecne, bo już martwe...
Split ten na którym mamy dwa Szwedzkie projekty to naprawdę dobra rzecz pod
względem muzycznym, a czasem każdy z nas poza typowym Diabłem czy wyrywaniem
flaków lubi zadumę, prawda? Nikt nie mówił, że musi być oryginalne lub nie
wiadomo jak wzorcowo odkrywcze by być godnym polecenia materiałem spod znaku
Atmospheric Black Metalu.
Nocturnal Torment - They Come At Night
Deathgasm Records, album 2012
Debiutancki album Amerykanów
z Nucturnal Torment to całkiem konkretny kawał Death Metalu zaprezentowanego w
świetnej koncepcji old school’owego grania. Poniżej porozmawiamy o szczegółach,
ale już tutaj we wstępie mogę zapewnić, że album jest wart wydanej kasy a
wspólnym mianownikiem muzycznym niech będzie Floryda i tacy giganci jak
Malevolent Creation. Jednak byłoby to za duże uproszczenie i należy tutaj
dodać, że są też i naleciałości tego co na swoich debiutach wyprawiały takie
tuzy jak Sinister czy Pestilence. Jesteście gotowi na taką mieszankę? To
zapraszam.
Czwórka maniaków która
zdobyła się w sobie by nagrać ten piekielny wymiot powinna być noszona na
piedestale, a Deathgasm Records ponownie trafił na zajebista perełkę muzycznego
undergroundu. Pierwsze co daje się we znaki po przejrzeniu udanej okładki i
skromnej ale rzeczowej wkładki do płytki, to intensywne brzmienie. Pomimo
zabiegu, który daje możliwość porównania go ze Szwedzkim, to przestrzeń i
rozmach jakiego tu użyto ze spokojem pozwala pominąć wrzucenie Nocturnal
Torment do ów szufladki. Tak jak już mówiłem we wstępie sporo tutaj odniesień
do Malevolent Creation które są najbardziej słyszalne w riffach tremolo, które
dominują jednak nie stanowią całości. Dodatkowo wysunięcie basu który podbija
pracę perkusji stwarza efekt większej dynamiki i ciężaru niż ma to miejsce w
typowym Szwedzkim brzmieniu. Amerykanie rzucili się także na sporą dawkę
solówek, które nie tyle co są chaotyczne, ale zajebiście trącające o starą
szkołę, brudne i takie momentami jakby ‘nie dopasowane’ do tempa muzyki. Do
tego dochodzą dwie barwy growli Toma i Marka które są dość zbliżone, jednak
słychać dosadnie dwa różne gardła. Urozmaica to materiał, który dzięki swej
chwytliwości i wspomnianym powyżej atutom / zabiegom jest nie lada zgnitym
smakołykiem.
‘They Come At Night’ jest
albumem który rozwija się szybko, daje spore pole do popisu dynamice, jednak
nie jest tylko procesją składająca się z niezliczonych blastów. Nocturnal
Torment korzystają ze zmian tempa i można tu znaleźć dosłownie wszystko czego
każdy fan Death Metalu pragnie, a nadto ów strawa zostaje podana na schludnym
talerzu w postaci krwistego steka i zdecydowanie nie ma się tutaj nad czym
zastanawiać i pożerać ów bezeceństwo!
niedziela, 25 listopada 2012
News / Live 25/11/12
Kolejna garść plotek i plotasów plus zapowiedzi nowych koncertów z kraju i na świecie.
Morte ‘Holy Leech’
Self-Released, demo CD-r 2011
Z Radomska przyleciała do
mnie płytka CD-r z materiałem który muszę przyznać zaskoczył mnie dojrzałością
kompozycji utrzymanej w dobrej starej szkole grania plwocin spod znaku Death i
Black. Mieszanka jak najbardziej smolista, a i pomysł na jej wykonanie jak
najbardziej słuszny, ale o tym za chwilę. Morte pod żelaznymi rządami Ta Deus’a
od 2001 roku niestety zawiesza działalność w 2004 roku by ją wznowić ponownie w
okolicach 2008 roku, czego owocem są dwa jak do tej pory demosy. Debiutu nie
znam niestety, ale poniżej zabiorę się wyczerpująco za ‘Holy Leech’ czyli
drugie demo Morte.
A więc nastała chwila prawdy
dla tegoż to kwartetu który muszę przyznać wreszcie doczekał się tej recenzji.
Demos trochę przeleżał ale to tylko z powodów ‘kolejki’ do opisania, bo to tak
nieładnie by było wepchnąć naszych na przody hehe. Zacznijmy od bardzo udanej
rejestracji dźwięku, selektywność jest wręcz wzorowa, każdy instrument jest
wyrazisty i ma równie wiele do powiedzenia. Dodatkowo mogę z czystym sumieniem
powiedzieć, że materiał jest sam w sobie ciężki, a sposób jego realizacji tym
bardziej eksponuje ów cechę. Chłopaki nie stawiają w swojej muzyce na
niesamowite tempa i technikę, nie tędy droga. Otóż, materiał jest przejrzysty i
nie tyle co pokazuje prostotę (bo zdecydowanie tak nie jest), ale aranżacje
utworów są przyswajalne podczas słuchania bez większych trudności, zalatują
nawet swoistym ‘flowem’ ku przebojowości nie tracąc nic a nic na sile i
agresji! Wg mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ muzyka nadal jest
iście diabelska i szczerze powiedziawszy to Morte radzi sobie wyśmienicie
zarówno jeśli mowa o blastach czy wolnych tempach. Poprzez całość riffów
przelewają się całe maści inspiracji starą szkołą Death Metalu, a nazwy jak
Morbid Angel (stary rzecz jasna), trochę w tym echa Szwecji jak Grave czy
Dismember czy też Holenderskiego Eternal Solstice czy nawet mistrzów z Autopsy
(zdecydowanie w wolnych tempach). Pamiętajcie jednak, że to wyłącznie moje krzywe
skojarzenia, niekoniecznie trafne, a już tym bardziej nie musicie sie z nimi
zgadzać. Ciekawe są też wokale wspomnianego Ta Deus’a które można by było
umieścić pomiędzy growlami a chorobliwymi szepczącymi skrzekami, jakże
szpetnymi i budzącymi niepokój. Takie zabiegi dodają tchnienia całości
materiału, uruchamiają ukryte demony z którymi każdy z nas walczy na co dzień i
może to, kurwa, dziwne ale skłaniają do refleksji. Wydaje mi się, że jak na
tematykę prócz anty-klerykalnej wynikającej z samej okładki i tytułu demo, to
cel został osiągnięty skoro mowa o negatywnych myślach i ich ukierunkowaniu.
Te sześć utworów szybko się
kończy wywołując niedosyt, jednak pozostawia nas w myśli, że zespół zrobił
kawał dobrej roboty i z miłą chęcią powracać będziemy do tej płytki. Z mojej
strony dodam tylko tyle, że czekam na kolejny krok Morte o którym mam nadzieję
zostać poinformowanym od samej hordy. Kto wie, może kolejny będzie już album?
Cannibal Corpse ‘Torture’
Metal Blade Records, album
2012
Porwałem się na rzecz dość
toporną i trudną do zrobienia, bo jak się tu zabrać do recenzji kolejnego to
już i ponownie udanego albumu Amerykanów? Będzie to już 12-sty album Cannibali
od 1988 roku kiedy to uznaje się ów rok za ich początki. Raptem trzy roszady
jeśli chodzi o skład, a przecież nie mówimy tutaj o kilku latach, więc zarówno
fajna przygoda, oddanie dla muzyki jak i zapewne w ich przypadku już niemała
kasiora, ale nie w tym rzecz. ‘Torture’ po prostu jawi się jako kompetentna i
naturalna kontynuacja tego co zostało dokonane na przestrzeni czasu istnienia
Cannibal Corpse, a tym którzy jak zwykle będą doszukiwać się minusów w
najnowszej produkcji weteranów Amerykańskiej sceny Death Metal mówię ‘fuck
off!’.
Zacznijmy od tego, że nawet
gdyby okładka tego albumu nie była sygnowana logiem Cannibali to każdy by się
domyślił, że to ich dzieło. Charakterystyczna makabra, troszeczkę jakby
wzorowana na z lekka infantylne wyobrażenie koszmaru (mam na myśli kreskę
ryciny i sposób jej wykonania) jest nie do pomylenia z jakimkolwiek innym
zespołem. Tak nawiasem mówiąc przedstawienie wiszących zwłok pozszywanych w
maniakalny sposób to niezły pomysł na tytułowe tortury, a wybór narzędzi za
pasem psychopaty również pozszywanego, okaleczonego zapewne przez samego siebie
wraz z maską na twarzy gdzie wykazał się mistrzowskimi umiejętnościami
‘krawieckimi’ urzeka aż milusio. A zawartość krążka? Cholera, to wciąż ten sam
świetny Cannibal Corpse jaki znamy od lat, jak zawsze w wyśmienitej formie
(chociaż bywały i słabsze albumy) i emanujący brutalną energią która nawet
najbardziej ospałych pobudzi do życia. Oczywiście, że sposób na brutalność
Amerykanów jest znacznie różniący się od tego co dzisiaj preferuje się na
scenie, ale to tylko udowadnia, że pół blasty i średnie tempa Mazurkiewicza
połączone z niezastąpionym głosem Fishera i kurewsko dobrymi aranżacjami
gitarowymi są o wiele brutalniejsze niż tysiące zespołów wypełniające 99%
swoich materiałów blastami. W przypadku naszych bohaterów spokojnie wokale
George’a można wrzucić do jednego wora z sekcja rytmiczną, gdyż dynamika
podkreślająca to co wyczynia bas i perkusja dzięki niemu jest imponująca.
