Full-length, Hau Ruck! Rec.
2010
Nie ukrywam, że ten album, w sumie mus obcowania z nim był odkładany z dnia na dzień będąc pamiętnym przeciętności Ep’ki jaką kiedyś posiadałem zatytułowanej “Höllentanz”. Dodatkowo powiazania personalne Amestigon z rodakami z Abigor także nie były zachęcające po ostatnich dokonaniach i albumie “Time is a Sulphur in the Veins of the Saints” który był dla mnie sporym rozczarowaniem a dodatkowo uświadomił mnie, że forma Abigor dawno odeszła w niepamięć. Wracając jednak do Amestigon zaskoczyła mnie tutaj kompletnie hipnotyczność “Sun of All Suns” przy braku jednostajności. Dużo tu patentów które możnaby powiązać z transcendetalnością, takim rozmyciem obrazu, wizji która jednak jest silnie nakreślona od samego początku albumu. Austriacy postawili na nietuzinkowość, dorzucili pasaże monumentalnych i jakżę narkotycznie depresyjnych klawiszy które w tle wręcz wołają by sięgnąć po spluwę, nóż, cokolwiek i zakończyć ten syf zwany życiem. Sporo tu wolnych partii, gdzie włączają się czyste gitary wraz z basem, szepty, podniosłe śpiewy kojarzące się troszkę bardziej z nurtem Viking Metalu, deklamacji… Wszystko to prowadzi może nie aż do oryginalności ale choćby do próby wyrażenia a zarazem pokazania wnętrza, tego co faktycznie drzemi w nich i jak jest popieprzone, swego rodzaju rozwój prowadzący przez te 15 lat istnienia zespołu to samo unicestwienia, pogardy dla swego ciała i życia. Osobiście bardzo gorąco polecam by zagłębić się w świat który jest wręcz narkotycznie nie do objęcia, gdzie słońce wszystkich słońc (czyli nasze nadrzędne alter ego) prowadzi nas do zniszczenia.
6/6