Full-lenght, 2010
Witching Hour Productions
Jak wiadomo Moon zniknał z powierzchni pola walki pod koniec 1999 roku gdy po nagraniu dwóch albumów dla jednych kultowych dla mnie natomiast dość przeciętnych powraca reaktywowany przez Cezara po 10-ciu latach nibytu z trzecim albumem. Jakim albumem, ho ho moi drodzy! Obecnie muzyka prezentowana przez Moon ma się zupełnie nijak do tego co zostało pokaza w przeszłości, owszem jest to nadal ten sam zespół, słychac to w niektórych riffach, jednak te 10 lat w grobie wyszły Cezarowi na dobre, bo muzycznie jest to obecnie bardzo dojrzały zespół, czerpiący jak się da z tradycji gatunków Black i Death Metalu. Nazywanie obecnie wizerunku oraz sonicznego dania Moon wyłącznie szyldem Black wydaje mi się za bardzo ułatwiać sprawę, uproszczać by odbiorcy nie musieli się za wiele tu głowić z czym mają do czynienia. Praca gitar bardzo dobrze wspomagana sekcja rytmiczną daleko wykracza poza sztywne ramy typowej Czarnej Polewki, zdecydowanie odnajdujemy tu elementy Śmierci z wczesnych lat 90tych i riffów znanych zza Wielkiej Wody. Weźmy taki ‘Czarny Horyzont’ gdzie przewodni riff jest i prosty, ale ma on w sobie kwintesencję tego co dawno temu serwowały nam tuzy z Florydy na swoich pierwszych albumach. Zresztą, nie mam zamiaru się tu spierać co jest co, jednak nie ulega wątpliwości, że Moon jest hybrydą ekstremalnych gatunków Metalu z oczywiście olbrzymim naciskiem na Black Metal. ‘Lucifer’s Horns’ także należy do grona albumów zaliczanych do stricte gitarowych, aranżacje, ich moc oraz dynamika tej mocy płynie właśnie w największej mierze z katowanych wioseł. Cezar oczywiście nie zawiódł także wokalnie, więc moi drodzy radzę wam się w to zaopatrzyć, bo w styd nie mieć, oj wstyd.
6/6