Nabiera to nowego wymiaru mocy, a zmierzenie się z tą trójcą jest odczuwalne
niczym pójście na ‘czołowe’ z ciężarówką. Gitary autorstwa O’Brien’a i
Barrett’a to popis umiejętności technicznych,
a zarazem pokazanie młodzikom z branży, że mieszając można zachować
struktury melodyki, ciężaru a przede wszystkim słuchalności – nie są to tylko
przypadkowo zebrane riffy, a na nich solówki i pies wie co jeszcze! Zaplątane
techniki, rytmiczne przejścia i pasaże by również uraczyć nasz słuch świetną
melodyką i solówkami. Muzyka, muzyka i raz jeszcze muzyka.
Cannibal Corpse swoimi
poziomem i doświadczeniem zabrzmiał dokładnie tak jakbyśmy chcieli, bez żadnych
udziwnień wykraczających poza dawno już ustaloną stylistykę ich gry, ale też
świeżo i porywająco. Osobiście wierzę, że ekipa Amerykanów nagra jeszcze
przynajmniej kilka albumów pod nieugiętą wodzą Webster’a i Mazurkiewicza a nam
pozostanie jak i w przypadku poprzednich 11-stu albumów wyskakiwać z gotówki.
Warder ‘Earth Soul Devoured’
RM Records, album 2010
Tym razem udało mi się zdobyć
Rosyjski mało znany Warder (nie nasz Wejder nie nie hehe) i ich debiutancki
album. Ponownie Death Metal tyle, że chłopaki wykorzystują w swojej recepturze
wszystko prócz Slam i kombinują z taką różnorodnością, że jest to naprawdę miłe
do posłuchania. Rozbawiły mnie groźne ksywki muzyków, którzy na dobrą sprawę z
tematyką ‘porno’ lub tym podobnym nie mają za wiele wspólnego. Owszem jest
jeden utwór ‘Jigsaw Rectal Analysis’ ale prócz tego to nawet chłopaki o nagich
cyckach nie śpiewają hehe.
Styl Wrader należy do tych w
gatunku Death Metalu od których na co dzień stronię, bardziej lubując się albo
w ultra brutalnych wymiotach lub klasykom wraz z ich naśladowcami, a że w obu
przypadkach jest naprawdę od zatrzęsienia wartościowego grania, tak melodyjne
rzeczy które są podniesione do rangi lekko strawnych dzięki zabiegom
sporadycznie pojawiających się rytmicznych riffów lub pół blastów omijam
naturalnym i szerokim łukiem. Pech albo szczęście chciało, że wpadli mi w
łapska Rosjanie i poświęciłem im trochę czasu. Otóż, Death Metal jest tutaj w
głównej mierze oparty na melodyjnych riffach podbijanych centralami perkusji
której brzmienie zostało już całkowicie zmienione dzięki triggerom i setce
zabiegów kosmetycznych w studiu nagrań. Brzmienie jest i mocne, ale muzyka taka
w mojej opinii jest skierowana bardziej do nowicjuszy niż
wyjadaczy parających się tym gatunkiem od wielu lat. Coś jak nasz Wejder z
Polszy hehe, się zgrali nazwami. Dodatkowo album strasznie się ciągnie, a
przecież ma niecałe 45 minut. W kompozycjach brak zdecydowanie mocy, melodyjne
fragmenty (a raczej większość kompozycji) jest kompletnie pozbawiona jadu,
odegrana niby poprawnie ale za grosz mnie to nie przekonuje. Owszem słychać, że
muzycy mają pojęcie o obsłudze instrumentów, ale miałkość i
najzwyklejsza przeciętność wżera się głęboko we wprawne narządy słuchowe i nie
daje się oszukać. Do tego wokale od krzyczanych po growle, które to ani tak ani
srak nie wypadają dobrze. Kolejna nauczka, że mordę też trzeba umieć drzeć.
Dobra, starczy już pastwienia się hehe.
‘Earth Soul Devoured’ to
niestety przeciętniak a do tego nieudany. Album brzmi jak słaba replika
nawiązująca do dokonań Szwedzkich ekip jak choćby At The Gates w połączeniu z
naszą rodzimą maszynką do pieniążków na którą to dzieciarnia wali ‘dumnie’ i
tłumnie na koncerty. Jak ktoś lubi to brać, osobiście wolę zmasakrować się przy
muzyce godnej uwagi.
Afflictive Emasculation ‘Obscure Slam Vomition’
Coyote Records, album 2012
Rosyjska rosnąca naprawdę w
potęgę na Europejskim rynku brutalnego ścierwa Coyote Records w maju tego roku
wydała debiut Hiszpańskiego tworu pod rozkoszną nazwą Afflictive Emasculation
(można to przetłumaczyć jako Trapiąca lub Nie Dająca Spokoju Kastracja) hehe.
Hiszpania kilka całkiem udanych przedstawicieli brutalnego grzańska ma w swoich
szeregach jak choćby Cerebral Effusion, Fermento czy Human Mincer i ze spokojem
i tą ohydą może zasilić swoje zapasy.
Niezbyt specjalny artwork z
udanym logiem, ale ok, pomijamy wpadkę wizualną i przechodzimy do meritum
sprawy czyli samej muzyki. Mamy tutaj trochę ponad pół godziny muzyki zawartej
w 7-miu utworach które za nic w świecie nie chcą przyśpieszyć. Otóż, Death
Metal oferowany przez Kastaratów jest podany w formie typowej dla Slam, nawet
średnie tempa nie wykraczają poza ten jakże szczelnie zamknięty gatunek,
zamknięty tylko dla Afflictive Emasculation. Struktury utworów są przewidywalne,
ale to jednak nic nowego. Bardziej bolesnym zabiegiem jest wtórność tych
aranżacji. Rozumiem, że można sobie pokiwać łbem do tych utworów, przesłuchać
‘Obscure Slam Vomition’ nawet kilka razy tupiąc nogą tylko problem w tym, że
takich płyt jest obecnie za wiele na rynku i nijak ten zespół nie zostanie
zapamiętany. Odłóżmy jednak moje zrzędzenia starego człowieka na bok. Brzmienie
jest ciężkie, nabite wręcz basem, dobre wrażenie robią fragmenty gdzie bas
zostaje w swoich wariacjach albo wysunięty na przody albo pozostawiony sam
sobie gdy reszta instrumentarium milknie. Całość jest wspomagana przez niskie
buczące growle, kilka interek z horrorów i ot cała tajemnica stylistyki Hiszpanów.
Naprawdę nie ma się tutaj co rozpisywać i silić się na ‘mądrości’. Typowy Slam,
sama rytmika z zajebistym pomysłem na partie basu robią dobrze w mózgu.
Zwolennicy i maniacy tego gatunku sięgną bez zastanowienia po ten krążek i
zapewniam ich, że nie będą żałować. Mi natomiast osobiście co nieco tutaj
brakuje z przebojowości i przysłowiowego kopa z jajem.
sobota, 17 listopada 2012
Putridity ‘Degenerating Anthropophagical Euphoria’
Willowtip, album 2011
Krążymy po globie moi mili
niczym szaleńcy w labiryncie ludzkich jelit tnąc, siekąc i rozrywając hehe. Co
jednak zrobić, gdy z całego świata napływa tyle ciekawych zespołów, o których
nawet z kilkuletnim opóźnieniem ale jednak człowiek się dowiaduje. I gdyby to
była tylko moja jedyna pasja, to i tak mogę przytoczyć słowa jednego z moich
ulubionych pisarzy ‘...życia nie starczy’. Właśnie, gdyby tylko skupić się na
muzyce, to ilość wraz z jakością jaka niejednokrotnie cieszy serducho, to za
nic nie jestem w stanie przerobić i chociażby w stopniu dostatecznym poznać
wszystkie wydawnictwa. Wracając jednak do Putridity i naszych podróży to
znajdujemy się w kraju pizzy (bynajmniej nie, kurwa, mrożonej haha), wszelakich
pyszności podawanych z makaronem i romantycznej Wenecji która szczerze ma się
nijak do twórczości Putridity w której to drugi utwór zaczyna się od intra ‘I
will kill you, I’m going to kill you and fuck you at the same time!’.
