wtorek, 15 marca 2011

Flesh Consumed - Ecliptic Dimensions of Suffering


Full-length, Unique Leader Records
2010
Ten gatunek chyba nigdy nie przestanie mnie fascynować, a mianowicie Brutal Death Metal i jakże konkretna scena amerykańska. ‘Ecliptic Dimensions of Suffering’ to drugi album tego zespołu, co bardziej jeszcze cieszy, że jest o niebo/piekło dojrzalszy niż debiut. Chłopaki w miejscu nie stoją, a album jest maksymalnie techniczny i bynajmniej nie mam tu na myśli tego, że blast goni blast. Tempa sa różnorodne, masa zwolnień (nie myśleć że to Slam, nie!), dużo techniki w średnich momentami aż jazzujacych partiach i szczerze mówiąc najbardziej podchodzą mi właśnie te ich średnia tempa gdzie aż jest nadto smaczków technicznych. Interesująca jest także gra perkusisty który miesza i nawet te partie gdzie gitary zwalniają facet dalej klepie połamane wariacje, jednym słowem szacunek (z drugiej strony nie ma co się dziwić skoro to garowy Brain Drill)! Flesh Consumed jawi się jako taka wypadkowa tego co prezentują takie tuzy jak Suffocation, Deeds of Flesh czy ich rodacy z Disgorge. Dodam też, że słychać tu echa wspaniałej płyty jaką była “Considered Dead” a sam Luc Lemay gościnnie się udzielił na albumie. Nieźle, co? Oprócz niego odnotować też można obecność Matti Way’a czy Erica Lindman’a i wszystko już jasne. Cóż, płyta to wybitna. Dodam, że ten faktyczny materiał jest poprzerywany swego rodzaju utworami/wprowadzeniami w kolejne etapy płyty. Utwory te to np tekst wypowiedziany growlem, pasaże dźwiękowe na gitarze bez efektu, jakieś rozmazane dziwadła i na koniec jedenasto minutowe outro naprawdę warte wysłuchania konfesji morderców, maniaków. Sumując to 46-cio minutowe doznanie, album urywa jaja jednak nie w ten oczywisty brutalny sposób, bardziej jest to skierowane też na myślenie, wrzucenie słuchacza w dziwną pętlę jakiejś pokręconej choroby która zżera a zarazem motywuje do tego by z nia obcować, napawać się nią ponownie. Jak dla mnie rarytas, wciskam ‘play’ ponownie.
6/6