wtorek, 7 czerwca 2011

Malevolent Creation ‘Invidious Dominion’


Full-lenght, Nuclear Blast
2010
Amerykańska machina do zabijania ani myśli zwolnić choć na chwilę i wypluwa kolejne pomioty swego istnienia, a dokładniej ujmując już jedenasty album. Jak na dwadzieścia cztery lata istnienia nie licząć demówek, singli, ep-ek i koncertów tudzież składaków to cholernie dobry wynik tym bardziej cieszący, że Malevolent Creation może i nie gra nie wiadomo jak superaśnej muzy ale robi swoje i utrzymuje poziom dodatkowo racząc nas zaszyfrowanym w swojej muzyce magnetyzmem który przyciąga do kolejnych odsłuchów ‘Invidious Dominion’. Szczerze to podziwiam Phila Fascianę za utrzymanie tego zespołu przy życiu przez tyle lat bo wiadomo, że chłopaki mieli często i gęsto pod górkę a kilka znakomitych zespołów tego czasu padło by wspomnieć tylko Massacre, Brutality czy Broken Hope. Jednak ekipa Malevolent Creation nadal jest przy życiu za co im dozgonne dzięki bo jest czego słuchać. Zapewne każdy z was zetknął się z twórczością tego zespołu więc należy się tylko zapytać co mamy tu nowego? Ano, kurwa nic. Wciąż to ten sam rytmiczny Death Metal jaki się łupało ponad dekadę temu, nie ma przesadności jeśli chodzi o tempa bo od szybszych po wolne walcowe granie. Gitary to nadal te same proste wariacje riffów grane tremolo po jednej strunie, włączając w to świetne solówki i rytmiczne jazdy kojarzące się od zawsze z Thrash Metalem. Wokale pozostają zajebiste bo ponownie mamy tu Bretta Hoffmana który zdziera swój gardziel do bólu. Starczy gadania, ja radzę wam sięgać po ten kolejny krążek, bo to kwintesencja starego Death Metalu rodem z Florydy i wstyd nie mieć, mimo że na kolana to nie powali. Konkret i dziękuję.
4,5/6