Włosi z Putridity stawiają
przede wszystkim na brutalność, którą można porównać choćby do ich rodaków z
Blasphemer czy Septycal Gorge (z ta różnicą ci ostatni sa bardziej techniczni i
ich rozwiązania oscylują również wokół średnich temp czy też wzorców z klasycznych
zespołów gatunku). Jestem bardziej niż przekonany, że ten album zachwyci tylko
wprawnych słuchaczy i tych którzy uwielbiają brutalne dźwięki, totalną
techniczną ścianę dźwięku rodem Enmity czy Defeated Sanity (na których to nowy album
czekam z niecierpliwością). Utwory są bardzo intensywne, blasty dominują
wspomagane podwójną centralą jednak złożoność tego co oferują Włosi w sekcji
rytmicznej jest świetnym egzaminem na wytrzymałość koncentracji hehe. To co
wyczynia Brutal Dave jest niesamowite i kurewsko chore (ciekawostka: jest on
również obecnie w Septycal Gorge i Antropofagus). Bas.. idealnie podpięty pod
to co wyczynia Dave... jasna cholera! Szacunek panowie! Przejdźmy do struktur
gitarowych które od zajebiście rytmicznych fragmentów wręcz wyciągniętych z
podręcznika Slam vide w utworze ‘Innate Butchery Aptitude’ do totalnego
zniszczenia z pinagmi, techniczną gonitwą na progach i pająkach a nawet
tappingu jak w ‘Living Decomposition’. Struktury napięte do granic, nie jeden
zespół z ilości patentów zawartych w jednym utworze zrobiłby zapewne pół płyty!
Przecież tutaj nawet nie ma miejsca na solówkę, a mimo tego album jest cholera
mistrzostwem! Wokale to niskie growle, bez urozmaiceń, atakujące z ta samą
wprawnością przez całość trwania drugiego krążka Włochów. Wg mnie, to nawet i
lepiej, że są utrzymane w jednej barwie i nie wyróżniają się ponad resztę
instrumentarium, bo daje to zajebistą możliwość skupienia się na muzyce i
ogarnięcia tego kontrolowanego chaosu.
Totalna technika, oszałamiające
zdolności i potencjał połączone z morderczą precyzją zamieniają te 24 minuty w
pokaz jak się tworzy i gra muzykę której to poziom brutalności został posunięty
do granic możliwości. Szczerze polecam, bo jest czego posłuchać.
Dying Fetus ‘Reign Supreme’
Relapse Records, album 2012
W zeszłym roku minęło 20 lat
odkąd to Umierający Płód z dużym powodzeniem radzi sobie na scenie i podbija
większość krajów na świecie w postaci uczestnictwa w festiwalach czy nawet
pomniejszych koncertach. Zasłużyli sobie na to zajebistą determinacją, dążeniem
do celu swoją utartą już stylistyką którą znamy doskonale od lat. A więc co
nowego tym razem mają nam do zaproponowania Amerykanie na siódmym juz albumie?
Zapraszam na krótki opis.
Zacznę może od stwierdzenia
faktu (przynajmniej z mojej obserwacji wynikło to jako fakt), że jest to jak
do tej pory najbardziej przystępny z materiałów Dying Fetus. Hit goni hit na
tej płycie w dosłownym tego słowa znaczeniu, fantastycznie ciężkie, ale jeśli
trzeba to i urozmaicone o typowe przerywniki w riffach z melodiami które
pojawiają się również bardzo często w motywach przewodnich utworów. Album
‘Reign Supreme’ jest niebanalnie porywający swoją dynamiką, strukturami które
patrząc poprzez pryzmat wcześniejszych dokonań mogą się wydawać bardziej
ubogie, jakby celowo uproszczone, nie daje szans na wytchnienie, bo każdy riffy
czy to z zakręconą chorobliwie melodyką czy jakże cieszący słuch rytmiczny
walec jest tym czymś czego w 100% oczekuje się od tego zespołu. Z drugiej
strony, wątpię aby Amerykanie tym się sugerowali, po prostu nagrywają swoje.
Zadziwiającym jest jak bardzo
ciężko i brutalnie zaczyna się ‘Reign Supreme’ by jednak w kolejnych utworach
trochę spokornieć. Taaa, spokornieć w mniemaniu Dying Fetus to tak jak w
tysiącach kapel napierdalać na pełnych obrotach. Musze również przyznać, że
początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony do brzmienia werbla i tomów
które wkurzały mnie swoimi triggerami ale w końcu się przyzwyczaiłem, co nie
znaczy, że przekonałem hehe. Gitary o których już zostało powiedziane co nieco,
nadal zaskakują świeżością patentów, załamań tempa i breaków w dziwnych
miejscach utworu gdzie spodziewałbym się rozwinięcia poprzedniego riffu a tu
niespodziewanie pojawia się wyciszenie i jedna gitara w trakcie dwóch sekund
robi przejście w postaci melodyjnej zagrywki i natychmiast zostajemy
przerzuceni w inny wymiar czy fragment brutalności. Czasem to tak jakby DF
mieli w swoich wiosłach jakiś pieprzony wehikuł czasu i odbywają się takie
skoki. Solówek w wykonaniu brutalizatorów tej maści chyba nie trzeba polecać,
prawda? Wokalami już od dłuższego czasu dzielą się John i Sean więc w tej
materii nic się nie zmieniło. I jak nigdy dotąd chyba, wyznaczam faworyta ‘In
the Trenches’, bo motyw na tripletach podświadomie nakazuje mi wracać do tego
utworu! Oczarowany mocą, totalną finezją Amerykańskiej brutalności i jej
rozmachu... wrzucam ‘play’ ponownie!
Na zakończenie powiem krótko,
mam nadzieję, że jak będę miał 50 lat to Dying Fetus nadal będzie nagrywał tak
wspaniałą muzykę. O ile dożyję hehe. Kupować!!!
Bestial Holocaust ‘Temple of Damnation’
Crush Until Madness Records,
album 2009
Wyczytałem w jakimś
podziemnym szmatławcu, że zespół jeśli pochodzi z Ameryki południowej to jest
raczej nieuniknione, że usłyszymy oddech zza światów starego Possessed, Kreator,
Destruction, Sodom
czy Bathory. W przypadku Bestial Holocaust który to pochodzi z Boliwii trudno
sie z powyższym stwierdzeniem nie zgodzić. Przez wielu którzy preferują
cukierokwate brzmienia lub tzw. mainstream taka stylistyka i ‘ślepe hołdowanie
wzrocom’ podlega nieustającej krytyce, jednak Ci którzy uwielbiają cholerny
Metal z krwi i kości ubrany w stylistykę Black/Thrash ‘Temple of Damnation ’
będzie nie lada kąskiem. Doszukamy się również przejawów lub ciągot w stronę
starego Speed czy nawet zapomnianego Power (tylko proszę nie kojarzyć tej
szufladki z gejowskimi pudlami obecnej sceny, z góry dziękuję hehe).
Materiał wydany przez mało
znaną Crush Until Madness Records specjalnie od strony graficznej nie rzuca na
kolana, utrzymany jest w wersji niezbędnej, czyli: zdjęcia, skład, kiedy
nagrano i dziękujemy za uwagę. Co natomiast totalnie rozwala prócz zawartości
krążka, to okładka autorstwa Daniela Shaw zbliżona bardzo do tego co często i
gęsto wyczynia sam Chris Moyen. Odstające jakością, ale przekaz bestialstwa i
perwersyjna demoniczoność obrazu jak najbardziej odpowiadające klimatowi muzyki
zawartej na drugim pełnym materiale Boliwijczyków. 35 minut muzyki zawartej w
8-śmiu utworach o konkretnej mocy daje naprawdę popalić, czuć moc, nienawiść
ale i piekielny zapał który w nich pozostał od czasów gdy powstali tj. 1999
roku. Na pierwszy ogień zasług i medal chwały należy się Sonji Sepulcral za
wokale, bo to co kobietka zrobiła na tym materiale jest (nie)czystą profanacją
wartości które plebs uznałby za święte. Tak rasowe wyziewy połączone z
zamykającymi niektóre wersety krzykami wysokim tonem niczym sam King Diamond
(ok, przesadziłem haha) po prostu rozpieprzają w drobny pył. Czuć w jej oddechu
piekielną siarkę, robi to wyjątkowo dobrze i sądzę, że gdyby w książeczce nie
było informacji o tym, że to dziewczyna mało kto by się w tym połapał hehe
(mowa o wokalach). Gitary, cóż tak jak już na wstępie zostało powiedziane,
większość aranżacji opartych jest na wypróbowanych wzorcach, dominuje rytmika
przeplatana z siarczysto-agresywną melodyką i również riffach ‘na szatana’ na
otwartych strunach. Muza dzięki temu jest bardzo przyswajalna, ciężko jednak
skupić się na czymkolwiek innym, bo łeb sam chodzi w rytm struktur
Boliwijczyków. Dla przykładu taki ‘Espectros’ zamykający płytę posiada jeden z
najbardziej genialnych motywów przewodnich jakie dane mi było słyszeć ostatnimi
czasy, począwszy od otwierającej gitary aż po diaboliczne wariacje wewnątrz tej
sadystycznej machiny śmierci. Pozostała mi do omówienia jeszcze sekcja
rytmiczna która nie odstaje od reszty, po prostu od blastów po rytmiczne
przejścia i zwolnienia. Dobrym zabiegiem w trakcie miksów było wysunięcie basu
na przód, co daje większą dynamikę i materiał skuteczniej kopie po dupsku hehe.
