środa, 23 lutego 2011

Dethroned Christ - Roots of Ancient Evil


Full-length, Hammer of Damnation
2010
Z śmierdzących piekielną siarką otchłani Brazyli zostałem zaatakowany przez debiutancki wymiot (nareszcie!) Dethroned Christ. Po 16 latach istnienia zespołu i dosłownie kilku wydawnictwach ten debiut jest jak najbardziej zasłużonym, a wierzcie mi jest z czym tu obcować i ucztować. Zaczynając od okładki i królującej tu czerni i bieli, obraz ten jest stricte utrzymany w ‘starym klimacie’ jak sama muzyka, a smolistość i retro podejście masakruje swą autentycznością. Szczerze to mam wrażenie jakby świat zatrzymał się i słuchałbym nieświętych dokonań królujących wtedy zespołów spod znaku Satanic Death/Black/Thrash jak Possessed, Root lub kombinacji wpływów Celtic Frost z Masters Hammer. Innymi słowy obcujemy tu z hołdem tradycji prawdziwego wynaturzenia, obsesji i bestialstwa. “Roots of Ancient Evil” to swego rodzaju odpowiedź na zasadzie wyciągnięcia środkowego palca ku obecnej scenie obleganej przez bezwarościowe szmaty chcące tylko i wyłącznie robić kasę i z Black Metalowej Sztuki zrobić dojną kurwę zwaną potocznie biznesem.
Sama muzyka tutaj to oprócz olbrzymieich naleciałości, a raczej inkorporowania i wymieszania trzech stylistyk Black, Thrash i Death Metalu (oczywiście mowa o odległych czasach i takowoż proszę w tej recenzji te wyznaczniki rozumieć) to hołd sam w sobie. Słysząc poszczególne partie utworów, dla przykładu riffy z ostatniego utworu przypominają takie perełki jak “Blasphemer” i aż się łza w oku kręci gdzie te wspaniałe czasy! Potężny to cios, tym bardziej że czwórka obłąkańców zna aż za dobrze swój fach bo rozpieprzają mnie swymi wyświechtanymi pomysłami, naprawdę nie ma tu nic nowego! Wszystko juz słyszałem ale jest to tak świeże i genialne, że głowa sama się rusza a do szczęścia brakuje tylko gwoździ na rękach i tradycyjnego corpse-painta! Genialne gitary, współgrająca sekcja rytmiczna, zero trrigerów czy udziwnień… Wokale!!!! Istne Zło!! Hatewolf jest geniuszem w tej kwestii! Koniec z tymi pochwałami bo jest naprawdę arcydobrze (lub raczej arcyźle)! Album kończy się odgłosami kruków, kroków, otwierania drzwi I płaczu dziecka w płomieniach… Hmm? Czyżby chacjenta małego J. spłonęła?
6/6!!!!