czwartek, 10 lutego 2011

Angantyr - Svig


Full-length, Northern Silence Productions
2010
Angantyr w kolejnej odsłonie moi mili. Czwarty to już opus a Zagrobelny (tak tak jego ksywka to nazwisko pisane od końca Ynleborgaz) czyli główny i jedyny umysł za sterami piewcy skandynawskiej historii który szczerze mówiąc ani nie schodzi z tonu ani też nic nie zmienia w twórczości duńczyka. “Svig” oferuje sześć kompozycji z czego pięć trwa w granicach 6-9 minut i co by tu wiele nie mówić przynosi zróżnicowane aranżacje. Mamy tu sporo zwolnień, prym wiodą riffy tremolo a dodatkowo można tu wskazać, że pomimo iż Angantyr bardziej ochoczo zaczął sięgać po korzyści płynące w jego przypadku z klawiszy, to robi to z umiarem i doskonali to do perfekcji. Instrumenty te nie przejmują tutaj piedestału ustępując oczywiście ostrym gitarom jako, że album mimo wszystko pozostaje nadal bardzo gitarowy, bezpośredni a zarazem balansuje pomiedzy szybkimi blastami a monumentalnymi zwolnieniami gdzie chyba najbardziej słychać echa dumy ze spuścizny przodków.
Wspomniane już wyżej aranżacje gitar prócz ów ostrości, wyrazistości mają jeszcze to do siebie że są starsznie hipnotyczne. Jeśli potraficie wsłuchajcie sie w sam aranż gitary, który wręcz wibruje, płynie niosony falą ku brzegowi doskonałości. Niestety ów domniemana może nawet i do osiągnięcia pełnia wizji Angantyr zostaje rozmyta zbyt wypolerowaną produkcją. Oczywiście, że nie ma tu mowy o krystalicznym dźwieku mainstreamu jednak “Svig” moim zdaniem traci wiele mało zaciekłym brzmieniem. Odnoszę wrażenie, że prócz dumy i tęsknoty po tym co już minęło Ynleborgaz zapomniał naładować swój obraz nienawiścią, a może to zrobił? Ja niestety poprzez ten zabieg czuję może jeszcze wściekłość w jego genialnym głosie ale to tyle. Wiecie jak to jest gdy ma się coś co polubiliście od pierwszego razu ale czujecie że nie jest to jednak do końca to? Tak właśnie mam z nowym albumem Angantyr. Rzekłbym, że jest nawet bardzo dobry, ale czegoś mu brak.
4,5/6