Sumując drugi album ‘Temple of Damnation ’ jestem w poszukiwaniu
trzeciego, jak do tej pory ostatniego z 2011. Ta ciemna i obryzgana flakami
chrystusa perełka dotarła do mnie z Brazylii i szczerze mówiąc to nie mam
dodatkowych pytań co do tej hordy. Roznieśli mnie swoim retro graniem, które
może nie jest aż nazbyt chamskie i bezpośrednie ale pluje wrogom w twarz na
tyle by przejść obok nich dumnie i uniesionym czołem. Bestial Hailz 666! Hail
Flauros, Zagan i Agares!
Venduzor ‘Covered By The Blood’
No Label Records, album 2010
Venduzor pochodzi z
Indonezji, narodu stojącego Brutalnym Death Metalem i jednego z największych
potentatów jeśli chodzi o uprawę pieprzu i kakao w znaczeniu gospodarki
globalnej. Gdyby trochę pobawić się słowami, podciągnąć niektóre znaczenia dla
zabawy i połączyć wszystkie klocki w jedną układankę, okazałoby się że Indonezyjska scena odgórnie musi być
zdeprawowana i łomotać ile sił jedną z najbardziej ciężkich i chorych wersji
Death Metalu. Ale nie uprzedzajmy faktów i skupmy się na Venduzor i ich
debiutanckim albumie. Zadziwiający jest strasznie ubogi dorobek, ponieważ od
1994 roku chłopaki nagrali raptem dwa dema i właśnie ten krążek, ale co tam,
przechodzimy do zawartości ‘Covered by the Blood’.
Szczerze powiedziawszy
spodziewałem się blastów, oszałamiających temp które przelecą niczym tornado
przez Borneo , masy kiblowatych wokali i
techniki nad którą mój słuch zapanuje dopiero po n-tym przesłuchaniu.
Otrzymałem w zamian dość nudny materiał do którego uwierzcie próbowałem się
przekonać nie kierując się bynajmniej wspomnianymi oczekiwaniami o których
wspomniałem powyżej. Pomimo zachęcającej okładki, fajnych tytułów jak ‘Rotten
dead a nawet zamykającego album coveru Suffocation ‘Effigy of the Forgotten’
nie mogę, naprawdę nie mogę się przekonać do ich muzyki. A w czym tkwi problem?
Wydaje mi się, że przede wszystkim w przekazaniu pomysłów które są jakby nie
patrzeć dobre ale przekazane na sposób mierny, nużący i bardzo męczący. Co
jednak jest ciekawe, że te utwory o których mówię są nowymi propozycjami
zespołu, ponieważ od utworu nr 5 zaczyna się starszy materiał który gniecie
jaja. Owszem jest on nagrany w sposób dość niechlujny, ale dudniące basy,
bulgot wokali, dosłownie ściana opętanego dźwięku, po prostu masakra. Co tu
wiele mówić, wydaje mi się że materiał który miał wypaść bardziej dojrzale
niestety zawiódł, a zwykły napierdol z elementami Slam jak zawsze poczynił
spustoszenie i masakrę hehe.
Powiem w ten sposób, jeśli
ktoś nie ma nic przeciwko zaczynaniu słuchania materiału od utworu nr 5 (lub
wedle gustów mogą znaleźć się i tacy co bardziej skupią się na pierwszej części
nagrania) to materiał nawet nawet jest ok. Dla mnie to trochę mało, a mając w
pamięci ile zespół egzystuje już w podziemiu to tym bardziej to mało. Wiadomo,
kto chce niech ich sprawdza.
sobota, 10 listopada 2012
Newsy i Live 11/11/12
Garść newsów oraz zapowiedzi najbliższych koncertów zarówno Polska jak i świat. Jak zawsze pomagał Gerard, dzięki!
Medico Peste ‘א: Tremendum et Fascinatio’
Malignant Voices, album 2012
Muzycy Medico Peste, które to
zadebiutowało swoją demówką zeszłego roku, już wtedy narobili sporego
zamieszania w Polskim podziemiu. Aura zainfekowana chorobą do jakiej nazwa
nawiązuje która to w XIV wieku spustoszyła totalnie Europę ,
zbierając żniwo śmierci depopulując ludność kontynentu o ponad 1/3. Odmian
epidemii było sporo, zapisków które się zachowały jak i teorii na temat
rozległych zmian martwiczych, czy ropiały, czy krwawiły jest wiele. My jednak
skupimy się na mniej historycznej analizie zawartej w dźwiękach ‘א: Tremendum
et Fascinatio’, debiutanckiego albumu który już na wstępie mogę powiedzieć, że
na mnie wywarł niesamowite wrażenie!
Tematyka liryk, a właściwie
ich fragmentów zamieszczonych w booklecie nie różni się specjalnie od tego czym
uraczono nas na demosie, a więc religijna obsesja, choroba, zaraza, umysłowe
opętanie, upokorzenie... śmierć. Black Metal prezentowany przez ów hordę ma
charakter ortodoksyjny, nie jest zwykłym napierdolem blastów, bezmyślnym
masakrowaniem dla masakrowania. Owszem, skoro już poruszamy temat sekcji
rytmicznej, to ultra szybkie blastujące partie się pojawiają, ale jeśli miałbym
je procentowo określić to stanowią może z 25% albumu. Większość patentów
wybiega poza utarte ścieżki, jawiąc się łamanymi tempami, marszowymi, wolnymi,
które nie jednokrotnie ocierają się nawet o jakby jazzowe improwizacje. No może
to trochę na wyrost, jednak coś w tym jest. Dochodzimy do momentu gdzie jestem
zmuszony stawić czoła czemuś wręcz niemożliwemu i opisać gitary. Otóż, nawyków,
korzeni sposobu grania Medico Peste można szukać i dopatrywać się gdzie kto
chce, jednak nie zmienia to faktu, że album oscyluje, pływa po ocenia zgnilizny
ambientalnej jeśli mogę tak powiedzieć. Chodzi mi tutaj o to, że mimo iż riffy
są w pełni wykonane na gitarach to jednak sposób ich odegrania, struktura
przywodzi na myśl właśnie takie odczucia, że to nie tylko gitary ale coś ponad,
coś co chwyta resztki zdrowego nie wdychanego jeszcze powietrza i zamienia to
na cuchnące i ohydne żniwo, które niczym niewidzialny wirus atakuje z piekielną
precyzją. Sporo tutaj rozstrojeń, zwolnień, hipnotycznych partii, absurdu wręcz
który wytyka powagę a zarazem kpinę choroby z nędznej przypadłości ludzkiego
bytu... I tak to wszystko słychać w gitarach. Przechodzimy do wokali które
stanowią na ‘א: Tremendum et Fascinatio’ kwintesencję wszystkiego co
najbardziej plugawe. Z każdym wykrzyczanym słowem przez Silencera mam wrażenie,
że facet zaraz wypluje swoje płuca, że zaleje się krwią wymieszaną z żółtawą
śliną, tym bardziej, że odgłosy kaszlu w ostatnim utworze ‘The Sigil’ mnie
dosłownie powaliły na kolana... Zamarłem! Zanim jednak to nastąpiło to szeptano
mówione frazy w ‘Meanwhile in Gehinnom...’ także poczyniły spustoszenie. Nad
całym albumem panuje niesamowicie ‘wykrzywiona’ wizja, obraz na miarę
potępienia ciała i umysłu pogrążony tym bardziej w rozpuście ów stanu...
Medico Peste dokonali czegoś,
co moim zdaniem nie miało jeszcze miejsca na Polskiej scenie pomimo istnienia
tak infernalnych i oddanych sprawie zespołów których nazwy każdy szanujący się
zna. Połączenie obrazu kierowanego image zespołu, zawartych tekstów, przekazu i
udane zawarcie tego w dźwiękach które niosą grozę i niemiłosierne ukazanie
wątłości jednostek ludzkich... wobec zagłady epidemiologicznej, mimo, że ujętej
w symbolice z przeszłości to nadal ją gloryfikującej. Niech nam gniją ciała!!!
Necrophagia ‘Deathtrip 69’
Season Of Mist, album 2011
W przyszłym roku minie 30 lat
od kiedy to Necrophagia swoim istnieniem w metalowym undergroundzie plugawi
swoimi archaicznymi pomysłami umysły oddanych maniaków jak i tych którzy
dopiero co sięgają po twór, który jak mniemam nie zapewni im ani zdrowego
rozsądku a tym bardziej spokojnych snów. Jest to już szósty album ekipy
Killjoy’a, który nie przynosi jakichś drastycznych zmian w stylistyce zespołu,
a raczej utwierdza nas w konsekwencji działania międzynarodowej ekipy
wychwalającej po grobową deskę klasykę kina gore i horror.
Tym razem mamy dziesięć
utworów które zawierają się kilka sekund ponad 40 minut muzyki, co dla mnie
osobiście jest wystarczające ponieważ album ani nie męczy ani nie wkurzamy się na
zasadzie ‘już koniec?!’ i pilot i od nowa hehe. Utwory, które można spokojnie
nazwać ‘klimatycznymi’ ponieważ budzą lekki niepokój i obrzydzenie kojarząc się
z takimi przysmakami jak hektolitry płynącej posoki czy rozbryzgiwanej ropy z
nadgnitych ciał, to tylko nieliczne atrakcje jakie możemy spotkać na ‘Deathtrip
69’. Nie chciałbym wysuwać za daleko idących wniosków, ale wydaje mi się, że
Necrophagia zyskała trochę na melodyjności w swoich riffach, pojawiające się
również w niektórych partiach krzyczane partie refrenowe (mogące nasuwać
skojarzenia z Hardcore’em) również poszerzyły spektrum zakurzonej już
stylistyki jaką od lat prezentuje Necrophagia. Pojawiły się również utwory
których w takiej formie nie przypominam sobie z poprzednich dokonań zespołu,
jak choćby ‘A funeral for solange’ który jest oparty na grzecznym akustycznym
riffie, złowrogich szeptach i melodyjkach jak z pozytywek na dobranoc...
Ciekawy zabieg, udany i co tym bardziej cieszy, że nie zachwiał w żaden sposób
całokształtu ‘Deathtrip 69’. I co równie ciekawe, że po tym utworze następuje
jeden chyba z najbardziej punkowo corowych utworów w dziejach zespołu, ale mimo
tego słucha się wybornie. Wspomniana już praca gitar nie wybiega jakoś specjalnie
poza standardową prostotę, sekcja rytmiczna też nie kładzie na łopatki, ale nie
w tym rzecz. Necrophagia po prostu robi swoje, wypluwa w wulgarny sposób
kolejne bezeceństwa, kolejne makabryczne cysty pękają by zalać nasze zmysły
słuchu fatalna wydzieliną o konsystencji serka homogenizowanego... Do tego
dokładamy charakterystyczne skrzeki Killjoy’a i obraz w pełni gotowy!
Ci, którym dane było zetknąć
się z globalną maskaradą niczym w najbardziej klasycznym horrorze Dario Argento
czy Fulciego wiedzą czego się spodziewać po tym zespole i każdym ich kolejnym
wydawnictwie. Dla tych (chociaż dla mnie to niezrozumiałe hehe) którzy widzą
szyld Necrophagia pierwszy raz z góry uprzedzam, to nie jest miłe nowoczesne
cukierkowate ‘pitu pitu’. To jest muzyczny pieprzony horror ubrany w groteskę
dźwięku, która będzie dla wielu zbyt archiwalna, a może nawet zbyt
ortodoksyjna? Nie mój problem, bo już słucham kolejny raz.
środa, 31 października 2012
Testament ‘Dark Roots Of Earth’
Nuclear Blast, album 2012
Amerykańskie Thrash Kommando
serwuje nam swój 11-sty to już w historii zespołu krążek. Sporo tego, prawda?
Ale weterani sceny nie zamierzają się poddać i nadal prężnie działają
nagrywając kolejne pozycje, sporo koncertując oraz przede wszystkim nie idąc za
trendami, bo co jak co, ale Testament zawsze trzymał fason i za cholerę nikt mi
nie powie, że Amerykanie dali dupy. I takim to optymistycznym wstępem
przechodzimy do sedna sprawy, a mianowicie do opisania zawartości najnowszego
dziecka Testament.
Podstawowa część albumu trwa
ponad 50 minut więc już jest czego posłuchać, jednak limitowana edycja zawiera
też bonusy w postaci coverów Queen, Scorpions i Iron Maiden (wydanie
na vinylu zostało zaopatrzone w te kawałki). Oczywiście wersja japońska też
rządzi się swoimi przywilejami, ale do tego zostaliśmy już przyzwyczajeni, że
nasi skośnoocy pobratymcy mają zawsze jakieś bonusiki hehe. Skupiając się
jednak na tym co Amerykanie skomponowali w ów 9-ciu utworach jestem bardziej niż
przekonany, że każdy szanujący się fan muzyki Metalowej znajdzie coś dla
siebie. Każdy z utworów pokazuje inną dynamikę, moc zawartą w riffach, które
mimo że nie są nie wiadomo jak skomplikowane, to jak na Thrash przystało, po
prostu napieprzają w rytmice aż miło, a noga sama chodzi od przytupu. Wystarczy
posłuchać otwierającego patentu gitarowego z pierwszego utworu ‘Rise up’ i
wiadomo już w czym rzecz – intensywnie, rytmicznie i w sam raz do machania
łbem! Jednakże, pasaże gitarowe w wykonaniu Testament to nie tylko wspomniana
rytmika ale także porażająca płynność melodyki wynikająca z aranży drugiej
gitary prowadzącej. Plus wspaniałe solówki. Produkcja która i może jest
troszeczkę za czysta, jednak jest wystarczająco ciężka by przełknąć ten fakt
bez popity. Zdecydowanie dominują wokale, ale o nich trochę niżej hehe. Album
nie został od tak sobie nagrany i niechlujnie rzucony na rynek ‘ok, jesteśmy
Testament, wyszło w miarę ok, i tak nas kupią’, o nie! Naprawdę jest ciekawie i
widać, że poświęcono czasu na produkcję a sam Andy Sneap odwalił kawał dobrej
roboty. Wracając jednak do utworów to nie zabrakło także bardzo udanej ballady
‘Cold Embrace’ która jest też i najdłuższym utworem na ‘Dark Roots Of Earth’. Co
można jeszcze tutaj dodać o tak zacnym zespole? Wokale? Cholera, przecież każdy
wie czego się spodziewać po panu Chucku Billim i jego niesamowitym głosie,
który towarzyszy nam przez te wszystkie wydawnictwa Amerykanów. Po prostu mamy do czynienia z kolejnym już klasykiem.
Ciężko jest mi napisać
podsumowanie tak koherentnego albumu, bo kolejny raz mam zachęcać do zakupu?
Sami wiecie, cholera, to jest Testament!
Jarun ‘Wziemiowstąpienie’
wyd. własne, album 2012
Powstali w 2012 roku i od
razu tak debiutem nam w twarz rzucać? No to trzeba mieć tupet, panowie no
trzeba hehe. A gdzie jakieś demosy? Jakieś fajne kasetki co do kolekcji można
by upchnąć? No ale dobra, nie będę kwestionował posunięć i decyzji zaistnienia
na scenie Jarun’a, bo to nie na tym moje zadanie polega. A więc, jak już
wspomniałem jest to debiutancki materiał, album ‘Wziemiowstąpienie’. I co my tu
mamy? Ano kawał bardzo dojrzałego, przemyślanego grania które można podpiąć pod
wiele szufladek.
Teraz już na poważnie. Jarun
i zawartość ‘Wziemiowstąpienia’ można określić czymś z pogranicza Folk Metalu a
Pagan przy czym jeżeli mowa o drugim wyznaczniku stylistyki tejże ekipy, to
bardziej mam tu na myśli zapędy w muzyczne rejony bazujące silniej na Black,
jednak z wiadomych względów ta etykietka odpada ponieważ chłopaki z Nowego
Sącza / Krakowa poruszają się właśnie w warstwie lirycznej wychwalającej potęgę
Natury. Na całość albumu składa się 8 utworów a każdy z nich jest wykonany w
języku ojczystym i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ów zabieg. Oddaje po
części hołd naszym ziemiom a i też skłania do łatwiejszej refleksji czy zadumy
nad pięknem tego co nas otacza (bynajmniej nie mówię tutaj o wymysłach i
osiągnięciach cywilizacji). Album mimo sporej ilości partii gitarowych trąci
sporą dozą nostalgii, smutku i niekłamanej melancholii która z kolei rzuca na
kolana ukazując pustkę przemijania nieuchwytnych chwil. Dzieje się tak za
sprawą akustycznych gitar, odgłosów przyrody jak szumy wiatru, szelest deszczu,
szepty wokalisty... Brzmienie jest również bardzo istotne, ponieważ Jarun
postawił na pełną profeskę i za grzyba nie doszukamy się tu niedociągnięć czy
też surowego jadu (który pasowałby tutaj niczym krowie koło ratunkowe hehe).
Bardzo dobrą robotę odwalił też wokalista, które wokale są jeśli nie ozdobą
‘Wziemiowstąpienia’ to już na pewno główną rolą i czymś czego słuchacz
wyczekuje. Naprawdę, jest to jeden z bardziej przemyślanych debiutów w tym roku
jakie udało mi się w tej stylistyce słyszeć, bo nie jest ani infantylny, ani
skoczny, nie razi płytką skoczną przebojowością. Jest po prostu ambitnym
materiałem.
Tak więc, polecam się
kontaktować z zespołem, bo mają zarówno w celach promocyjnych i myspace jak i
również fejsa więc ze spokojem każdy zainteresowany ich znajdzie. Dodam tylko,
że płytka mimo, że wydana skromnie, bez liryków to jednak w bardzo ładnym digi
który robi wrażenie. Kolejne ‘za’ by po prostu ich mieć.
wtorek, 23 października 2012
Portal ‘Swarth’
Profound Lore Productions, album
2009
Australijski Portal zapewne
jest już znany w szerokich kręgach szeroko pojętego Podziemia, a ich muzyka
wprawia w niemy zachwyt nawet najbardziej wybrednych maniaków Death Metalu,
którym nie są obce pokrętne i zawirowane eksperymenty z tą formą gatunku
muzycznego. Te 40 minut niesamowitej intensywnej nawałnicy, zwątpienia we
wszelakie normy i prawa obowiązujące w tej wyprawie ku szaleństwu niczym na
drodze wiodącej na zatracenie, Portal znakomicie hipnotyzuje słuchacza,
umieszcza nietuzinkowe rozwiązania techniczne, które nabierają jeszcze większej
potęgi w zestawieniu z wizualizacją image Australijczyków, nadaje zupełnie
innego wymiaru ich muzyce a w konsekwencji mam wrażenie jakby przede mną rodził
się, materializował swoisty portal do opętania jakiego jeszcze nie zaznał nikt
dotychczas.
Zawartość trzeciego już i jak
na chwilę obecną ostatniego do tej pory albumu ‘Swarth’ można określić jako
swoistą muzyczną eskapadę w nieznane gdzie klimat Lovecrafta i Cthulhu dominuje
nieprzerwanie przez całą długość trwania albumu. Materiał ten zdecydowanie
należy do gitarowych, ale nie jest to taka oczywista prawda do końca. Struktury
gitar należą mimo wysokiego zaawansowania technicznego, do tych które określam
jako trudne w odbiorze i bynajmniej nie mam tutaj na myśli, że gitary należa do
tych gdzie się wręcz aż palce łamią w pogoni na kolejnym dźwiękiem, nie.
Niesztampowość, rozstrojenia, zabawy w strukturach harmonii i dysharmonii, są po
prostu mistrzostwem, sztuką gdzie surowość, obłęd i znamiona geniuszu wręcz
przelewają się z czary potęgi jaką stanowi ‘Swarth’. Sporym wzmocnieniem
wspomnianych wyżej wioseł jest równie prężnie działająca sekcja rytmiczna.
Perkusja i bas idealnie kreują dynamikę, dzięki czemu poddane przestrzennemu
rozmyciu gitary stają się jeszcze bardziej ciekawe, a całokształt wpędza nas w
idealny dźwiękowy horror. Dopełnieniem są już wokale, jakże grobowe, ponure,
wydobywające się jakby z wnętrza jakiejś głębiny... Fantastyczny album!
Jeżeli nie boicie się sięgnąć
po dotykające was już niemal macki szaleństwa to wyjdźcie im na spotkanie, a
Portal przy ich pomocy przeniesie was w totalnie nieznane dotąd makabryczne
miejsca gdzie Cthulhu nie zaznaje spokoju...a jego, a teraz i wasz horror jest
wiecznie żywy.
Terra Australis ‘Slave To The Moon-Shadow’
Infernal Kommando Records,
album 2010
Australijski duet który
istnieje raptem 4 lata w podziemiu wypluwa co rusz na blask świata kolejne
bezeceństwa które może i szału nie robią, ale zdecydowanie trzymają poziom i
równie zdecydowanie nie są skierowane do lalusiów i pedałków lubiących
czyściutki i grzeczny Black Metal z klawiszami albo kobiecą rują na wokalach w
tle. Dwójka osobników skrywających się pod pseudonimami Invisus i Thorgrim
Hammerheart nawiązują w swojej stylistyce do tego co znamy z obskurnych demosów
ze Skandynawii z wczesnych lat ‘90tych kiedy to powstawał ów ‘boom’ na Black
Metal.
Aranżacje Terra Australis
skupiają się w głównej mierze wokół średnich temp, także sporo tutaj
wolniejszego grania, jednak całokształt wypada równo i nawet w mało udanych
szybszych partiach gdzie praca automatu pieprzy z lekka finalny efekt swą
sztucznością, ‘Slave To The Moon-Shadow’ jest jak najbardziej do posłuchania.
Część nagrań nasuwa skojarzenia z nieśmiertelnymi Czarnymi Legionami z Francji,
ale dzieje się tak bardziej za sprawą brudu czy klimatu danych fragmentów
nagrania. Utwory są zróżnicowane również pod wzgledem długości ich samego
trwania, ponieważ mamy tutaj krótkie ohydy w postaci 2-u lub 3-y minutowych spazmów
niebios, ale są też takie serenady ku chwale mrocznej mizantropii jak choćby
ponad 10-cio minutowy ‘Creed To The Winter Demons’, który nie ukrywam swoim
onirycznym klimatem jak i cholerną chropowatością zarazem robi na mnie
największe wrażenie z całego albumu. Na wstępie wspomniałem, że Australijczycy
zdecydowanie nie są dla tych co sięgają wyłącznie po klawiszowy mainstream i
sikają kiślem pod siebie przy gejozach oficjalnych klipów (nazwy zbędne,
wiadomo o kogo chodzi). Otóż, taka mała ciekawostka. Terra Australis korzysta z
klawiszy! Robi to tak umiejętnie, że patos i jednocześnie aura całego
wydawnictwa zyskuje na atrakcyjności tylko proszę, nie mylcie tego do cholery z
przebojowością czy podobnymi frazesami, które w tym gatunku nigdy nie powinny
zaistnieć. Zapewne po usłyszeniu tej kasety (lub cd-r w zależności co
zdobędziecie) stwierdzicie, że te struktury są ubogie, może i nawet dla
niektórych nudne, tego nie wiem. Patrzę na nie z mojej perspektywy i widzę /
słyszę hipnotyczny potencjał obskurnego, hałaśliwego materiału który
zdecydowanie mi podszedł i zagości jeszcze niejednokrotnie w moim kaseciaku. No
i zapewne sposób wokaliz będzie zgłaszany często jako problem nie do przejścia
hehe.
Jeżeli lubicie wersje
kasetowe albumów czy same demosy, cenicie sobie ten nośnik to zapewne na
przeszkodzie nie stoi nic by i tę taśmę zdobyć. Nie jest to arcydzieło, ale czy
za każdym razem musi być? Otóż nie. Zdobywać, słuchać.
sobota, 6 października 2012
Nowości 06/10/2012
Dodałem garść nowości przygotowanych przez Gerarda (dozgonne dzięki, bo samemu już nie dawałem tu rady) oraz dział koncertowy podzielony został na nasz katoland i to co się dzieje poza jego granicami. Kto ma jakieś info albo chce się podłączyć pod ów szajs patrzeć w dziale Kontakt. Przegniłej przyjemności!
Kvlt Of Hiob 'Thy Kingly Mask'
Kvlt Of Hiob ‘Thy Kingly
Mask’
Blut & Eisen Productions,
album 2012
Hiob, postać biblijna, której
życie według tego źródła stało się przedmiotem zakładu pomiędzy bogiem a
szatanem (szatanem w rozumieniu opactwa bożego, czegoś/kogoś na podobieństwa
boskiego wysłannika). Czyli mamy tu do czynienia z tragiczną postacią, której
to życie zostało zmienione w koszmar poprzez kaprys Boga, który to chciał
udowodnić jak wysoka i głęboka jest lojalność i miłość Hioba do właśnie niego
samego. Boska głupota? Boży narcyzm z najwyższej półki? Żart ‘wszechmocnego i
wszechmogącego’ czy pobudki sadystyczne? Nie wiem i pieprzyć fundamenty wraz z
zaściankowością tej wiary...
Faktem jest, że duet z
Niemiec daje upust swej nienawiści a zarazem sakralności w podejściu do tematyki
religijnej. Opiewanie i powoływanie się na postać Hioba, którego to dzisiaj
przywoływanie kojarzy się nierozerwalnie ze złym omenem otrzymania co najmniej
niefortunnej wiadomości. I poprzez ten pryzmat oraz kpinę jaką z Hioba uczynił
sam Bóg, należy prawdopodobnie traktować przesłanie zawartości nazwy Niemców.
Dla Opozycji taki uczynek staje się nieskończoną inspiracją, a okrucieństwo
jakiego się nie tylko dopuszczono w tej przypowieści dowodzi jednoznacznie jak
miłosierny jest koleżka w chmurach. Przechodząc jednak do sedna sprawy czyli
samej muzyki chciałbym rozpocząć dość nietypowo skupiając się na wokalach,
które bezsprzecznie odgrywają niesamowitą i jeśli wręcz nie najistotniejszą
rolę na ‘Thy Kingly Mask’. Human Antithesis odpowiedzialny za wszystkie odgłosy
wokalne oraz teksty na albumie wykonał pracę bez wątpienia wręcz opętaną, istne
arcydzieło oddania się i zarazem rozumienia połączonego z uczestniczeniem w
sztuce przekazu religijnego w kontekście szaleństw chrześcijaństwa. Często poza
samymi wykrzyczanymi w Black Metalowym screamo ścieżkami wokali, HA stosuje
masę hałasów, nawiedzonych głosów nakładających się na siebie, odgłosów agonii,
dysharmonii wokalnych, melodeklamacji, szeptów – co w całości daje obraz
człowieka obłąkanego, kto wie może i nawet kompletnej dysfunkcji mózgowej w
jakieś znalazł się ‘bohater Hiob’ porzucony i bez niczego? Kolejna sprawa, to
idealnie współgrające z przekazem, momentami nawet dramatyczne aranże gitar,
które to nawet pośród blastującej w furii perkusji, porażają głębokością, swego
rodzaju rozmytym dysonansem, mglistą perspektywą pasażu melodii a jednocześnie
artyzmem który w przypadku Kvlt Of Hiob jest wryty w każdy najmniejszy fragment
ich debiutanckiego albumu. Jednocześnie przy namacalnej wręcz niechęci by nie
rzec, że pogardy względem przywoływanego niejednokrotnie pana w chmurkach,
album ukazuje właśnie swą forma soniczną jak daleko w obłędzie i ślepocie dana
jednostka może się posunąć mimo, że jest tylko durnym pionkiem w grze. Boska manipulacja
przedstawiona przez czcicieli Diabła, lepiej być nie może. Dodatkowo pojawiają
się też interludia, formy czysto samplowane, które dopełniają wyłącznie potęgi
czary szaleństwa, misterium niesamowitości i agonalnych rytuałów jako pożywki
dla duszy.
Debiut Niemców z Kvlt Of Hiob
jest zdecydowanie czymś świeżym, a jednocześnie mieszczącym się swymi kanonami
w tzw. religijnym Black Metalu. Pomimo braku bezpośrednich nawiązań do
Diabelstwa, jawna kpina i forma uwielbienia agonii i rozstroju Hioba jest oczywistym
obrazem nakreślonym przez zespół. ‘Thy Kingly Mask’ jest zdecydowanie również
albumem ambitnym nie składającym się tylko z pustych wersetów, owijania się na
zdjęciach z wężami i zdobywaniu popularności. Formalnością wydaje się już tylko
zakup i odsłuch...
Urugia / Holocaust Storm / Strażnica 'Krew Zgnilizna Othala'
Urugia / Holocaust Storm /
Strażnica ‘Krew Zgnilizna Othala’
Prod własna, split 2012
Przyznaję się bez
bicia, że
istnienie tych projektów było mi zupełnie obce do czasu otrzymania
właśnie tego
krążka. Mamy tutaj trzy jednoosobowe projekty z których każdy prezentuje
zgoła
inne oblicze Black Metalu czy też Pagan Metalu. Jednakże o tym kolejno
się dowiemy poniżej, z krótkich opisów prezentowej muzyki przez dane
zespoły. Na
wstępie jeszcze tylko dodaję, płytka jest ciekawie wydana, nie ma
przesadyzmu w
‘bogatości’ zdobniczej ale podstawowe informacje są i to wystarcza, w
szczególności jeśli to taka kompilacja trzech demosów poszczególnych
zespołów.
Pierwszy prezentuje się w
czterech utworach Urugia. Jest to dość melodyjne granie, w aranżacjach słychach
sporo nostalgii wymieszanej z dumnymi aranżacjami. Większość utworów traktuje o
krwawej zemście, więc nie bez kozery część prezentowana przez Urugia nosi nazwę
‘Krew’. Całość zarejestrowana w pojedynkę w domowym studio przez niejakiego
Necroangel’a jest zdecydowanie słuchalna, w szczególności pamiętając że to jego
pierwsze dokonania. Utwory są głównie utrzymane w średnich tempach, automat nie
jest, co ważne, rażący w swej sztuczności i szczerze powiedziawszy te cztery
utwory otwierające ów split są dla mnie najjaśniejszym punktem wydawnictwa.
Wokale to typowe Black Metalowe screamo które pasuje tutaj idealnie. Podniosły
klimat podany jednak bez zbytniego pompatycznego patosu, po prostu dobrze się
tego słucha.
Kolejną z kapel jest
Holocaust Storm i jego głównodowodzący Mictlantecutli, który oferuje nam trzy
utwory nienawistnego i brudnego Black Metalu. Tutaj dla odmiany w warstwie
tekstowej mamy sporo już odniesień do nienawiści chrześcijaństwa którą można
traktować jako symboliczny Satanizm lub wyraz pogańskich poglądów wobec czci
spuścizny swoich przodków. No nic, najważniejsze, że muzyka daje radę a mimo
wspomnianego brudu i uczucia chaosu nagrania, jest to kawał konkretnego
muzycznego ochłapu do przebrnięcia. Tak jak w przypadku poprzednika Urugii, nie
mamy co się spodziewać niesamowitych przełomów lub odkrywczości w terminach
muzycznych, ale materiał ma swój urok, cholerny bezpośredni urok który chłosta
i bije po gębie bezpośredniością zarówno dźwięków jak i przekazu. Co dziwne,
zespół ten od 1997 roku działa w podziemiu, a dopiero po 15stu latach dane jest
mi słyszeć jego nagrania. Szacunek!
Ostatnim projektem jest
Strażnica, stricte pogański twór który w rozciągłości swoich muzycznych dokonań
prezentuje całkiem spory wachlarz możliwości strukturalnych jak i zarazem
obycia z instrumentami. Psychopompus, któremu w nagraniach perkusji pomagał
niejaki Dachau,
oferuje przede wszystkim bardzo długie pasaże w swoich utworach, sporo tutaj
akustycznych gitar, melancholijnej wizji ale i swego rodzaju jakby radości z
obcowania z Naturą. Jedynym chyba mankamentem jest tutaj fakt, że przy tego
typu muzyce przydałoby się czyste brzmienie, ponieważ nakładające się tomy i werble
przy niskim basie oraz surowych i brzęczących gitarach z lekka zabijają ducha i
intencje tej muzyki. W szczególności gdy mamy do czynienia z blastującymi
partiami, które w swoim absurdzie zalatują dosłownie jakbym słuchał zaciętej
płyty. Wokale też, szepczące z dużym efektem echa i wysunięte strasznie na
przody. Mimo, tego, jest to do posłuchania i zachęcam by pisać po ten split.
sobota, 22 września 2012
Sepulcral
01) Hails! The crypt of everything what is vile and can spread monstrosity of this unholy plague is open since 2009 when Sepulcral was born. How are things there just after releasing your full lenght debut?
Infernal Hails! Things are going well there! After the release of our first album we played at Metal Magic Festival in Denmark. It was an unforgettable experience and we received some good responses. People seems to like "Anthropophagy Of Doom" and we are very satisfied about it!
02) Since in the begining of the interview it is the utmost to get as much information about the horde as possible. So can you tell me what does Sepulcral stands for, what are the goals and how is reflecting your side of souls and egos? Is it just something that has been called to life to make some kind of asylum from reality for you?
(E):The band was born in 2009 by me and L , in order to satisfy our desires to create something more obscure and more aggressive instead of our last musical experiences.especially Sepulcral is the best what the band wants to express something macabre and frightening at the same time, inspired by the plot of horror films with its roots in death metal clearly of the late 80's early 90'ies.
(L): All of my negativity can be heard in Sepulcral's music. For me Sepulcral is like a screaming creature of pain and anguish. Since we started we wanted to express all our negative feelings through our music. I hate reality, I always try to escape from it.
03) No doubt that Sepulcral is one big tribiute to old school days when the possession and real attitiude was the main important things to gain respect from maniacs. How do you feel seeing nowadays direction where metal music is heading to?
Today, the scene is very successful and there are many very good bands, and surely this is a good thing. Although I must say that the trend of the moment is to play this kind of music, in fact there is perhaps a revival of death metal .
04) From other hand the underground is full of worthy bands that doesn't give a fuck about the trends in the scene and they do what they want. I mean there is a lot of of them which do hail the tradition and real metal and they are not trying to be modern or innovative because it is trendy or fuck knows what else. What do you think about it? Is it somewhere this invisible barrier that some do not understand that shouldn't be crossed? Or is it just only for the stupid fame and cash?
I think that if you have the right mindset for underground and you feel the music in your blood then you can always create good stuff. We try to play more personal as possible because we don't want be named as a clone of Autopsy, Asphyx etc. Many bands should try to sound more personal instead by stoling riffs from their idols.
Well, now are several years that i follow the underground and I've always been a fan of demos, 7'ep and lp.
and I've been interested to discover new underground bands that move in this direction, which go back to the old sounds and ideologies of historical groups. certainly there are also groups who follow the fashion and play this kind of music for pure trend, but who knows, sepulcral do what we like and we have always lived for this kind of music. I think the important thing is the attitude and the desire to believe and live in what gets.
05) What in your opinion is so unique in the style you preform: Unholy Doom/Death Metal? Is it only about paying tribiute and honor to the ones who ispired you though all these years?
(E)Surely the most important thing, in addition to the musical side, which of course we try to play a certain genre of music inspired by the groups that are most affected.
But in the same way we also want to express the concept more macabre and dramatic life. Each songs, as well as to inspire horror films, tells of trauma, nightmares or various horrors that everyone has experienced in his own life or that he imagined.
(L) Our music includes many elements : slow and fast parts, obscure riffs, thrash-oriented riffs but also some melodies. Many bands influenced us to create this mixture. I mean we listen all kinds of Metal from Classic to Black Metal. Mainly we are big fans of Death and Doom Metal for sure.
06) Btw. how did your journey with Metal music begin?
(E)Each of us has his own life and its commitments.
the musical component is the one that predominates in fact every single minute of my day there is always this sort of obsession with death metal. The only thing that allows me to go on is the death metal and live only for that.
(L): My Metal's journey starts with Iron Maiden's "A Real Dead One" and later it continues with more heavy shit like old Sepultura, Obituary, Cannibal Corpse, Hellhmammer/Frost, Venom, Bathory,
Nunslaughter, Nuclear Death (USA), and so on. Thrash and Death Metal are my favourite genres but i used to listen a lot of Black Metal too in the past years.
I reached many bands from a radio's trasmission called Morbid Scream : it was awesome! Metal totally fucked up my life!
07) Also huge inspirations for you beside music are horror movies. Can you tell me about your favourite productions and directors? And don't worry there is no limitation with the space for all the answers hehe.
(E)yes of course , the main directors are Lucio Fulci, Mario bava, Dario Argento , Romero , but also the old hammer and amicus production movies are the most influences for us .
(L) Yeah! Horror, Giallo and Thriller cinema ispired us a lot! Expecially during the songwritting. My favourite directors are : Mario Bava, Lucio Fulci, Sergio Martino, Wes Craven, Joe D'amato,
Russ Meyer, Jess Franco.. Mainly i prefer italian cinema which is more full of dark atmosferes but i'm a big fan of Hammer/Amicus/Taigon movies too.
Here is some of my favourite movies :
- Nightmare On Helm Street (fuck remakes!)
- House By The Cemetery
- Satanik
- Blood On Satan's Claw
- Dracula (Bela Lugosi)
- All Colours Of The Dark (Sergio Martino)
- Female Vampire
- Night Of The Living Dead
- Evil Dead
- Nekromantik
- Death Smiles At Murderer
- Satanic Rites Of Dracula
- Deep Red
- Non Si Sevizia Un Paperino (Lucio Fulci)
- Black Sabbath (Mario Bava)
- Black Sunday
- Beyond The Valley Of Dolls (Russ Mayer)
- Psyco
- Sette Scialli Di Seta Gialla
- Last House On The Left (fuck remakes part 2)
- Re-animator
- Paranoia (Umberto Lenzi)
- Satan's Sadists
08) As we speak about the movies, do you think the nowadays cinema is any good? All these nicly done computer effects which are brought in front for the viewers are just a cover for the usually poor script. There are exceptions, but in my opinion this is mostly the fact.
Honestly, the cinema of today do not care. may be almost 10 years since I've been to the cinema. I can not find anything exciting in modern films. When I have a moment of free time I always go to the same movies review, or I like to look for unknown films that have never been broadcast on television.
L : Nowadays cinema sucks! I hate computer effects, 3D glasses and some that bullshits. During his career Mario Bava created special effects by himself, so all nowadays directors should follow
his teachings instead to invest many money for boring computer effects! Nowadays actors and actress sucks too! All hails too : Barbara Steele, Edwige Fenech, Carol Baker, Sylva Koscina,
Linda Haiden, Donald Pleasence, Lina Romay, Katrine Mc Coll, Ewa Haulin, Magda Konopka, Robert Englud, Ivan Rassinov, ecc ..It seems that nowadays actors are loosing carisma... Cinema needs more
inspiration for me.
09) Ok, lets move back to the music. Are you satisified with the co-operation with Razorback Recordings? Is it just the deal for this release or some more?
Razorback recordings gave us a great opportunity because it allowed us to implement and at the same time to distribute our album. for us it was probably a big goal that we never thought to accomplish.n fact, when Billy contacted us we were very excited and happy at the same time in disbelief.
10) Your first demo and the split with Morbid Execution were both released in tape format by Unholy Domain Records. What do you think about this format? Are you a tape or cd collector as myself?
I've always been a huge fan of cassettes 7'ep and lp. For years I buy and I follow the underground scene. With the boys of Unholy Domain Not worth well, are first of all of my dearest friends, and at the same time are professional people who have always believed in the band and have done everything possible to help us at this point. Tape format is truly spectacular and exudes odour and smell at the same time, key components for a underground group like ours.
11) How different were the first recordings from the stuff we can hear on your debut album 'Anthropophagy of Doom'? Was is just the issue of the sound as it on demos or simply you did progress? I mean some of the songs were released on these demo tapes but it is a question how do you see the new tracks in your eyes?
the thing that differentiates the songs recorded on the demo is definitely tuning. with the realization of the split tape with Morbid Execution, we have in fact used the tuning in "C" tone , to get a sound more darker and obscure. Let's say that instead of the sound of the first demo that was more thrash.
12) The debut album is highly inspired by such Unholy acts like Hellhammer, Incantation, Autopsy, Asphyx (old), Celtic Frost (old) or even some of the classics like Candlemass but of course with different vocals hehe. Anyway, where do you think lie differences between these inspirations and the music you do create? Can you point them out for us?
It is actually, our main influences are based on the bands you mentioned. Our music is a mix of all these influences, and try to create our own sound without ever becoming repetitive or at least try not to be.
13) Who is responsible for the amazing artwork of the album? Also inside the cover we can see fragments of 'dance macabre' rite or some foggy cross... To be honest it does underline the aura of the whole album.
The cover album was done by EEro Reiniaho , is a Finnish artist who has already worked for stench of decay.
14) I have a good opinion about the Brutal Death Metal bands coming out from Italian underground, but can you tell me what about such acts like yours? More grim and more infested with the sulphur of Hell?
I do not know honestly, the Italian band which could be close to our sound. A band that we say our issues or that has the same our impact could be the unctoris, a band that has its roots in the old black metal attitude and a distressing and hellish as it should be.
15) Do you preform live? If yes or no can you tell me your opinion about live concerts? Some are against such events while this is just about drinking lots of booze and not really feeling the atmosphere of the live ritual.
Yes, we do not do many live concerts. But surely live experiences are very important. The bad thing is that unfortunately in Milan, where we live, there aren't many places that support this kind of music.
16) Your future plans? What can we expect from Sepulcral in near forthcoming times?
Future projects, we hope to record some new blasphemies and surely soon to continue in this direction.
17) This is it, hope I didn't get you too bored with the question. Last blasphemies are yours! Vomit on the cross!
Thank you very much for your great support !!!Spit on the fucking cross!!
666
interview by Waldemar 09/2012
Gory Delivery ‘Conceived To Prevail’
Permeated Records, album 2010
Tym razem Hiszpania i kolejny
intensywny napierdalacz z krainy Brutal Death Metalu. Zespołów z tego gatunku
ostatnimi laty namnożyło się sporo, lawina podonych wydawnictw zalewa nas ze
wszystkich zakątków świata, co nie moge ukryć zaciesza moją wredną michę.
Oczywiście, że zespół zespołowi nierówny, jednak z tej powodzi brutalnego gówna
należy wyłowić te orzeszki które nadają się do konsumpcji bez najmniejszego
bólu. Otóż, jednym z takich orzeszków jest Gory Delivery i ich debiutancki
krążek ‘Conceived To Prevail’, który to nie będę ukrywał porwał moje
zjełczało-brutalne serducho.
Trójka kolesi nagrała album
który spokojnie mógłby konkurować z mocą niejednego huraganu, a ciężarem z
10cio tonowym odważnikiem znanym z produkcji Monthy Pythona, hehe. Żarty na bok
i przechodzimy do kwintesencji czyli tego co oferuje nam trio z Kraju Basków.
Przede wszystkim ciężko jest tutaj mówić tylko i wyłącznie o Brutal Death
Metalu, takim stricte ponieważ mamy tutaj też sporo zwolnień idealnie
prezentujących styl Slamu, zagrywki niejednokrotnie pokazują kunszt i mogłyby
być ozdobą albumów klasycznego Heavy Metalu, niektóre z riffów trącą nawet
‘słodką’ melodyką jednak na tyle pokręconą, że daleko tutaj do skojarzeń z
Gothenburgiem, hehe. Całość kompozycji i ich poziom techniczny nie dotyczy
tylko i wyłącznie aranżacji w warstwie gitarowych połamańców, sekcja rytmiczna
nie wypada wcale gorzej. Bas, często wtórujacy i podbijający centrale oraz
werbel, pozostawiany na ułamki sekund by samemu zamykać poszczególne riffy,
pauzy i bridge są wręcz mistrzowskie a zgranie się na takim poziomie wymaga nie
lada umiejetności. Perkusja która może i do ultra ekstremalnych prędkości na
werblu się nie rozwija, to zdecydowanie trzyma całość nagrania w garści wiodąc
prym w dynamice i nadając kompletnego szaleństwa w utworach Hiszpanów. Tutaj
nie ma problemu by z pół blastu wpaść na pauzę, powrócić by po kilku sekundach
grać tempo punkowe i wracać po przejściu na średnie i ponownie wpaść na bujany
Slam z podwójna centralą by znów blastować podbijając tripletami itp itd.
Całości towarzyszy buczano wyrzygany growl na modłę amerykańskiego Disgorge,
będący dla jednych spełnieniem ku orgazmowi a dla inyych wiejący nudą i
monotonią. Kolejne wydawnictwo które wielokrotnie zapewniło mi zajebiście
spędzone 30 minut! Trzeba będzie pomyśleć nad wywiadem z tymi koleżkami, a jak!
Subskrybuj:
Posty (Atom)